Aleksander wygląda na zewnątrz. Może papierosa? Och, świecie, ze swoim zakazem palenia! Nie masz większych problemów?
Uderza go majowe ciepło, choć słońce już zaszło. Jakiś napastliwy Włoch koniecznie chce wypytać go szczegółowo o warszawskie hotele. Aleksander przeprasza z roztargnieniem i wraca do hali. Kieruje się w stronę rent-a-car. Tuż przed wylotem potwierdził rezerwację, żeby na miejscu uniknąć niespodzianek.
Bez pośpiechu podpisuje dokumenty, bierze kluczyki, rzuca urzędniczce pożegnalny uśmiech, który z całą pewnością będzie pamiętała do końca tygodnia. Odnajduje samochód na parkingu. Laduje walizkę do bagażnika. Nie lubi japończyków, przez ostatnie lata prowadził je tylko podczas sporadycznych pobytów w Polsce, ale i przez te dni nie przynosiły mu szczęścia.
Aleksander uśmiecha się ironicznie.
Rzeczywiście, tak jakby od wyjazdu piętnaście lat temu kiedykolwiek szukał tu szczęścia! Uciekł stąd, gdzie pieprz rośnie, a te kilka wizyt w ciągu kilku lat tylko potwierdziło słuszność impulsywnej decyzji o wyjeździe.
A dzisiaj? Dzisiaj przyjechał, by w końcu zmierzyć się ze swoją przeszłością. To wielka zmiana w życiu Aleksandra, który dotychczas gotów był przyjąć choćby trzyletni kontrakt na Spitsbergenie, byleby od niej uciec.
Podobno zmiana to postęp. Tyle że, jak każdy proces, jest trudna do ogarnięcia i w gruncie rzeczy niemożliwa do przewidzenia w swoich bliskich i dalekich skutkach. Tymczasem Aleksander Kranach należy do nie tak znów rzadkiego gatunku ludzi, którzy nie wychodzą z domu bez planu i nie wchodzą do sklepu bez listy zakupów. Teraz też przyjechał w jasno określonym celu.
Ciekawe, jak długo uda mu się utrzymać w tym przekonaniu? Bo że los – jak to on – już zaciera ręce, to nie ulega wątpliwości. Czy ktoś, kto mija całującą się parę bez cienia uśmiechu, nie zasługuje na to, by go opętało w stylu, którego wyrzekł się jakieś piętnaście lat temu? W pięknym stylu.
Samotny podróżny powracający do swojej przeszłości potrafi odmienić niejedno, nie tylko w swoim życiu. Ale przemianę w życiu wielu bohaterów tej opowieści zapoczątkował już pewien drobny incydent: zamiana dwóch torebek. Przypadek? Roszada, którą każdy może wykonać tylko raz? Ruch, który może, ale nie musi zmienić przebiegu rozgrywki?
Dwie skórzane jasne torebki leżą już znowu spokojnie na swoich miejscach i – jak to złośliwe przedmioty martwe – do końca pozostaną nieświadome swojej roli. Upalny majowy dzień gaśnie nad Warszawą.
Czasami przypadek wystarczy, by obudzić nadzieję na odmianę. Z pewnością tyle wystarczy, by odmiana nastąpiła bez naszej wiedzy i zgody.
Rozdział 2
Poniedziałek, 16 maja 200…
Trzaśniecie drzwi. Maja wyszła do szkoły, odebrawszy od rodziców solenne zapewnienie, że będą trzymać za nią kciuki przez całe dwie godziny testu kończącego drugą klasę. Natychmiast znikają uśmiechy pracowicie przywdziewane w obecności dziecka. Małgorzata łapie się na tym, że znowu maksymalnie napięła mięśnie ramion. Wdech, wydech, rozluźnienie. Popijając własną kawę z dużego porcelitowego kubka, szykuje kawę dla Artura, który spieszy się już do pracy.
– Nie czekaj z obiadem. Może będę musiał zostać trochę dłużej.
– Z twoim oddaniem firmie powinieneś już dawno awansować na prezesa ZUS-u.
Właściwie sama nie wie, dlaczego jest tak kąśliwa. Bo najlepszą obroną jest atak? Bo wzajemne pretensje rozsadzają przestronną kuchnię? Stawia na stole filiżankę z kawą. Artur zaczyna ubierać się do wyjścia. Jest już prawie w drzwiach.
– Ciekawe, jak się czuję, prawda? – Małgorzata opada na kuchenne krzesło.
Artur wraca od drzwi. Siada po przeciwnej stronie stołu. Zaczyna pić kawę.
