– Basia? A co mnie obchodzi jakaś Basia. O niej mówię. Przywlokła jakiegoś wystrojonego pacana…
– Doktor Pankiewicz? – pyta Małgorzata domyślnie.
– Jaka doktor Pankiewicz! Moja Olka, Oleńka moja, taki numer! Po tylu latach taki numer!
Niech cię szlag z twoimi tajemnicami, myśli Alicja, o sobie, rzecz jasna. Wystarczyło powiedzieć Pawłowi, kogo zaprosiłam, zamiast się bawić w niespodzianki.
– Małgosiu, bierz sałatki. – Alicja wtyka salaterki nadal niewiele rozumiejącej Małgorzacie i bierze Marcina pod rękę. -A my pójdziemy na taras, za chwilę już będą żeberka…
Masz babo placek, to znaczy niespodziankę. Załamanego Marcina! Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. A swoją drogą, niezłe ziółko z tej lekarki.
Oszołomiony Marcin grzecznie daje się posadzić pomiędzy Wiktorem i Alicją.
– Gin z tonikiem? – proponuje Wiktor.
– Tak, poproszę, tylko bez toniku – machinalnie odpowiada Marcin. – Po toniku zawsze mam kaca.
Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka, myśli Ola, siedząc w wygodnym ogrodowym fotelu. Nie dostała ani wylewu, ani zawału w drzwiach „starej znajomej", do której z tajemniczą miną zaciągnął ją Aleksander wprost z mieszkania swojej matki, a raczej wprost z jej niewygodnego łóżka na sprężynach. Chyba nawet może się już zacząć dobrze bawić. Czuje kolano Aleksandra tuż przy swoim kolanie i właściwie niczego więcej już nie potrzebuje, chociaż żeberka są pyszne, a jaśmin pachnie upajająco. Kątem oka widzi Marcina siedzącego w pijackim otępieniu obok tego uroczego starszego pana i… nic. Może gdyby nie to otępienie (znane aż nazbyt dobrze), byłoby jej trochę nieswojo, może nawet chciałaby mu coś wyjaśnić, ale tak… Wygląda na to, że jestem banalna do bólu, myśli. Wystarczył rycerz znikąd i wszystko, co nie pozwalało swobodnie oddychać i czuć, zaczyna powoli opadać jak kurz. Cóż, Agatha Christie na różne sposoby przestrzegała przed nagłym zakochaniem się w tajemniczym nieznajomym, ale może trafiłam na wyjątek, który potwierdza regułę.
Z uśmiechem przyjmuje kieliszek wina z rąk Aleksandra, tych rąk, których dotyk jeszcze czuje. Wszędzie.
Aleksander ogarnia spojrzeniem kobietę, która godzinę temu krzyczała jego imię. Nie można powiedzieć, że nie zrobił na nim wrażenia widok zdenerwowanego faceta przy wejściu. Czy to ten, o którym Ola nadal nie ma chęci nic powiedzieć?
Ale Aleksander Kranach jest zbyt doświadczonym mężczyzną, by czymkolwiek się niepokoić. Zbyt dobrze pamięta skrępowanie i nieufność, a potem zdumienie i radość rozkwitającej z dnia na dzień kobiety, by w ogóle przejmować się jej przeszłością.
Z uśmiechem podaje salaterkę miłej dziewczynie o urodzie zmęczonej Alicji, której imienia nie dosłyszał.
Dzwonek telefonu podrywa Alicję. Sytuacja na tarasie wydaje się opanowana, myśli, poszukując porzuconej w salonie słuchawki. Odnajduje ją w końcu pomiędzy poduchami kanapy, ale odpowiada jej już tylko ciągły sygnał.
– Pomyłka? – pyta Paweł, który niepostrzeżenie wyszedł za nią.
– Raczej niecierpliwość. – Alicja wzrusza ramionami. – Zaczekam, może jeszcze spróbuje.
W istocie. Próbuje. Paweł usuwa się dyskretnie do kuchni, ale słyszy każde słowo Alicji, tym bardziej że w trakcie rozmowy kończy się płyta Milesa Daviesa. W zdumieniu i zmieszaniu słyszy, jak Alicja najpierw przyjmuje życzenia, a potem tłumaczy się komuś gęsto z tego, że zaprosiła imieninowych gości mimo żałoby. Słysząc w końcu słowa pożegnania, wchodzi znowu do salonu. Alicja ściska słuchawkę, zapatrzona ponuro w przeciwległy róg.
– Moja siostra zawsze wiedziała, jak mnie sprowadzić do parteru.
– To ty masz siostrę?
– Czyżbym miała odruchy jedynaczki?
– Nie, nie, po prostu nic nie mówiłaś o swojej rodzinie.
– A pytałeś? – pyta Alicja bardziej zaczepnie, niżby chciała, i ciężko dźwiga się z kanapy.
