Выбрать главу

– Niebezpieczne, ale nie śmiertelne – Paweł zagląda Oli przez ramię. – Tak nie ma sensu, weź karty z ostatnich dwóch, trzech lat.

Ola posłusznie odkłada gruby plik.

– Tutaj znowu RTG, potem USG i… nieważne, gdzie wyniki? O rany, potem jest guz w prawym przedsionku.

Paweł siada po tej samej stronie biurka.

– Operacja w Wiedniu, tylko informacja – sam przegląda szybko i podaje kartki Oli. – Chemioterapia… raz, dwa, trzy chemie… Dalej są kontrole, wszystko w porządku, kontrole… dalej… no tak… przerzut do płuc.

– Zaczekaj, bo zaraz się pomiesza. Paweł jest już mokry od stóp do głów.

– Tu już dostaje tlen… – Ola wraca parę kartek do tyłu, marszczy brwi w skupieniu. – No tak, to cud, że w ogóle był jeszcze w stanie przeprowadzić jakąkolwiek rozmowę.

– O Boże! – wzdycha Paweł. Ze współczuciem? Z ulgą?

– Co tam masz?

– Wiesz, co się w końcu stało?

– Udusił się?

– Nie. Wylew. Dajmy temu spokój. – Paweł w pośpiechu porządkuje i pakuje papiery. – Facet męczył się prawie rok, a strzeliło go, skąd się nie spodziewał. Koszmar, ale na pewno nie kryminał.

Wychodzi, nie zwlekając, znowu z żółtym skoroszytem. Ola kładzie się z powrotem na kanapie. Na krótko, bo właśnie rozdzwania się telefon.

– Kardiologia, słucham.

– Dzień dobry, Olu, tu Aleksander. Wreszcie mam szczęście…

– Możesz tu przyjechać? – przerywa mu Ola takim tonem, że z drugiej strony pada tylko szybkie:

– Za piętnaście minut.

Elżbieta przysiada na brzegu krzesła. Jest zdenerwowana, co w najmniejszym stopniu nie szkodzi jej urodzie. Wygląda świetnie. Nie da się tego powiedzieć o zmęczonym i chyba niewyspanym Arturze we wczorajszej koszuli.

„Brama", ich ulubione miejsce w tej części miasta, świeci o tej porze pustkami. Pojedynczy studenci siedzą z nosami w notatkach. Dwie starsze panie w milczeniu piją cappuccino. Jacyś dwaj urzędnicy, a może raczej akwizytorzy, sądząc po tandetnej elegancji ciemnych garniturów, w milczeniu przeżuwają frytki. Młoda kelnerka w twarzowej czapce z daszkiem podchodzi do nich z uśmiechem.

– To co zawsze?

– Tak – odpowiada Elżbieta machinalnie. – Sama nie wiem, dlaczego zgodziłam się na to spotkanie – zwraca się do Artura.

– Na przykład dlatego, że lubisz tu przychodzić. – Artur próbuje położyć dłoń na jej dłoni.

Elżbieta szybko zabiera rękę.

– Co chciałeś mi powiedzieć?

– Przede wszystkim chciałem cię przeprosić za całą tę idiotyczną historię.

– Mówisz o spektakularnej akcji szanownej małżonki czy o naszej znajomości?

Artur milknie, dotknięty i mimo wszystko zaskoczony tą lodowatą ironią.

Kelnerka przynosi ulubioną lazanię Artura i sałatkę Elżbiety. Oboje zaczynają jeść bez specjalnej przyjemności.

– Słuchaj, Elu – próbuje znowu Artur. – Przykro mi, że naraziłem cię na takie przeżycia.

– Ja myślę – Elżbieta wzrusza ramionami.

– Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Moje małżeństwo rozpadło się definitywnie na szosie do Płońska -Artur dramatycznie zawiesza głos, ale Elżbieta milczy, apatycznie dziobiąc kawałki awokado i pomidora. – Rozwodzę się. Dla ciebie, Elu.

Elżbieta sięga po bułkę. Odrywa kawałek, wyciera nim resztkę sosu z sałatki. Żuje długo z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Sięga po wino. Wypija je duszkiem i odstawia kieliszek trochę zbyt mocno. Przygląda się chwilę ukruszonej podstawce. Bierze głęboki wdech.

– W porządku, Artur. Teraz ty posłuchaj.

– Zaczynam się bać tego, co chcesz mi powiedzieć, ale wal. – Artur próbuje się uśmiechnąć.

– Bardzo mi przykro, ale rozwodzisz się na własny rachunek. Nie ma żadnego „dla ciebie, Elu". Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek rozważali stały związek – oświadcza Elżbieta, patrząc śmiało w oczy kochankowi, któremu z wrażenia sztućce wypadają z rąk.

– Nie było co rozważać. Po pół roku to chyba po prostu jest stały związek.

