– Nie przesadzajmy – mówią jednocześnie Aleksander z Wiktorem.
– Dziękuję wam obu – reflektuje się Alicja i wybucha śmiechem.
Śmiech Alicji. Nie ten dyskretny i stonowany śmiech eleganckiej wdowy z Saskiej Kępy. Nie ten nerwowy chichot kobiety niepewnej swoich atutów. Nie, to śmiech zrelaksowanej, spokojnej Alicji. Tego się nie zapomina, to nie ma wieku. Bo wszystko inne ma. Aleksander przygląda się Alicji z całym nieświadomym okrucieństwem dawnego kochanka, który znał każdy zakamarek jej ciała i każdy grymas.
– Mam nadzieję, że już się nie rozmyślicie – mówi Wiktor, który w swoim życiu widział już niejedno zawieszenie broni i niejedną na nowo wybuchającą wojnę.
– Ja na pewno nie – wzrusza ramionami Alicja. – Choć nie wiem, co zrobisz, jeśli zadzwonią, że fryzjer nie wyłączył wywietrznika od wentylacji, wychodząc do domu, i masz przyjechać, zrobić coś, najlepiej wsadzić palec w wywietrznik, żeby lokatorzy mogli spokojnie spać.
– Poszukam patyka – odpowiada Aleksander ze śmiertelnie poważną miną.
– Ze też nigdy nie przyszło mi to do głowy – kpi Alicja.
– Jest jeszcze coś… -To naprawdę nie będzie dla niego łatwe. – Chciałbym cię przeprosić… – Alicja próbuje przerwać, ale Aleksander chce powiedzieć wszystko, co wydaje mu się słuszne. – Różnie między nami bywało i wiesz, jak ciężko było mi pogodzić się z tym wszystkim. Kiedy ojciec umarł, a ty sama wiesz najlepiej, że dla mnie była to nagła śmierć… nie wiem, wszystko wróciło z jakąś straszną siłą. Nie będę nawet mówił, co o tobie myślałem.
– Potrafię to sobie wyobrazić – szepcze Alicja.
Dzięki ci, Wiktorze, za twoją dyskrecję i spokój, myśli Aleksander, i za to, że w tej trudnej chwili, nie ruszając się zza biurka, umiesz stać się niewidzialny.
– Przyjmuję przeprosiny i sama przepraszam – Alicja wyciąga drobną dłoń, która niknie w uścisku ręki mężczyzny z głębokiej przeszłości.
Nie padną sobie w objęcia, przeszłość nie zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale przynajmniej…
– Będę się zbierać – mówi Alicja. -Tak sobie myślę… Może wpadłbyś do mnie w przyszłą sobotę na spokojnego imieninowego grilla? Wiktor też jest zaproszony.
Wiktor potwierdza skinieniem głowy.
Aleksander milczy zaskoczony. Nigdy dotąd nie był w domu na Berezyńskiej. Nie dlatego, że nie był zapraszany. Przeciwnie. Tak sobie obiecał: noga moja… itd. Zawsze był dobry w dotrzymywaniu obietnic złożonych samemu sobie.
– A czy mogę przyjść z kimś? – Naprawdę powiedział to na głos?
– Oczywiście, z przyjemnością ją poznam – odpowiada Alicja po prostu.
Rozdział 9
Sobota, 21 czerwca 200…
Przygotowania do wieczoru trwają od wczesnego popołudnia. Marcin z gipsem fantazyjnie przystrojonym kolorową apaszką rozsiadł się wygodnie na stołku przy długim blacie w kuchni Alicji. Na razie więcej mówił o pomocy, niż pomógł, ale teraz chyba przyszła kryska na Matyska. Krzywi się teatralnie na widok pasków wieprzowych żeberek.
– Okropność! Czuję się jak w rzeźni!
– Zapewniam cię, że w rzeźni wygląda to zupełnie inaczej -odparowuje niewzruszona Alicja, zajęta krojeniem warzyw na sałatki. – Żeberka z grilla wymyślił twój brat. Podobno obaj bardzo je lubicie.
– Ale jeść, a nie ganiać z nożem!
– Krój, krój. Tylko nie za duże porcje. Tak na jeden ząb.
– To ja poproszę drinka znieczulającego.
– Nie mam czasu. – Parodniowa zaledwie znajomość wystarczyła, by Alicja stała się mistrzynią starannego ignorowania próśb Marcina, przyzwyczajonego do zajmowania sobą całego otoczenia. – Sięgnij po resztkę tej setki dolewanej do marynaty.
– No pięknie, rzeźnicki nóż i czyściocha! Na co mi przyszło! Mnie!
