Paweł wychodzi właśnie z Fleszem, bo pies kręcił się już dobrą godzinę. Na widok Alicji zmierzającej w stronę śmietnika przypomina sobie radę, której kolega, zresztą gej, udzielał wszystkim dziewczynom na roku: „Nawet jeśli tylko idziesz wyrzucić śmieci, musisz wyglądać tak, jakbyś miała spotkać mężczyznę swojego życia". Dopiero teraz widzi, jak bardzo tamten miał rację. Bo Alicja w kretonowej kusej podomce wygląda rewelacyjnie, a on, Paweł, jest mężczyzną jej życia. To znaczy, tej części jej życia. Tylko ona jeszcze o tym nie wie. On też tak do końca jeszcze nie, ale nie ma zamiaru teraz się nad tym zastanawiać.
Paweł niemal zastępuje jej drogę. – Chwileczkę. – Alicja wymija go nie bez trudu. Dopiero w tym momencie Paweł dostrzega, że kobieta jego życia dźwiga dwa wory śmieci i jeszcze ze dwie, trzy mniejsze torebki.
Co za palant ze mnie, myśli Paweł, rzucając się z pomocą. Alicja bez słowa oddaje mu worki. Dobrze, że nie musiała ich jeszcze podnosić i wrzucać do pojemnika, chociaż wówczas Paweł mógłby popodziwiać linię jej bioder i piersi, jak to koneser.
– Nie miałabyś ochoty na spokojną chwilę z sąsiadem? – pyta.
– O cholera jasna! – odpowiada Alicja, która właśnie wyrzuciła mniejsze torebki.
– Aż tak cię denerwuję? – Uraza podnosi głos Pawła co najmniej o dwa tony.
Ale Alicja nie odpowiada, tylko zaczyna gwałtownie wspinać się na brzeg pojemnika. Jej biust ujęty w dekolt karo uwydatnia się kusząco, kiedy zawieszona na pojemniku próbuje sięgnąć po coś w dół. Pojemnik przechyla się niebezpiecznie, na szczęście Paweł budzi się ze snu urażonego amanta i przytrzymuje go w ostatniej chwili. Flesz zaczyna przestępować z łapy na łapę, bo już wyczuł dobrą zabawę.
– Wyrzuciłam klucze od domu – wydusza Alicja, która korzystając z tego, że Paweł nadal przytrzymuje pojemnik, znowu zawisła na nim całym ciężarem.
– Zaczekaj – odsuwa ją Paweł. – Ty przytrzymuj. Cokolwiek ciężkawym podskokiem wspiera się biodrami o brzeg pojemnika i zaczyna pochylać się coraz niżej. Nic z tego. Pojemnik musiał być opróżniony z samego rana, bo jest naprawdę głęboki.
– Nie wpadnij – upomina Alicja.
Flesz zaczyna poszczekiwać. Paweł widzi pęk kluczy wrzucony w kąt przy ściance, pochyla się niżej i… zwala do środka. Flesz szaleje. Próbuje tego samego, ale tylko łeb sterczy mu nad brzegiem pojemnika.
– Żyjesz? – woła Alicja.
– Trzeba było wchodzić nogami – mruczy Paweł, gramoląc się, na całe szczęście, wśród papierzysk, a nie resztek obiadowych. Próbuje wydobyć się, nie wywracając wraz z pojemnikiem. Flesz poszczekuje wytrwale. Jest romantycznie nie do wytrzymania. Alicja stoi z nieodgadniona miną w nieco sfatygowanej sukience.
– Nawet się tak bardzo nie uświniłem – ogląda się Paweł. Akurat dzisiaj musiał włożyć jasne spodnie. No ale ugotowałby się w ukochanym dresie.
– Mój ty bohaterze. – Alicja całuje go w policzek i zaczyna się śmiać.
Paweł kuje żelazo póki gorące:
– To jak? Zobaczymy się dziś jeszcze? Mam już po dziurki w nosie niańczenia Marcina, jego nogi i jego psa.
Bogu ducha winny kaukaz obserwuje ich jak sędzia na meczu tenisowym, śmiesznie przekrzywiając głowę, raz w prawo w stronę Alicji, raz w lewo w stronę Pawła. Czeka na dalszy ciąg zabawy.
– Może teraz ja cię trochę poniańczę? – uśmiecha się Alicja.
– Kiedy? – Paweł podchodzi bliżej, jego stopa obuta w sandał ekologiczny staje tuż obok jej klapka z korka.
– Nie wychodzę dziś z domu. Sprzątam. – Alicja nie cofa się.
– Wiosenne porządki?
– Raczej przygotowania do sezonu letniego. – Alicja nie ucieka wzrokiem, a kaukaz zaczyna wpychać nos pod jej sukienkę. To oczywiście dowód sympatii i żywego zainteresowania, ale…
– Paweł, ten brytan mnie za chwilę obsika. Przyjdziesz wieczorem, pogadamy. – Alicja poprawia nerwowo kretonową kreację.
