Выбрать главу

– „Trochę"? – prycha.

– Proszę, niech pani wejdzie – Paweł zaprasza ją ruchem ręki w głąb mieszkania. – Sytuacja wymknęła mi się trochę spod kontroli…

– Znowu to „trochę"! – Alicja prycha, choć trudno jej powstrzymać uśmiech na widok skręcającego się z zakłopotania Pawła.

– Wiem, że to mnie nie usprawiedliwia, ale to pierwsze mieszkanie, w którym mieszkam sam. Czekałem na nie trochę, proszę mi wybaczyć – śmieje się – bardzo długo. Ale to się nie powtórzy.

Alicja, nieco rozbrojona, siada na kanapie w osobliwe wzory. Rozgląda się. Nawet ściana świętowała szampanem. Szkoda, że czerwonym.

– Widzę, że czeka pana małe malowanko.

– Da się pani namówić na małą kawę?

Paweł staje na środku pokoju i naprawdę czeka na odpowiedź. Na pozytywną odpowiedź. Alicja chwilę patrzy na niego badawczo i w milczeniu.

– Dam.

Paweł oddycha z ulgą. Wychodzi do kuchni, zostawiając Alicję samą. Kontynuuje przeprosiny z drugiego pomieszczenia:

– Proszę dać mi szansę. Wczorajszy wieczór był absolutnie wyjątkowy. Proszę to potraktować jako jednorazowy wyskok…

Alicja uśmiecha się coraz bardziej zagadkowo, ale właśnie otwierają się drzwi od jednego z pokoi i wychodzi z nich nagi i zaspany Marcin. Przeciąga się, nie zwracając uwagi na Alicję, przechodzi przez salon i znika za drzwiami łazienki. Alicja patrzy za nim. Uśmiech trzepocze jeszcze rozpaczliwie przez sekundę w kącikach jej ust, ale reszta twarzy zastyga w maskę bez wyrazu. Nic dziwnego, jest tak zaskoczona, że jedyne, co czuje, to rumieniec. Paweł wychodzi z kuchni z tacą. Świeżo zaparzona kawa pachnie kusząco.

– To niesprawiedliwe, że nasze drugie spotkanie jest znowu takie niefortunne. Prawda? – Paweł stawia tacę na stoliku przed Alicją. – Spróbujemy po raz trzeci. Pozwoli pani, że się przedstawię. Paweł Radczyński. Kłania się z galanterią.

Cisza. Alicja przygląda mu się spojrzeniem, które zamroziłoby pół Afryki.

– Bardzo mi miło. Ale na mnie już czas – mówi, uśmiechając się samymi ustami, i nie czekając, aż oniemiały Paweł zdobędzie się na protest, wychodzi…

A właściwie wybiega wściekła i zdumiona własną wściekłością. Ale to nie koniec miłych niespodzianek tego ranka. Przy furtce zatrzymuje ją kartka bielejąca w skrzynce na listy. Idzie wolno od furtki do domu, przebiegając wzrokiem lakoniczny list. Raz, drugi. Machinalnie zdejmuje sweterek. Chwilę rozgląda się w holu, dostrzega telefon i od razu wybiera numer Wiktora.

– Bogu dzięki, czasami jednak odbierasz komórkę…Tak, coś się stało… Kranach przyjechał. Skąd wiem? Wiesz, co znalazłam w skrzynce na listy? Posłuchaj: „Przyjechałem rozliczyć się ze wszystkiego. A. Kranach". Idiota, z serialu się urwał. Do ciebie też już dzwonił? Wczoraj? Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?… Ależ jestem spokojna. Jesteście umówieni? Ja go znam aż za dobrze, to ty na niego uważaj! To co, że go znałeś. Od dość dawna nie jest już dzieckiem.

Wyłącza się i z westchnieniem wchodzi do kuchni, by szykować przez piętnaście minut śniadanie, którego zjedzenie zajmie jej minutę.

Nikt tu nie jest już dzieckiem. Niektórzy nawet nie są dziećmi dużo bardziej niż inni, myśli, ponuro popatrując na okna sąsiedniego domu.

Marcin, już w kolorowych bokserkach, wyłania się z łazienki nieco przytomniejszy. Z rozmachem siada na kanapie obok pogrążonego w ponurym milczeniu Pawła. Przekonany, że kawa jest przygotowana dla niego, bezceremonialnie nalewa sobie filiżankę.

– Ty wiesz, co rano tygrysy lubią najbardziej. Dwoma łykami wypija filiżankę i nalewa sobie drugą.

– Ona nie była dla ciebie – odpowiada Paweł z westchnieniem. Próbuje nalać sobie kawy, ale ekspres jest już pusty. Wstaje z ponownym westchnieniem i idzie w stronę kuchni.

– Paweł, a ta leciwa dama to kto? – rzuca Marcin całkiem rześki po wyżłopaniu drugiej filiżanki. Paweł zatrzymuje się jak wryty.

