Выбрать главу

– Masz rację – odpowiada Wiktor cicho, próbując jakoś strawić gniewną tyradę Alicji, a raczej gorzką słuszność wszystkiego, co powiedziała o jego starych znajomych.

– Skończyłem – woła Marcin z kuchni.

– Idę – odpowiada Alicja i zwracając się do Wiktora, proponuje: – Przyślę ci tu towarzystwo.

Wiktor wywraca komicznie oczami, ale znowu słychać dzwonek przy furtce i Alicja oddala się w pośpiechu. Starszy pan podrywa się z fotela, słysząc w przedpokoju głos Małgorzaty.

– Miło mi bardzo.

Małgorzata z uśmiechem odwzajemnia entuzjastyczne powitanie Wiktora. W letnim lnianym komplecie w kolorze gorzkiej czekolady wygląda rewelacyjnie. Tylko Alicja dostrzega niezbyt starannie zamaskowane głębokie cienie pod oczami, ale nie jest to uwaga, którą z kimkolwiek chciałaby się dzielić.

Nikt niestety nie zwraca uwagi na Marcina, który na widok Małgorzaty błyskawicznie przyjmuje swoją ulubioną półleżącą pozę i taksuje ją z leniwym uznaniem. A nie, Alicja widzi wszystko.

– Marcin, chyba się już napracowałeś, może dotrzymasz towarzystwa Wiktorowi na tarasie? – proponuje.

– Nie, nie, dopiero doszedłem do wprawy. Teraz mogę kroić i kroić. – Marcin ostentacyjnie nie odrywa wzroku od Małgorzaty.

– To pokroisz chleb. Potem może ciasta – decyduje Alicja. -Małgosiu, zrobisz tę sałatkę? Chyba wszystko kupiłam.

– Pewnie. To naprawdę błyskawiczna sałatka. Małgorzata jednym ruchem wyciąga z kąta fartuszek, którego używa sprzątaczka. Szybko przewiązuje go w talii, starannie niwecząc całą swoją letnią elegancję. Alicja kręci głową, może nad Małgorzatą, całkowicie obojętną na spojrzenie Marcina, a może nad nim samym, zdumionym tak całkowitym brakiem odzewu.

– Wiem. Jesteś córką Alicji – wypala Marcin, gdy tylko milkną kroki Alicji na parkiecie holu.

– Nie! – protestuje Małgorzata, tak zdumiona, że nawet nie przychodzi jej do głowy uznać tego śmiałego wniosku za komplement.

– Ale nie powiesz mi, że nigdy nie miałaś do czynienia z modą. – Marcin wkracza ze swoim ulubionym tekstem. – Amatorki nigdy nie wyglądają tak stylowo.

– Nie, nie miałam – odpowiada Małgorzata, nie odwracając wzroku od mieszanej właśnie sałatki.

Przechodząca holem Alicja parska śmiechem, nawet tego nie ukrywając. Odkłada na bok przygotowaną wcześniej ulubioną płytę Anny Marii Jopek i po chwili przestronne wnętrze wypełnia aksamitny głos Franka Sinatry pytającego smutno: „Why not take all of me?".

– A co byś powiedziała, gdybym ci zaproponował sesję zdjęciową?

– Powiedziałabym: wolę bardziej oryginalne propozycje -rzuca Małgorzata i wychodzi z kuchni z wielką salaterką, zostawiając Marcina samemu sobie.

Dopiero na tarasie parska śmiechem. Chichoczą również Wiktor i Alicja, układając żeberka na rozpalonym grillu. Alicja zdążyła już opowiedzieć przyjacielowi o swoim deja vu, czy raczej deja entendu.

– Bo wiecie, panie – tłumaczy Wiktor – to jest proste. Proponuje się każdej. Czasami dostanie się w pysk, ale jeśli jedna na dziesięć się zgodzi, to per saldo się opłaca.

Małgorzata znowu parska. Po raz pierwszy od wydarzeń pod Płońskiem naprawdę się śmieje, a nie tylko uśmiecha. Na szczęście zdjęła już kretonowy fartuszek.

– Z czego się śmiejecie? – pyta Paweł, wchodząc na taras. -Kto nie domknął furtki?

– Pewnie ja. Przepraszam – odpowiada Małgorzata, witając się.

Wiktor nieomal rzuca się Pawłowi w ramiona, w każdym razie nie widać śladu dawnego dystansu i nieufności wobec „zupełnie obcego mężczyzny" w życiu Alicji.

– Widzę, że mój brat wreszcie na właściwym miejscu, przy garach – rzuca Paweł półgłosem.

– Per saldo wszystkim się to opłaca – szepcze Alicja teatralnie. Tyle tylko trzeba reszcie towarzystwa, które zaśmiewając się i wzajem sobie przerywając, szybko opowiada Pawłowi o metodzie per saldo.

