Выбрать главу

Nie musi nawet widzieć miny Pawła, by zdać sobie sprawę, że przesadziła, ale nie może się powstrzymać. Dlaczego niby miałby zostać z jakimiś złudzeniami, skoro jej rozwiały się jak dym? Przecież miała uczyć się szybkiego wyjaśniania sytuacji.

– Niestety, nie umiem leczyć dzieci, ale znam kilku niezłych pediatrów. – Paweł wstaje, podając jej zapraszająco rękę. – Skoro tak, chodź, pójdziemy uczcić twój ostatni dzień wolności. Może do roll-baru nad Wisłę?

– Gdzie? – Alicja wstaje, ale wstrzymuje się z ręką.

– Po drugiej stronie Wisły, wystarczy przejść się mostem Poniatowskiego i zaraz zaczyna się piwne zagłębie. Latem bywam tam często po pracy… Alu, rozchmurz się. Marcin romansuje z Basią, są tacy młodzi i głupi, wszystko przed nimi, my też możemy poromansować przy piwie…

– Idź sam, dzięki… – Stoją tak naprzeciwko siebie dobrą chwilę. Alicja przygląda się znajomym, zmieniającym kolor oczom, w końcu podaje rękę. – Dobranoc, wybacz…

Paweł pochyla się ceremonialnie i całuje Alicję w rękę. Wychodzi, nie oglądając się. Alicja z westchnieniem wraca na fotel i pustym wzrokiem wpatruje się w swój ogród.

Wszystko na swoim miejscu. Miły mężczyzna o smutnych oczach oddala się z każdym krokiem. W fotelu pozostała babcia, dubeltowa babcia, która jutro rozpoczyna swój dwumiesięczny raj z wnukami. Jeszcze chwilę tu posiedzi. Może wtedy uda jej się przekonać samą siebie, że to ona tak zdecydowała. I że to słuszna decyzja.

Alicjo, dlaczego nie zadzwoniłaś do Małgorzaty? Przecież właśnie po to ma się przyjaciółki. To prawda, że Małgorzata zmaga się z własnymi problemami, ale z pewnością wiedziałaby, co ci powiedzieć. To fakt, będziesz pełnoetatową babcią, ale tylko przez dwa letnie miesiące. Dzisiaj to może wydawać się wiecznością, ale minie jak z bicza strzelił. A poraniony w poprzednim związku, nadwrażliwy mężczyzna – naprawdę, Alicjo – zaczeka. Musi tylko przetrawić tę w sumie oczywistą prawdę, że nie urodziłaś się wczoraj i że za tobą znaczna część życia bez niego. No i uwierzyć w twoje wnuki. A jego zdumienie? Alicjo, przecież to tylko komplement dla ciebie.

Małgorzata wróciła wściekła na siebie, że znowu Bóg wie po co oszczędzała i zamiast zamówić taksówkę, kotłowała się autobusem, w którym trzeba by zacząć rodzić, by ktokolwiek ustąpił miejsca.

Z wdzięcznością wita święty spokój i zapach gulaszu panujący w całym domu. Maja darowała jej nawet tymczasowo swoje rowerowe popisy i zgodziła się wyjść z samą babcią. Dlatego Małgorzata może teraz położyć się na chwilę, by starannie rozważyć niebłahą kwestię: „zapalić czy nie zapalić po obiedzie". Sam fakt rozważania takiej kwestii wydaje jej się zresztą znaczący i chyba poprawia jej to nieco humor.

Ciszę majowego popołudnia przerywa gwałtowny dźwięk domofonu. Małgorzata podnosi się leniwie.

– Tak?

– Dzwoń natychmiast po Artura! – słychać przerażony głos teściowej. – Maja przewróciła się… ręka jej tak wisi, o Boże!

Małgorzata wypuszcza z ręki słuchawkę domofonu i tak jak stoi – wybiega z mieszkania. Nie czekając na windę, biegnie po schodach, czując w gardle własne serce.

Na ławce przed klatką schodową siedzi biała jak opłatek Maja. Lewa ręka zwisa jej od łokcia bezwładnie.

– Mamusiu, nic się nie martw – woła na widok Małgorzaty. – Ja tylko złamałam rękę.

– Co ty tu robisz, miałaś dzwonić! – woła teściowa doprowadzająca właśnie lekko obtłuczony rower. – Boże, to naprawdę nie moja wina. Tak prosiłam, żeby nie jeździła bez trzymanki… To nie moja wina!

– Boli? – pyta Małgorzata, nie zwracając na nią uwagi.

– Właściwie nie, trochę drży – odpowiada Maja spokojnie. Trochę za spokojnie. Jest wyraźnie oszołomiona.