Na szczęście półmrok panujący na tarasie całkowicie maskuje wyraz jej twarzy. Zresztą, całe towarzystwo słucha opowieści Małgorzaty o brzemiennej w skutki zamianie torebek. Wiktor ciągle wchodzi jej w słowo, a inni komentują, więc chyba bawią się dobrze. Paweł nastawił nową płytę i taras wypełniają miękkie frazy saksofonu.
– Zatańczymy? – ujmuje Alicję za rękę.
– Ja chyba… – Alicja urywa w pół słowa i podaje mu rękę. Dlaczego miałaby przez resztę wieczoru przeżuwać rozmowę z odległą siostrą?
Wiktor szarmancko proponuje swoje ramię Małgorzacie. Nawet tak beznadziejny tancerz jak on może podreptać w miejscu w takt leniwie snujących się dźwięków. Ola i Aleksander tańczą ze sobą po raz pierwszy. Ola rusza się jak uroczo uśmiechnięty słoń, ale jej partnerowi wydaje się to nie przeszkadzać. Przez chwilę tylko przekonuje ją, by zrezygnowała z prób prowadzenia w tańcu.
Jedynie Marcin, który powoli odpływa w krainę pomieszanych alkoholi, pozostaje w fotelu. Nieruchomym wzrokiem patrzy na przytuloną w tańcu parę.
– Co ona w nim widzi? – mruczy półsennie.
Ale nie ma nikogo, kto chciałby odpowiedzieć mu na to odwieczne pytanie mężczyzny, któremu nigdy wcześniej nie przyszło do głowy, że nie jest pępkiem świata.
Kompletnie zalany Artur miota się po pustym mieszkaniu. Wychodzi chwiejnie z kuchni z kubkiem kawy. Rozgląda się bezradnie po przedpokoju, pokoju, sypialni. Wszędzie panuje codzienny bałagan.
– Gdzieś się, kurwo, schowała? – mruczy. Siada ciężko w fotelu, wylewając na siebie pół kawy. Wściekły odstawia naczynie na stolik. Dłuższą chwilę zajmuje mu wyciągnięcie komórki z kieszeni spodni. Zapala boczne światło. Wybiera numer. Po chwili w kuchni rozlega się dzwonek telefonu stacjonarnego. Artur dźwiga się z fotela i wlecze do kuchni.
– Tu cię mam!
Sięga po słuchawkę telefonu. Waha się. Wraca do pokoju po swoją kawę. Wypija ją duszkiem. Odbija mu się tak, że szybkim krokiem rusza w kierunku toalety. W połowie drogi rezygnuje. Wchodzi do kuchni i zabiera prawie pustą butelkę brandy. Znowu wraca do pokoju. Siada, pieczołowicie ustawiając butelkę przy nodze. Przez chwilę wpatruje się tępo w słuchawkę. W końcu decyduje się albo po prostu przypomina sobie numer.
Odbiera Elżbieta.
– Jesteś podła suka, Elka – rzuca Artur bez chwili zastanowienia.
Połączenie zostaje przerwane. Artur dzwoni drugi raz.
– Jeżeli teraz odłożysz słuchawkę, następny telefon będzie na komórkę męża.
– Słucham?
– Nie da się mieć wszystkiego, a za nic nie zapłacić – bełkocze Artur pompatycznie.
– O co ci chodzi? – Elżbieta nie wydaje się bardzo poruszona.
– O to mi chodzi, że nie może być, kurwa, tak, że rozwalasz mi rodzinę, a sama nie ponosisz żadnych konsekwencji.
– O tym, że jesteś do niczego, wiedziałam – stwierdza Elżbieta chłodno. – Ale nie spodziewałam się, że jesteś aż tak żałosnym zerem.
– No, to przynajmniej w tym jesteśmy sobie równi – odpowiada Artur i przerywa połączenie.
Odkłada słuchawkę. Sięga po butelkę. Wypija solidny łyk i zapada się w fotel. Dzwoni telefon.
– Spadaj! – warczy Artur.
Telefon dzwoni jeszcze chwilę, po czym milknie. Odzywa się komórka Artura.
– Wszyscy spierdalajcie! – mruczy Artur, nie ruszając się z miejsca. Zapada się głębiej w fotel. Po chwili zaczyna pochrapywać. Znowu dzwoni komórka.
– Nie odbiera. – Zrezygnowana Alicja odkłada telefon.
– Trudno. – Paweł pakuje powoli lekarską torbę i przygląda się Małgorzacie, która zasnęła na kanapie w salonie przykryta dwoma kocami. – Musi tu zostać. Nie sądzę, żeby jeszcze coś się działo.
– W pierwszej chwili przeraziłam się, że znowu zemdlała.
– Nie, nie, gdyby straciła przytomność, wezwałbym karetkę. A tak rano po prostu zabiorę ją, jadąc do szpitala, i pójdziemy prosto do profesora. Miał wpaść na konsultację, to przy okazji… Jesteś pewna, że nie chcesz nic na uspokojenie? – zwraca się do Alicji.