– Nie, nie, jest w porządku. – Alicja upija łyk wody ze szklanki. Czuje, że jeszcze trzęsą jej się ręce. – Bogu dzięki, że Kranach zabrał Wiktora. Mogliśmy tu jeszcze mieć prawdziwy zawał.
– Jakoś bym sobie poradził. Chyba – Paweł uśmiecha się krzywo i rusza w stronę kuchni. – Idę coś zrobić z tym pobojowiskiem.
– Pomogę ci. – Alicja odstawia szklankę.
Kawałki rozbitego serwisu do herbaty zalegają całą kuchnię. Każdemu może zakręcić się w głowie, ale nie każdy idzie wtedy na wysokich obcasach z tacą zastawioną brudnymi naczyniami. Małgorzata w dodatku oparła się o blat, by nie upaść, strącając przy tym trzy miski niedojedzonych sałatek, które ktoś postawił na samym brzegu.
W milczeniu metodycznie odgruzowują podłogę, wrzucając wszystko do dużego plastikowego worka. Ścierają resztki jedzenia, zmywają podłogę. Paweł zabiera się do zmywania smug kawy i herbaty z szafek, ale Alicja ruchem ręki daje mu do zrozumienia, żeby już dał spokój. – Będę miała na to całą niedzielę – rzuca, wychodząc na taras.
Marcin dał się na szczęście namówić i poszedł spać do Pawła. Nocną ciszę zakłócają tylko ćmy i komary lecące do ogrodowych lamp. Alicja gasi je i przysiada z westchnieniem na fotelu Małgorzaty. Przygląda się popielniczce, z której wysypują się niedopałki damskich mentolowych papierosów.
– Dokąd wyjeżdżają, Ola i ten… Aleksander? – pyta Paweł, siadając obok.
– Do Krakowa, rannym ekspresem.
– Ale nie, na wakacje. Rozmawiałaś z Olką, jakbyś znała to miejsce.
– Jak znam Kranacha, to do Juraty – mruczy Alicja, rozcierając zmarszczkę między brwiami.
– Bardzo go znasz? – Alicja milczy, ale Paweł nie zamierza odpuścić. Sam nie wie, dlaczego fala duszącej zazdrości, z którą zmagał się przez cały wieczór, powróciła właśnie teraz ze zdwojoną siłą. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że spałaś z własnym pasierbem?
– Wtedy nie był moim pasierbem – odpowiada Alicja machinalnie, ale w tym momencie reflektuje się. – Nie wypytuj mnie, Paweł.
– Ale dlaczego?
– Bo tajemnica jest najlepszym afrodyzjakiem – rzuca Alicja po chwili, już bezpiecznie ukryta za swoim zdystansowanym półuśmiechem.
– Jak dla kogo. – Paweł nie słyszy, że zaczyna mówić podniesionym tonem. – Nie widzę nic pociągającego w tajemnicach i półprawdach.
– Pawle, uwierz mi, że moja spowiedź z całego życia nie jest ci do niczego potrzebna.
Jednak nieszczęsny Paweł ze starannie przyklepaną, ale niezaleczoną raną po małżeńskich rogach, nie potrafi uwierzyć w to zapewnienie.
– Spychasz mnie do roli…
– Daję tyle, ile mam – przerywa mu Alicja cicho. Może po winna się obrazić, ale chyba nie ma na to siły. Dlatego mówi tylko: – Idź już. Proszę.
Rozdział 10
Niedziela, 22 czerwca 200…
Małgorzata przygląda się sceptycznie aparatowi Holtera wystającemu spod jej kusej letniej bluzki.
– Wygląda jak walkman – rzuca półgłosem do Pawła.
– Ale zapisuje muzykę prosto z serca. – Paweł dociska jedną z końcówek widocznych w dekolcie bluzki i uśmiecha się do Małgorzaty porozumiewawczo. – Nic nie szczypie?
– Nie, jest w porządku.
Profesor uważnie przegląda wyniki badań. Gestem pokazuje Małgorzacie, by jeszcze na moment usiadła. Przez chwilę przygląda jej się badawczo.
– Pełny obraz sytuacji będziemy mieli po holterze, no i po teście wysiłkowym, na który umówi się pani z doktorem Radczyńskim. Muszę mieć pewność, że nie ma zmian wieńcowych.
– Rozumiem – odpowiada Małgorzata, choć oczywiście nie ma pojęcia, co to są zmiany wieńcowe.
– Jedno mogę pani powiedzieć już teraz – kontynuuje profesor. – Musi pani rzucić palenie.