– Poruszaj palcami.

– Nie mogę.

– Możesz wstać?

– Tak, tylko trochę mi dziwnie.

Małgorzata jednym ruchem chwyta szczuplutką, na szczęście, córkę na ręce.

– Mamo, lecę z nią do przychodni. Niech mama spróbuje przez ten czas porozumieć się z Arturem.

Matka Artura bez dyskusji znika w drzwiach klatki schodowej, które przytrzymuje jej dozorca zaalarmowany przez dzieci z podwórka.

– Pani mi ją da, bo zaraz pani padnie, a dwóch nie doniosę.

– Dozorca dogania Małgorzatę i nie czekając na odpowiedź, po prostu wyjmuje Maję z rąk matki.

Na szczęście korytarz poradni dziecięcej jest pusty. Na widok dozorcy wnoszącego dziecko rejestratorka natychmiast podrywa się od popołudniowej kawy.

– Ulica?

– Na Uboczu cztery, mieszkania sto jedenaście, Rusznikowska – rzuca zdyszana Małgorzata. – Chyba złamana ręka!

– Pani doktor! – woła rejestratorka na stronę dzieci zdrowych. – Skierowanie na rentgen!

Pięć minut później Maja znika za drzwiami pracowni. Małgorzata nie jest w stanie usiedzieć na metalowym krześle w poczekalni. Miota się nerwowo od drzwi do drzwi.

– Małgosiu! -Teściowa niemal biegnie długim korytarzem.

– Nie dodzwoniłam się do niego. Nie odbiera tej swojej komórki.

– A stacjonarny?

– Nie znam numeru. Masz, przyniosłam twoją torebkę. Małgorzata wyjmuje telefon i wybiera szybko numer. Czeka.

Po dłuższej chwili odzywa się w końcu jakiś kobiecy głos.

– Dzień dobry, mówi Małgorzata Rusznikowska, czy mogę mówić z mężem?

– Dzień dobry pani. Ja tu teraz sprzątam, a pan Artur to wyszedł razem z panią Elą jakieś pół godziny temu. Ale chyba tu jeszcze wróci, bo teczkę i o, komórkę też zostawił. Wyłączę ją, co ma się rozładowywać. Czy coś przekazać?

– Nie. Dziękuję pani – bąka Małgorzata, rozłącza się i wybucha płaczem ku przerażeniu teściowej.

– Boże, coś z Arturem? – Z Arturem? – Małgorzata nie ma już siły dłużej się hamować. – Artur ma się świetnie. Znowu mi wmówił, że będzie pracował do wieczora, a po prostu poszedł gdzieś z tą swoją zdzirą. Od pół roku to samo! Mam dość tych upokorzeń i kłamstw! Nie mam już siły, nie mam…

Matka Artura osuwa się na krzesło jak ogłuszona. Mimo wzburzenia Małgorzata zauważa, że nawet nie próbuje swoim zwyczajem dyskutować, wiedzieć lepiej, obrażać się. Po prostu siedzi jak przygnieciona ciężarem ponad siły. Małgorzata siada przy niej.

– Boże, a tak się starałam! Tak się starałam, żeby nie był taki jak ojciec! – Matka Artura ociera łzy wierzchem dłoni. – Taki nasz los, dziewczyno. Musisz zacisnąć zęby i wytrwać. Nie ma rady. Najważniejsze to wytrwać.

Małgorzata chyba pierwszy, no, może drugi raz w życiu patrzy na swoją teściową jak na człowieka. Nawet nie ma ochoty na ciętą odzywkę, choć sama się ciśnie na usta.

– Mamo, babciu, ja wcale nie płakałam, a wy płaczecie? – pyta z potępieniem Maja wychodząca z prześwietlenia. – Jesteście mięczaki! Przestańcie!

– Rozkaz – uśmiecha się Małgorzata.

Po chwili z pracowni wychodzi pielęgniarka ze zdjęciem i opisem: złamanie podokostnowe kości przedramienia.

– Będzie gips? – pyta Maja z nadzieją.

– Raczej szyna – odpowiada pielęgniarka. – Jak się pospieszycie, to jeszcze zdążycie na Romera.

– Dobra. Dziękuję. – Małgorzata zamawia taksówkę na już.

– Jadę z wami. – Matka Artura zrywa się z krzesła. Jest równie blada jak Maja, ale znowu energiczna.

– Może lepiej, żeby ktoś został w domu – proponuje Małgorzata. – Majeczko, robimy uroczystą kolację z okazji założenia szyny, chcesz?

– Chcę, ale z okazji nadzwyczajnej dzielności super-Mai

Rusznikowskiej.