Rozmowa płynie swobodnie. Małgorzata przełamuje szybko skrępowanie widokiem Pawła, mimowolnego świadka jej małżeńskich przygód. Opowiada wszystkim historię swojej jedynej jak dotąd imprezy na Saskiej Kępie i jej tajemniczej gospodyni, której nigdy nie poznała.

– Położyła się na chwilę i obudziła w południe następnego dnia. Całe lata słyszała potem najdziwniejsze anegdoty, których nie mogła ani potwierdzić, ani im zaprzeczyć. Któregoś dnia podobno weszła do windy w zupełnie innym bloku, na Mokotowie, a jadący windą facet ukłonił się grzecznie, po czym zaczął rozmowę. Gospodyni niegdysiejszej balangi spojrzała na niego nieprzytomnie i spytała: – My się znamy? – Tak, spałem u ciebie w wannie – odpowiedział lekko spłoszony. Rozpytywała później, kim mógł być ten zupełnie przystojny człowiek z windo-wanny, ale identyfikacja zwłok nigdy nie nastąpiła.

W ferworze opowieści Małgorzata nawet nie zauważyła, że Paweł od dłuższej chwili krztusi się ze śmiechu.

– To byłem ja! – wydusza w końcu. – Przywlokła mnie koleżanka z polonistyki. To nie była moja pierwsza impreza tego wieczoru. Okazała się ostatnią. Też miałem głupią minę, jak się rano obudziłem w wannie, ale udało mi się ewakuować, nie budząc gospodyni. Ale pokazali mi ją potem parę razy w DKF-ie.

– Góra z górą się nie zejdzie -Wiktor przebija się przez ogólny zgiełk i śmiech, wznosząc toast szerokim gestem.

Dzwonek przy furtce musi dzwonić naprawdę długo, bo Marcin już prawie dokuśtykał do domofonu, ale Alicja go wyprzedza i otwiera szeroko drzwi. Wita nowych gości naprawdę zadowolona, że Aleksander zdecydował się na tę wizytę. Małgorzata i Paweł ciekawie wyglądają z tarasu.

– O matko! – wykrztusza Paweł na widok Oli i szybko się chowa, zajmując fotel koło Wiktora.

Marcin będzie musiał sam stawić czoło nowej dla niego sytuacji. Po raz pierwszy w życiu nie on z kogoś, ale ktoś z niego definitywnie zrezygnował. Paweł zastanawia się, dlaczego Alicja go nie uprzedziła, ale po chwili przypomina sobie, że sam nie zająknął się ani słowem na temat nowej znajomości jej pasierba. Z wrodzonej dyskrecji, rzecz jasna.

– Ducha pan zobaczył? – uśmiecha się Wiktor domyślnie. -Spokojnie, dawny kochanek jak czerwcowa noc, pojawia się tylko na chwilę.

– Jaki kochanek? – pyta Paweł nieuważnie, po czym gryzie się w język, bo przecież jedyny dawny kochanek w tym gronie to jego własny brat, więc nie ma co rozwijać tematu.

Z całą pewnością i Wiktor powinien w tym momencie ugryźć się w język, ale jak wiadomo, po ginie z tonikiem mało kto robi to, co należy, we właściwym czasie i miejscu. Dlatego Wiktor upija kolejny łyk i swobodnie wyjaśnia:

– Aleksander Kranach, syn Aleksandra, wielka miłość Alicji… – dalsze słowa nikną w gwarze rozmowy, która wylęga na taras wraz z resztą gości.

Paweł blednie, ale rzecz jasna, nie widać tego w półmroku. Podnosi się z fotela, sztywno wita z Aleksandrem i czerwoną jak burak Olą. Alicja, nie bardzo rozumiejąc nagłą zmianę nastroju, trochę desperacko ciągnie Małgorzatę do kuchni po resztę sałatek.

– Co się stało? – rzuca zaskoczona Małgorzata.

– Nie mam pojęcia – odpowiada Alicja szczerzę – ale najlepiej będzie, jak zajmiemy wszystkich jedzeniem. Co się stało? -pyta już naprawdę zdenerwowana widokiem Marcina zwisającego ze stołka jak przekłuty balonik.

– Jak mogła mi to zrobić? – bełkocze Marcin.

Alicja i Małgorzata spoglądają po sobie. To niemożliwe, żeby już się upił – wystarczy rzut oka na ledwie napoczętą butelkę martini.

– Chodzi ci o Basię? – dopytuje Alicja tonem troskliwej matki. – Może mieć duży ruch w kwiaciarni. To w końcu popularne imieniny. Jeszcze dotrze.

Marcin patrzy na nią, jakby znienacka zaczęła przemawiać w suahili.