– Ale…
– Doktor Radczyński wspominał, że ma pani teraz trudny czas…
– Raczej tak – przyznaje Małgorzata zakłopotana.
– Nie da się wyeliminować z życia napięć i przykrości, ale papierosy można.
– Ale to mój jedyny przyjaciel w stresie – próbuje dyskutować Małgorzata i w tym momencie przypomina sobie Alicję zaglądającą nieśmiało do jej gabinetu dzień po wydarzeniach na szosie gdańskiej. Milknie zaskoczona własnym łgarstwem.
– Drobna zmiana sposobu reagowania na stres jest zawsze możliwa – tłumaczy cierpliwie profesor. – Nie uciekniemy od własnego uposażenia psychicznego, ale możemy trochę nad nim zapanować.
– Próbuję – uśmiecha się gorzko Małgorzata. – Z wydatną pomocą tabletek uspokajających.
– Jakich? – pyta profesor czujnie.
Małgorzata wysupłuje małe pudełko z wypchanej, jak zwykle, nie wiadomo czym torebki. Podaje je profesorowi, który zdejmuje okulary i zaczyna studiować skład.
– Waleriana, melisa, chmiel, serdecznik. W porządku – oddaje opakowanie Małgorzacie. – Z pewnością pomoże pani bardziej niż papieros. Proszę tylko pamiętać, że to jednak lekarstwo. Nawet od waleriany można się uzależnić.
– Lepiej od waleriany niż od nikotyny – wtrąca Paweł. Małgorzata wstaje i żegna się z profesorem. Paweł odprowadza ją do drzwi oddziału.
– Wszystko jasne? – pyta, podając rękę na pożegnanie. – Żyjesz normalnie, działasz normalnie, reagujesz tak jak zwykle. Jutro wracasz tu, mniej więcej o tej porze, oddajesz mi aparat, a w poniedziałek wskakujesz na test wysiłkowy.
– Tak jest – odpowiada Małgorzata. – Wszystko pod kontrolą.
– Żebyś wiedziała, że wszystko. Tam się wszystko zapisuje.
– Złe myśli też?
– Nie, ale złe emocje, owszem. Nie miałabyś ochoty na drugie śniadanie? Moglibyśmy zejść do bufetu.
– Właściwie, czemu nie – odpowiada Małgorzata, widząc, że Paweł ma jeszcze ochotę pogadać, choć chyba jednak nie na temat jej małżeńskich problemów.
Mimo protestów Paweł ordynuje po dwie parówki z musztardą i po szklance soku pomidorowego. Jedzą w milczeniu. – Całkiem miło było wczoraj – bąka Paweł w końcu.
– Świetnie, jeśli chodzi o mnie. Pomijając, rzecz jasna, finał – śmieje się Małgorzata. -Trochę hałaśliwy, choć nieplanowany. Ale na przykład twój brat… – Paweł macha ręką z westchnieniem. – Pani doktor nieźle go zdołowała.
– Mniejsza z tym. – W innej sytuacji Paweł być może wyjaśniłby Małgorzacie, jak bardzo się myli, ale teraz woli nie wpuszczać się w poboczne, z jego punktu widzenia, wątki. -Uwierz mi, że sprawiedliwości stało się zadość.
– To co innego.
– Od jak dawna znasz Alicję?
Sztucznie swobodny ton pytania zdradza tak duże napięcie, że Małgorzata odpowiada po prostu.
– Od piętnastego maja.
– Masz to zapisane w kalendarzyku czy co?
– Po pierwsze, nie mam kalendarzyka. Po drugie, tego dnia pierwszy raz w życiu zemdlałam. Na komunii córki, a właściwie pod kościelnym murem, i Alicja…
Małgorzata zaczyna opowiadać historię torebek, ale Paweł słucha nieuważnie, bo już przypomniał sobie, że tego dnia przeprowadzał się na Berezyńską.
– A co właściwie o niej wiesz? – wypala Paweł z desperacją właściwą ludziom na ogół nieśmiałym i dyskretnym. Widać nawet tacy czasami czują, że tylko pytanie wprost uwolni ich od niepewności.
Małgorzata przygląda mu się z namysłem.
– A co ty chciałbyś o niej wiedzieć?
– O jej życiu i w ogóle…
– …i w ogóle, czyli o jej facetach?
Sytuacja jest idiotyczna i Paweł czuje się jak idiota, ale nie ma pojęcia, jak z tego wybrnąć, więc tylko kiwa głową.