Paweł w lot odgaduje przyczynę wylewnego pożegnania. Marcin chciałby pewnie pójść za ciosem i jeszcze coś dla siebie uszczknąć, ale brat odciąga go za ramię. Paweł ma tu zresztą ważniejsze sprawy. Zdążył już zobaczyć na tablicy przylotów, że Nicea ma opóźnienie. Jeśli tylko będzie miał odrobinę szczęścia…
– Alek, jak już Olka zniknie, to my, wiesz – krzyczy Marcin przez pół hali, próbując wykonać wymowny gest. – Czekamy na ciebie tam na górze z wielkim drinkiem…
Dopiero na ruchomych schodach wyswobadza się z uścisku starszego brata.
– Coś ty taki nerwowy?
– Zostaw ich. Miejże choć trochę wyczucia! – strofuje go Paweł.
– Znalazł się specjalista od wyczucia…
Marcin silnym pchnięciem otwiera drzwi baru „Odlot". Jedno spojrzenie na pustawą salę wystarczy, by zobaczyć wielkie oczy Alicji. Właściwie powinien prosto od drzwi wejść pod najbliższy stół i odszczekać to, co przed chwilą powiedział o braku wyczucia. Odwraca się więc do brata i rzuca mu spojrzenie pełne niekłamanego uznania. Po raz pierwszy od jakichś trzydziestu lat.
Alicja przerywa Małgorzacie w pół słowa jej opowieść o wczorajszych perypetiach, poprawia się na krześle, siada prościej. Nawet jej głos przechodzi niepostrzeżenie w głębszy alt (jak dobrze, że są na świecie przyjaciółki, które po fakcie mogą zaświadczyć, jak było). Zgrabnie upozowana nerwowo szuka w torebce – gumy, tabletek uspokajających, kolejnego wafelka – czegokolwiek, czym by przez chwilę mogła zająć ręce. Dlaczego Wiktor akurat dzisiaj musiał mieć atak korzonków!
Wszyscy szarmancko witają się, cmokają, gęsto tłumacząc, co właściwie tutaj robią.
– Miałem nadzieję, że cię tutaj spotkam – odzywa się Paweł bez wstępów, siadając koło Alicji. – I tak wpadłbym po południu, ale może dam ci to teraz.
Nie zważając na milczenie Alicji, która po prostu nie wie, co powiedzieć, wyciąga z notesu kartki z numerami telefonów zaprzyjaźnionego pediatry i alergologa. – Obaj pracują na Niekłańskiej. Pomyślałem, że powinnaś mieć to od razu pod ręką. Mówiłaś, że chłopcy ciągle chorują. I wiesz, co mi powiedziała nasza Basia z kwiaciarni? Nauczyciele z przedszkola francuskiego organizują wakacyjny klubik przy parafii na Nobla. Może warto byłoby tam pojechać i obejrzeć. Miałybyście ich na trzy, cztery godziny dziennie z głowy…
Paweł gada jak nakręcony. Nawet Marcin nie pozostaje obojętny na wiszące w powietrzu napięcie i tylko rzuca pytające spojrzenia Małgorzacie, która przecież nie może mu teraz niczego wyjaśnić, ale miałaby ochotę zacząć głośno kibicować Pawłowi. Bo widzi, że sztywna i upozowana po swojemu Alicja zaczyna go słuchać najpierw zdumiona i zaskoczona, a potem po prostu zainteresowana. Bb czuje, że w końcu, po miesiącu zabaw w czaplę i żurawia z dziecinnego wierszyka, Paweł znalazł wreszcie właściwy klucz do Alicji. Skończył podchody i gry amanta za dychę i wszedł w jej realne życie z realną pomocą i wsparciem. Bez cekinów, szampanów i płyt operowych.
Nikt z nich nie może wiedzieć, że wiele lat temu ojciec Aleksandra zdobył jej serce, właśnie wpisując się w prozę jej życia. Tak samo jak Paweł przeszedł do porządku dziennego nad tyleż ulubioną, co zgubną grą Alicji w niedomówienia, której sama nigdy nie umiała przerwać, choć przynosiła jej tylko gorycz i cierpienie. Alek przebił się do realnego świata samotnej matki, zmagającej się z życiem i burzliwym dorastaniem córki.
Alicja to pamięta. Dlatego topnieje w oczach i może po raz pierwszy od miesiąca patrzy na Pawła jak na realnego człowieka. Mało, że patrzy. Uśmiecha się do niego najpiękniejszym ze swoich uśmiechów, przy którym bledną wszystkie jej wystudiowane uwodzicielskie pozy.
Łagodny, melodyjny głos oznajmia, że Nicea wylądowała, i Alicja podnosi się z krzesła. Paweł każe Marcinowi zaczekać. Sam po prostu wychodzi z Alicją, by poznać jej córkę i wnuki. No i pomóc, bo z pewnością trzeba będzie ogarnąć tonę bagażu, jak to przy dzieciach. Coś jej tam jeszcze klaruje do samych drzwi. Alicja bierze go delikatnie pod rękę.
Właściwie dziwić się tylko należy, że Małgorzata i Marcin nie klaszczą i nie wiwatują głośno nad tym triumfem zdrowego rozsądku nad dumą i uprzedzeniem. Ale Małgorzata też już śpieszy się do domu, a Marcin, biedulek, nic nie rozumie. Z tego wszystkiego zapomniał się obrazić, że Paweł zostawił go tu jak mebel. Nic to. Już posyła wymowne spojrzenie młodziutkiej kelnerce. Byleby tylko nie pytał, czy ma coś wspólnego z modą…
Ola rzuca Aleksandrowi ostatnie spojrzenie zza furtki odprawy paszportowej. Podnosi rękę z eleganckim pierścionkiem na palcu serdecznym, by jeszcze raz pomachać na pożegnanie. Leci teraz do Londynu tylko na kilka dni, żeby na miejscu załatwić część formalności i zobaczyć swoje przyszłe miejsce pracy. Przede wszystkim jednak po to, aby się pokazać i dać poznać. To pomysł Aleksandra. Przekonał Olę, że ta wstępna wizyta będzie jej procentowała przez cały rok stażu. Chociaż wróci do Warszawy dosłownie za kilka dni, Aleksandra już tu nie będzie. Spotkają się we wrześniu, już w Londynie.
Aleksander nie spieszy się z odejściem. Chyba nie ma specjalnej ochoty na drinka w południe. Nawet jeśli dotrze do baru na antresoli, nie zastanie tam już nikogo poza Marcinem. Nie dowie się więc o przyjeździe Moniki, którą ostatni raz widział jako dumną siusiumajtkę.
Za jakieś trzy godziny na innym lotnisku wyjaśni się, czy Ola zabierze z taśmy swoją walizkę, czy przypadkiem nie chwyci w biegu walizki Adama…
Małgorzata z westchnieniem konstatuje, że za wycieraczką czekają na nią jednak pozdrowienia od policji. Przez chwilę rozważa, czy nie pobiec za policjantem oddalającym się ku następnym ofiarom, ale rezygnuje.
Wsiada do samochodu, by ruszyć ku swemu życiu, kolejnej bitwie z myślami i codziennej walce tych, którzy z całego serca marząc o odmianie, bardziej się jej boją niż dotychczasowego trwania.
Katarzyna Leżeńska
Ewa Millies-Lacroix