– Sąsiadka. Ze skargą na hałasy w nocy.

– To w tym wieku jeszcze coś się słyszy? Może zapomniała wyjąć aparat słuchowy?

Marcin, jak zwykle, sam śmieje się ze swojego dowcipu. Zadziwiające, przez tyle lat nie przyszło mu do głowy, że dowcip powinien rozśmieszyć przede wszystkim słuchaczy, myśli Paweł z niechęcią.

– Olka ma rację. Ty jesteś jednak skończony kretyn. Miałby szczerą chęć szarpnąć Marcinem, ale przecież nie będzie go szarpał za bokserki.

– A co ma do tego Olka?

– A skąd ten lekceważący ton?

Tym razem Marcin ma chyba pełne prawo nie rozumieć reakcji brata.

– Chodzi ci o Olę czy o tę leciwą damę?

– Ona wcale nie jest leciwa! – dementuje Paweł.

– Więc o leciwą. Ciekawe. Paweł rzuca ścierką o podłogę.

– Daj mi spokój!

Marcin, rozparty na kanapie, komentuje, jakby obserwował Alicję na wybiegu.

– Nawet atrakcyjna. Niezła figura, świetne nogi. Tylko już sporo zmarszczek. Ale to podobno uszlachetnia towar?

Paweł wychodzi z kuchni i staje nad Marcinem.

– Kiedy ty ją właściwie widziałeś? – pyta na serio zaniepokojony.

– Jak szedłem do łazienki – zeznaje zgodnie z prawdą Marcin.

Paweł z jękiem opada na kanapę.

– W tym stroju?

Marcin patrzy na swoje bokserki. Kręci głową.

– Nie, bez…

– Wzięła nas za pedałów. Ty debilu!

Gdyby Paweł urodził się drugi raz, pewnie po prostu rzuciłby się w tej chwili z pięściami na brata. Tymczasem jednak opanowuje się jak zawsze i idzie do kuchni po kawę. Po chwili przynosi ekspres, nalewa sobie pełną filiżankę i pije w milczeniu.

– A co z Olką? – pyta Marcin, jak gdyby nigdy nic.

– Nie rozumiesz najprostszych spraw. Miałeś superdziewczynę – przegwizdałeś to, miałeś w niej przyjaciela – przegwizdałeś. Teraz ją upokorzyłeś. W końcu będziesz miał w niej wroga, jasne?

– Chodzi o to z kluczem? – bąka Marcin nieco skruszony.

– Bingo! Pierwsze trafienie od tygodnia! – mruczy Paweł.

Marcin próbuje przybić mu piątkę, zrywa się i zaczyna paradować po pokoju, naśladując niby-gejowskie miękkie ruchy. Znowu może zrobić show.

Zamyślony Wiktor stoi przy oknie swojego gabinetu. Po przeciwnej stronie skrytej w cieniu Marszałkowskiej widać wejście do sklepu z młodzieżowymi ciuchami. Na murku przy trawniku siedzi kolorowo ubrana para. Dziwnie siedzi. Wiktor musi wytężyć wzrok, by się zorientować, skąd ta sztuczna nieruchomość – to manekiny. Trzeba przyznać, w fantazyjnych pozach.

Jeszcze nie tak dawno, a może jednak dawniej, niż Wiktor zdaje sobie z tego sprawę, mieściła się tutaj Centralna Składnica Harcerska. Pamięta doskonale długie półki pełne modeli do składania. Często krążyli przy nich z Kranachem seniorem, szukając lub wypytując o trzymilimetrowe listewki dla Aleksandra juniora. Wszystko minęło… Nawet Alek…

Wiktor niechętnie odrywa wzrok od stojącej przed wystawą smukłej dziewczyny, która zaśmiewa się z komórką przy uchu.

Aleksander Kranach siedzący w fotelu przed biurkiem mecenasa zawiesza głos. Widać zorientował się, że rozmówca zaczął słuchać go jednym uchem, ale monolog Aleksandra trwa już dobrą chwilę.

– Panie mecenasie, dla mnie sprawa wcale nie jest oczywista. Uważam, że należy wstrzymać sprawy spadkowe do wyjaśnienia.

– Pan chyba żartuje. Moja klientka nie żąda niczego ponad to, co jej się należy jako żonie zmarłego – uspokaja adwokat.

– Tak, tylko że nagła śmierć mojego ojca wydaje mi się co najmniej dziwna… – Kranach zawiesza głos.

Chłopak zwariował, myśli Wiktor. Jaki chłopak właściwie, przekroczona czterdziestka. Zawsze był narwany, ale teraz robi z siebie koncertowego głupca. Czyżby naprawdę cała ta historia z Alicją nadal w nim siedziała? Dobrze, że chociaż nie wynajął któregoś z tych starych ubeków, co się teraz przemianowali na detektywów.