Wróciwszy do środka, zaparzyłam kawę i usiadłam przy biurku, powtórnie przeglądałam zdjęcia i spokojnie wczytywałam się w policyjne raporty. Załączono sprawozdanie z sekcji zwłok Ricka Bergena i zauważyłam, że przeprowadził ją Jim Fraker, którego obowiązki u Świętego Terry’ego najwyraźniej obejmowały i to. Santa Teresa to zbyt małe miasto, by stać go było na osobną policyjną kostnicę i policyjnego anatomopatologa, dlatego wynajmuje się lekarzy ze szpitala.
Raport, który podyktował doktor Fraker, sprowadził śmierć Ricka do wzmianek o urazie czaszkowo-mózgowym, jakiego doznał, razem z wystarczająco obszernym spisem, zawierającym otarcia, stłuczenia, rozerwanie jelita cienkiego, rany krezki i wystarczająco dużo uszkodzeń kości, by zaświadczyć, że Rick przekroczył już Styks.
Wysunęłam maszynę do pisania i otworzyłam akta Bobby’ego Callahana, czując ulgę i spokój podczas przetwarzania wszystkich tych niepokojących faktów na lapidarne sprawozdanie z minionych wydarzeń. Dołączyłam jego czek, osobno zanotowałam sumę, wpięłam kopię umowy, którą podpisał. Wstukałam też nazwiska i adresy rodziców Ricka Bergena i eksdziewczyny Bobby’ego, plus listę wszystkich obecnych zeszłego wieczoru w mieszkaniu Glen Callahan. Nie spekulowałam, nie żonglowałam słówkami, po prostu wszystko wydrukowałam i na górze strony zrobiłam dziurkaczem dwa otwory, potem całość schowałam do teczki, którą umieściłam w szafce na dokumenty.
Po uporaniu się z tym spojrzałam na zegarek. Dziesiąta dwadzieścia. Fizykoterapeutyczny rygor Bobby’ego nakazywał ćwiczyć codziennie, podczas gdy mój ograniczał się do poniedziałków, śród i piątków. Możliwe, że nie opuścił jeszcze sali gimnastycznej. Zamknęłam biuro i zeszłam tylnymi schodami do miejsca, gdzie parkuję samochód. Ruszyłam w kierunku klubu Santa Teresa Fitness, nie żałując gazu, dzięki czemu złapałam Bobby’ego, gdy opuszczał budynek. Włosy wciąż miał mokre po prysznicu i cały pachniał mydłem Coast. Mimo paraliżu twarzy, okaleczonej lewej ręki i utykania, było w nim coś z dawnego Bobby’ego Callahana, młodego i silnego blondyna o urodzie kalifornijskiego surfera. Oglądałam zdjęcia, na których był połamany, w porównaniu z nimi wydawał się teraz cudownie cały, nawet z tymi szramami wyrytymi na twarzy niczym amatorski tatuaż. Gdy mnie ujrzał, uśmiechnął się krzywo, automatycznie przecierając podbródek.
– Nie spodziewałem się, że cię tu dziś zastanę – powiedział.
– Jak było na siłowni?
Zakołysał się z boku na bok, co znaczyło, że tak sobie. Wsunęłam mu rękę pod ramię.
– Mam prośbę, ale nie musisz się zgodzić – powiedziałam.
– Jaką?
Przez moment się wahałam.
– Chcę, żebyś pojechał ze mną na przełęcz i pokazał, gdzie wypadł samochód.
Jego uśmiech zniknął. Odwrócił wzrok i swym rytmicznym krokiem podjął wędrówkę do auta.
– W porządku, ale najpierw chcę wpaść do Kitty i sprawdzić, jak się czuje.
– Czy wolno jej przyjmować odwiedzających?
– Przegadam ich – powiedział. – Ludzie nie lubią mieć do czynienia z kalekami, więc zwykle dostaję to, o co poproszę.
– Czarny humor.
– Przewagę trzeba wykorzystywać – odparł nieśmiało.
– Chcesz prowadzić?
Potrząsnął głową.
– Zostawmy mój samochód pod domem i jedźmy twoim.
Zaparkowałam pod szpitalem na parkingu dla gości i poczekałam w samochodzie, kiedy poszedł odwiedzić Kitty. Wyobrażałam sobie, że już jest na chodzie, ciągle wkurzona, i wszczyna piekło na oddziale. Nie miałam ochoty przyglądać się temu. Chciałam porozmawiać z nią za kilka dni, dać jej czas na ochłonięcie. Włączyłam radio i w rytm muzyki stukałam w kierownicę. Przez parking przeszły dwie pielęgniarki w białych uniformach, białych butach i pończochach i w granatowych pelerynach przywodzących wyglądem na myśl czasy pierwszej wojny światowej. Po pewnym czasie Bobby wynurzył się z budynku i zamyślony pokuśtykał wzdłuż parkingu. Wsiadł do auta. Wyłączyłam radio i zapaliłam silnik, cofnęłam samochód.