– Jak tylko zmyję z siebie szpital… jestem! – rzuca na odchodnym Paweł.
– Czekam – Alicja posyła całusa. Flesz macha ogonem, jakby to był całus dla niego.
Pies i jego zastępczy pan idą Saską. Pies ciągnie do swego ulubionego miejsca koło domu, w którym, o czym mało kto wie, mieszkal Gomułka. Paweł zaczyna nucić, fałszując straszliwie: „Już zapisani byliśmy w urzędzie, białe koszule na sznurze schły…". Flesz spogląda na niego z niedowierzaniem. Nic dziwnego.
Profesor wyznacza wizytę za dwa, trzy dni, kiedy zostanie zinterpretowany zapis z holtera. To może okazać się bardzo interesujące, myśli Małgorzata, doprowadzając się do porządku po teście wysiłkowym na bieżni. Ciekawe, czy taki zapis jak partytura symfonii pozwoli im odczytać wszystko, co przeżyła od niedzieli? I jak w tym zapisie wyglądają czułe rozmowy z mężem? Jak na nią było to niezłe fortissimo.
Paweł czeka na nią w doskonałym nastroju, podśpiewując i podrzucając długopis z iście żonglerską wprawą.
Małgorzata wychodzi zza parawanu. Dyskretnie włącza komórkę. Niemal natychmiast w głębi torebki rozlega się melodia z „Fortepianu". Dzwoni poczta głosowa. Małgorzata z przepraszającym uśmiechem odsłuchuje, mimowolnie ruchem ręki poganiając automat. Uśmiech gaśnie, gdy w słuchawce rozlega się głos Artura: „Gośka? Będę jeszcze próbował się dodzwonić. Chodzi o to, że mamy tu jakiś prawny pasztet i będę siedział do oporu, żeby na jutro rano przygotować jakieś stanowisko w tej sprawie. Siedzę w robocie, znasz numer stacjonarnego, jakby co, to dzwoń".
– Wszystko w porządku? – pyta Paweł, widząc, że Małgorzata poczerwieniała.
Małgorzata wzrusza ramionami.
– Nieoczekiwane służbowe zajęcie pana męża. Nie wiadomo co, ale do nocy.
– Może to prawda?
– Trudno mi w to uwierzyć.
Paweł milknie, bo mimo wszystko nie czuje się upoważniony do drążenia sprawy.
Małgorzata bez pośpiechu wychodzi ze szpitala.
Przynajmniej w jednym przypadku aparat Holtera okazał się przedmiotem magicznym. Matka Artura wreszcie przyjęła do wiadomości jej problemy ze zdrowiem, a zapowiedź testu wysiłkowego chyba ją nawet trochę wystraszyła. Dlatego bez zwyczajowych komentarzy zgodziła się zająć Mają do powrotu Małgorzaty z kolejnej wizyty w szpitalu na Grenadierów. Więcej, z własnej inicjatywy zrobiła drugie danie, powstrzymując się od komentowania zawartości lodówki („moja droga, jesteś po prostu rozrzutna, mnie nie stać na takie frykasy") i bałaganu w kuchni („garnki, moja droga, szoruje się również z zewnątrz").
Przez chwilę Małgorzata waha się, ale w końcu decyduje się na przystanek autobusowy. Wyjmuje komórkę i ponownie odsłuchuje nagranie Artura. Brzmi tak samo niewinnie i swobodnie jak dziesiątki poprzednich, które odsłuchiwała w ciągu tych ostatnich miesięcy. Tamte obudziły jej czujność z tego prostego powodu, że nigdy wcześniej Arturowi nie przychodziło do głowy zawiadomić ją o tym, że wróci później z pracy. Wracał, kiedy chciał, uważając za oczywiste, że jakakolwiek sprawa służbowa jest z natury rzeczy ważniejsza niż najpilniejsza sprawa rodzinna.
A jeśli tym razem to prawda i telefon Artura jest znakiem jego starań o przywrócenie równowagi? Nie da się już odwrócić ani zmienić niczego z przeszłych zdarzeń, ale póki Maja nie wie o niczym, można przecież spróbować przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego i otworzyć nowy rozdział. Ostatecznie nie ja pierwsza, myśli Małgorzata, przeczekam burzliwy romans męża. Co się napłaczę, to moje, ale może warto…
Biurowe wnętrza centrali ZUS dawno już opustoszały. W korytarzu stoi wózek sprzątaczki, choć jej samej nie widać, słychać tylko monotonny szum odkurzacza w sali konferencyjnej. Artur siedzi przy otwartych drzwiach. Otworzył tyle plików jednocześnie, że jeszcze chwila i się w tym pogubi. Ale nie. Ołówkiem zaznacza swoje uwagi na marginesie spornej umowy. Z westchnieniem kartkuje całość – będzie tego ze dwadzieścia stron, a to dopiero wersja jednej ze stron. Próbuje się skupić, ale chyba przeszkadza mu pracujący odkurzacz, bo wstaje od biurka, by zamknąć drzwi i… staje oko w oko z Elżbietą wychodzącą z windy.