Marcin już nabiera rozpędu, by kontynuować tyradę na swój ulubiony temat, ale przerywa mu dzwonek przy furtce. Przez kuchenne okno Alicja dostrzega Wiktora z imponującym bukietem piwonii. Wybiega do furtki. Marcin zsuwa się błyskawicznie z kuchennego stołka, niezgrabnie kuśtykając, dopada przeciwległego blatu i wprawnym ruchem dolewa martini bianco do szklanki z resztką wódki.
– Wstrząśnięte, nie mieszane – mruczy z zadowoleniem, sadowiąc się z powrotem na stołku przed górą żeberek.
– Przyjechałem wcześniej, bo pomyślałem, że możesz potrzebować… -Wiktor zamiera na widok młodego przystojnego mężczyzny z nogą w gipsie, rozpartego w kuchni Alicji w pozie Jamesa Bonda. – Ale widzę, że znalazłaś już kolejnego…
– Poznajcie się, panowie – proponuje Alicja i z ironicznym uśmiechem przygląda się wzajemnym, nieco sztywnym prezentacjom. – A ciebie, Wiktorze, poproszę o pomoc w nakrywaniu stołu.
– Może szybkiego drinka – korzystając z okazji, Marcin szybko uzupełnia własny kieliszek – skoro w tym domu od progu łapią mężczyzn za słabiznę i do roboty.
– Nie, dziękuję.
Wiktor sztywnieje jeszcze bardziej i krokiem ogólnie uznawanym za dostojny oddala się w kierunku tarasu. Idąca przed nim Alicja krztusi się ze śmiechu.
– Zanim mnie zapytasz – chichocze – od razu ci odpowiem: nie.
– Nie wyrzucisz go z domu, bo właśnie za niego wyszłaś? -Zawodowe doświadczenie Wiktora przygotowało go na wszystkie okoliczności.
– Nie, to tylko sąsiad.
– Boże, kolejny? A co się stało z tym miłym lekarzem, o którym wspominałaś?
– Trafiony zatopiony! Wystarczy parę minut z Marcinem Radczyńskim, żebyś wyrażał się z uznaniem o jego starszym bracie – kpi Alicja. – Ze też wcześniej o tym nie wiedziałam. Usiądź, Wiktorze, i podziwiaj moje jaśminy.
– Ale ja naprawdę specjalnie przyjechałem wcześniej, żeby ci pomóc. – Bardzo ci dziękuję. – Alicja cmoka go z rozmachem w gładko wygolony policzek. – Ten przerośnięty nastolatek doskonale sobie radzi. Gdyby jeszcze tyle nie gadał… Zresztą, Paweł powinien lada moment wrócić do żywych. Padł po dyżurze. No i Małgosia miała przyjechać wcześniej.
– Wiem, że to niezbyt eleganckie pytanie, ale kogo jeszcze zaprosiłaś? – Zaczerwieniony z zakłopotania adwokat to rzadki widok.
Alicja odkłada stos lnianych serwetek i zaczyna wyliczać na palcach:
– Paweł, jego brat Marcin ze swoim psem Fleszem i dziewczyna z kwiaciarni, która tego psa odnalazła, ale Marcin jeszcze o tym nie wie – chyba naprawdę nie widzi oczu Wiktora okrągłych jak spodki – Małgorzata, ty, Wiktorze, no i jeszcze Kranach i jego nowa miłość. Jak widzisz, bardzo kameralne grono, zresztą, wiesz, może nie przywiązuję wagi do zewnętrznych oznak wdowieństwa, ale to jeszcze chyba nie czas na huczne…
– Chcesz powiedzieć, że zaprosiłaś kwiaciarkę i psa, a nikogo ze starych znajomych?
– A ty to kto, pies?
– Mówię o…
– Mówisz o Strachockim, Turskim i Baumanie i ich żonach nienawidzących mnie z całego serca?
– Przesadzasz.
– Przesadzam? Po piętnastu latach małżeństwa nadal uważają mnie za młodą spryciarę, co usiadła na majątku wspaniałego Aleksandra Kranacha. Przez ponad rok nie zauważyli, w przerwach pomiędzy codziennymi partyjkami brydżyka, że sama opiekuję się mężem, który w dodatku ukrywa przede mną swój stan! Mieli czas obrabiać mi tyłek, ale nie przyszło im do głowy nawet kurtuazyjnie zapytać, czy nie potrzebuję pomocy wtedy, kiedy lekarze powiedzieli, że mogę już tylko cieszyć się jego każdym przeżytym dniem! Kto poza tobą wtedy tu bywał?
– Alicjo kochana, ja tylko zapytałem.
– A ja tylko odpowiedziałam. Dlaczego mam udawać, że mnie to nie rusza? Nie uwierzę, że nie domyśliłeś się, kto podsunął Kranachowi cały ten kryminalny pomysł i zadbał, by w niego uwierzył.