– Czy wszystko w porządku?
– Jasne.
Milczał, kiedy przejeżdżałam przez miasto i skręciłam w lewo, w podrzędną drogę, która objeżdża Santa Teresa blisko podnóża gór. Żadna chmura nie naruszała spokoju błękitnego nieba, jakby pociągnięto je płaskim wałkiem zanurzonym w farbie. Słońce prażyło, góry były bure i suche, ułożone niczym stos drewna na opał. Długa trawa przy drodze wyblakła na blade złoto; co jakiś czas dostrzegałam jaszczurki wygrzewające się na dużych kamieniach, szare i nieruchome niczym gałązki.
Droga wiła się, dwie linie asfaltu skręcały to w lewo, to w prawo, wspinając się zboczem góry. Dwukrotnie zredukowałam bieg, ale mój volkswagen nadal narzekał na stromy podjazd.
– Myślałem, że coś sobie przypomniałem – rzekł Bobby po chwili. – Ale nie mogłem tego wyraźnie zdefiniować. Dlatego musiałem zobaczyć się z Kitty.
– Co to było?
– Miałem notes. Zwykły, oprawny w skórę, o rozmiarach karty do gry. Tani. Czerwony. Dałem go komuś na przechowanie i teraz nie mogę sobie przypomnieć komu. – Zamilkł, potrząsając głową w zakłopotaniu.
– I nie pamiętasz, dlaczego to było takie ważne?
– Nie. Pamiętam tylko, że był ważny i nie chciałem go nosić przy sobie, bo wiązało się z tym niebezpieczeństwo. Więc przekazałem go komuś. W owym czasie – a to pamiętam wyraźnie – sądziłem, że do mnie wróci. – Wzruszył ramionami, parskając drwiąco. – To by było tyle.
– Czy zdarzyło się to przed wypadkiem, czy po?
– Nie wiem. Pamiętam tylko, że go komuś dałem.
– A nie było to niebezpieczne dla tego kogoś?
– Chyba nie. Boże. – Zsunął się niżej, by móc złożyć głowę na oparciu. Zerknął przez przednią szybę, powiódł wzrokiem wzdłuż linii szarych wzniesień na lewo, gdzie na grzbiecie wyrzynała się przełęcz. – Nie znoszę tego uczucia. Nie znoszę świadomości, że kiedyś coś wiedziałem, a teraz nie mogę sobie przypomnieć. To tak jak obraz, z którym nic się nie wiąże. W pamięci brakuje informacji, by umiejscowić go w czasie. Jakby część ułożonych puzzli spadła na podłogę.
– Ale jak to się naprawdę dzieje z tym zapominaniem? Czy można w końcu odzyskać te informacje, czy też są na zawsze stracone?
– Och, czasami wracają, lecz zwykle jest pustka. Jakby dziura w dnie pudełka. Cokolwiek się w nim znajdowało, wysypało się już po drodze.
– Co sprawiło, że pomyślałeś o tym?
– Sam nie wiem. Przeglądając szufladę w biurku, natrafiłem na notatnik oprawiony w czerwoną skórę, który należał do tego samego kompletu. I nagle mnie oświeciło. – Znów umilkł.
Spojrzałam na niego i zobaczyłam, jaki jest spięty. Masował chorą dłoń ruchem, który od razu skojarzył mi się z dojeniem.
– Kitty nie wiedziała nic na ten temat?
Zaprzeczył.
– Jak się czuje?
– Wstała już z łóżka. Derek chyba wpadnie do niej później… – Przerwał. Wjeżdżaliśmy już na grzbiet górski i mięsień pod jego lewym okiem zaczął drgać nerwowo.
– Jesteś pewny, że chcesz tam jechać? – zapytałam.
Wpatrywał się uważnie w pobocze.
– Jeszcze trochę wyżej. Zwolnij i zjedź na bok, jeśli możesz.
Spojrzałam w lusterko wsteczne. Miałam za sobą dwa samochody, lecz droga zwężała się z trzech pasów do dwóch. Zjechałam i trafiłam na żwirowe pobocze, gdzie mogłam zaparkować. Most obrzeżony niskimi betonowymi barierkami znajdował się nie więcej niż dziesięć jardów przed nami. Bobby tam usiadł i popatrzył na prawo.