– Związek? Dwa, trzy popołudnia tygodniowo i jakieś kradzione wieczory nazywasz związkiem? Czy ty w ogóle masz pojęcie, na czym polega związek z kobietą?

– Zdaje mi się, że w łóżku nigdy nie miałaś co do tego wątpliwości.

– W łóżku! Oboje jesteśmy dorośli. Wiedzieliśmy, czego nam brakuje i co możemy sobie dać. Przyznaję, w łóżku było super. Jesteś wspaniałym kochankiem, Artur, ale łóżko to nie wszystko.

– Sama powiedziałaś, że tego ci brakowało.

– Tak. I tylko tego od ciebie chciałam, o czym doskonale wiesz. Proste jak drut: przysługa za przysługę z obopólną przyjemnością, czyż nie?

– Elka, kto tu zwariował?

– Nie ja, Artur. – Zdenerwowanie Elżbiety minęło bez śladu. Mówi spokojnie, pewnie, bez wahania. – Jeszcze nie zwariowałam, żeby rzucać wszystko dla kogoś, kto nie umie nawet zorganizować dyskretnego wyjazdu we dwoje.

– Przecież wiesz, że to byl kretyński przypadek, po prostu pech.

– Zapewne. Ale ja nie zamierzam dzielić życia z pechowcem. Po najdzikszym seksie i najdłuższej nocy trzeba kiedyś wstać z łóżka i zająć się resztą życia. Widzę, co zrobiłeś ze swoim. Nie, Artur, nie wchodzę w to.

Ciekawe, skąd bierze się pewność Elżbiety co do tego, że to właśnie Artur ma pecha, ale on sam jest zbyt wzburzony, by przyszło mu to do głowy. Zbyt wzburzony, by cokolwiek przyszło mu do głowy. Nie ma zamiaru poddawać się atakującym go uczuciom, wystarczy mu znajoma wściekłość.

– Rozumiem. Koniec zabawy. – Wstaje zbyt gwałtownie, strącając szklaną solniczkę, która rozbija się na milion kawałków. – Kto następny?

Młody kelner przy kontuarze mierzy Artura czujnym spojrzeniem.

– Nie widzę powodu, żebyś mnie obrażał – odpowiada chłodno Elżbieta.

– To ciekawe, bo ja widzę – odpowiada Artur, rzucając na stolik stuzłotowy banknot.

Zaciska zęby i wychodzi szybko z nieruchomą twarzą, bo jeszcze chwila, a straci panowanie nad sobą i… No właśnie. I co? I chyba ją uderzy. Nerwowym ruchem rozluźnia krawat. Ależ gorąco, czuje się ugotowany. Ze złości, rzecz jasna, że ze złości, przecież nie z upokorzenia. Czy ktoś go upokorzył? Niedoczekanie!

Aleksander spaceruje pod domem Oli. Wchodzi na klatkę schodową, gdzie wisi spis lokatorów z pustymi miejscami zamiast nazwisk. Przygląda się bezradnie osobliwemu dokumentowi. Nie może przecież wiedzieć, że to uboczny efekt działania ustawy o ochronie danych osobowych. Zrezygnowany siada na murku naprzeciwko wejścia i czeka.

Na widok nadchodzącej Oli zrywa się rozpromieniony. Ola jest zaskoczona, ale też nie ukrywa zadowolenia. Przez pół dnia ani na chwilę nie mogła wyrzucić z pamięci jego nieruchomego wzroku i poszarzałej twarzy, a potem łez, których nie umiał albo nie chciał powstrzymywać.

– Zadzwoniłem parę minut po twoim wyjściu – tłumaczy Aleksander. – Pomyślałem, że po tylu godzinach pracy raczej wrócisz do domu, i postanowiłem zaryzykować. Musiałem cię dziś jeszcze raz zobaczyć i podziękować za to, co dla mnie zrobiłaś. Naprawdę, Olu…

– Jak się czujesz? – pyta Ola. – Wybiegłeś tak…

– Jak ogłuszony – odpowiada Aleksander po prostu. – Obleciałem chyba pół Warszawy, zanim przestało mnie nosić. W końcu wsiadłem do samochodu i przyjechałem tutaj.

– Nie prościej było zadzwonić na komórkę?

– Prościej – uśmiecha się Aleksander – ale chciałem cię zobaczyć.

Trudno mówić o zaskoczeniu, kiedy nagle z okna na trzecim piętrze wychyla się matka i krzycząc na pół dzielnicy, pyta Olę, czemu sterczy pod domem, zamiast zaprosić gościa na górę. Jest tylko znajome zmieszanie i wstyd, które każą Oli szybko wepchnąć Aleksandra do klatki schodowej. W milczeniu wchodzą po schodach. Na półpiętrze Aleksander przez sekundę ściska jej rękę.