Małgorzata patrzy na niego z mieszaniną agresji i rozpaczy. Może wszystko byłoby prostsze, gdyby nie ten jednodniowy zarost, który zawsze tak lubiła? Dlaczego nadal jest taki przystojny? Dlaczego nie utyl, nie wyłysiał jak porządny polski czterdziestolatek?
– Słuchaj, staram się. Może obsługa prawna zusowskich umów to nic interesującego, ale to umiem robić i za to dostaję pieniądze. Nie jestem jak twoi znajomi, wiem. Nie maluję, nie piszę, nie rzeźbię. Ale staram się.
Milczą oboje. Artur pełen urazy. Małgorzata obezwładniona.
O czym on mówi? Przecież nie o to chodzi. Udaje? Z zakłopotaniem przypomina sobie własną bezsensowną uwagę o poświęcaniu czasu firmie. Trudno. Dopóki nie zdobędzie się na to, by powiedzieć wprost, o co jej chodzi, będą brnąć w te upiorne sprzeczki zastępcze. Ale nie ma siły na pytania wprost, a tym bardziej na to, co mogłaby usłyszeć w odpowiedzi.
– No to jak się czujesz? – Artur daje za wygraną.
– Całkiem dobrze, ale zostanę dziś w domu. – Małgorzata skubie pasek od szlafroka.
– To może zadzwoń do tej babki od torebki, wydawała się sensowna.
– Spodobała ci się? – Małgorzata nie może się powstrzymać.
– Jesteś niemożliwa! – Artur odstawia niedopitą kawę, jakby tylko czekał na pretekst do przerwania rozmowy. – Nic dziwnego, że nawet twoja najlepsza przyjaciółka przestała się do ciebie odzywać.
– Widać nie była najlepsza – wzrusza ramionami Małgorzata.
– Widać nie da się z tobą wytrzymać. – Artur z irytacją wstaje z krzesła. Zaplątuje się we własną koszulę wiszącą na oparciu. – I posprzątaj tu wreszcie!
Wychodzi. Małgorzata chwilę siedzi bez ruchu. Rozgląda się po kuchni: po kwitnących w zlewie niedzielnych naczyniach, uschniętym kwiatku w doniczce owiniętej sreberkiem, stłoczonych w kącie butelkach i słoikach, przechowywanych nie wiadomo po co. Wstaje, podnosi koszulę Artura z podłogi. Rusza do łazienki, ale dzwonek domofonu zatrzymuje ją w przedpokoju.
– Tak, słucham?
– Listonosz. Polecony.
Cud się stał pewnego razu, uśmiecha się w duchu Małgorzata, jakieś moce tajemne naprawiły nasz domofon.
– Dzień dobry, przyniosłem od razu i to, co do skrzynki.
– Bardzo panu dziękuję.
Trzask zamykanych drzwi. Małgorzata siada na skrzyni w przedpokoju: wydruki z jej konta w banku, komunijna kartka do Mai, rachunek za komórkę Artura i list do niego w firmowej kopercie pensjonatu „U Marianny". Nie, Małgorzata patrzy pod światło, to nie list, raczej jakiś rachunek.
Z absolutną pustką w głowie Małgorzata rusza do kuchni. Szybko wyjmuje dawno nieużywany aluminiowy czajnik i nastawia wodę. Te nowoczesne szybkie czajniki zupełnie nie nadają się do tradycyjnych celów. Tyle razy widziała to na filmach, że bez problemu metodycznie otwiera kopertę nad parą. Ostrożnie Wyjmuje kartkę papieru. „W związku ze skargą pani Rusznikowskiej zgłoszoną obsłudze pensjonatu informujemy, że koszt tygodniowego pobytu Państwa w naszym pensjonacie w dniach 1-4 maja został zmniejszony o 100 zł. Prosimy o przesłanie danych do przelewu. Z poważaniem".
Małgorzata siada ciężko, zasłaniając twarz ręką.
– Pańskie tłumaczenia są żałosne. Wszystko rozumiem, ale nie do siódmej rano!
Alicja poprawia włosy. Jej poranny delikatny makijaż jest prawie niezauważalny. I te perfumy… Gdyby była choć trochę szczera ze sobą tego ranka, przyznałaby, że jak na kogoś, kto wybiera się zrobić karczemną awanturę, szykowała się dziwnie długo. Przez cały wczorajszy wieczór podpatrywała przez jasno oświetlone okna na piętrze krzątaninę nowego sąsiada. Potem juz nie musiała podpatrywać. Wystarczyło jej to, co słyszała. Proszę mi wybaczyć. Rzeczywiście, było trochę głośno… Paweł tłumaczy się jak sztubak. W rozciągniętym dresie i ze miętą po całonocnej parapetówce twarzą wygląda jednak jak emerytowany sztubak, myśli Alicja nie bez rozbawienia.