Выбрать главу

– Obawiam się trochę o reakcję Glen. Sama wiesz, co myśli o Kitty.

Wzruszyłam ramionami.

– To były pieniądze Bobby’ego, mógł z nimi zrobić, co chciał. Jak Glen może to kwestionować?

– Chyba nie sądzisz, że podważy wiarygodność testamentu?

– Derek, ja nie mogę spekulować, jak może zachować się Glen. Sam z nią porozmawiaj.

– Zrobię tak, kiedy przyjedzie.

– Zakładam, że pieniądze ulokowano w jakimś funduszu powierniczym, skoro Kitty ma dopiero siedemnaście lat. Kogo wyznaczono na wykonawcę? Ciebie?

– Nie, nie. Bank. Wątpię, czy Bobby miał o mnie tak wygórowane mniemanie. Niepokoję się trochę, jak to wszystko może wyglądać. Bobby twierdzi, że ktoś usiłuje go zabić, a potem okazuje się, że Kitty dziedziczy wszystkie pieniądze, kiedy ten umiera.

– Jestem pewna, że policja zechce z nią pogadać.

– Ale ty nie wierzysz, że miała coś wspólnego z wypadkiem Bobby’ego, nieprawdaż?

Ach, cały podtekst tej wizyty. Powiedziałam:

– Tak szczerze? Nie bardzo w to wierzę, ale wydział zabójstw może mieć na to odmienny pogląd. Przy okazji mogą przyjrzeć się tobie.

– Mnie?! – Był co najmniej zdziwiony.

– A jeśli coś przydarzy się Kitty? Kto wtedy otrzyma pieniądze? Szczerze mówiąc, dziewczyna nie tryska zdrowiem.

Spojrzał na mnie niechętnie, prawdopodobnie żałując, że w ogóle przychodził. Musiał mieć słabą nadzieję, że mogę go pocieszyć. Zamiast tego wzmocniłam jedynie fundament jego niepokojów. Zakończył rozmowę i wstał, mówiąc, że pozostanie w kontakcie. Kiedy zmierzał do wyjścia, zauważyłam, że koszula lepi mu się do pleców; w jego pocie wyczułam napięcie.

– Ach, Derek! – zawołałam za nim. – Czy mówi ci coś nazwisko Blackman?

– Pierwsze słyszę. A co?

– Tak z ciekawości. Jestem wdzięczna, że wpadłeś – powiedziałam. – Jeśli czegoś się dowiesz, proszę, daj mi znać.

– Z pewnością.

Skoro tylko wyszedł, zadzwoniłam bezzwłocznie do swojego przyjaciela w firmie telekomunikacyjnej, pytając o S. Blackman. Zapewnił, że zajmie się tym i oddzwoni. Zeszłam na parking i wywlokłam pudło, które zabrałam z garażu Bobby’ego. Gdy wróciłam do biura, sprawdziłam zawartość, wyjmując po kolei poszczególne przedmioty: dwa podręczniki do radiologii, jakieś druki medyczne, spinacze do papieru, długopisy, notatniki. Nie dostrzegłam nic godnego uwagi. Odniosłam więc karton z powrotem do samochodu z przekonaniem, że przy najbliższej sposobności podrzucę go do domu Bobby’ego.

Do czego się teraz zabrać? Nic nie przychodziło mi do głowy.

Pojechałam do domu.

Zajeżdżając na parking, przyłapałam się na lustrowaniu chodnika w poszukiwaniu Lili Sams. Jak na kobietę, z którą widziałam się trzy, cztery razy w życiu, napawała mnie dużym lękiem, burząc wszelkie poczucie bezpieczeństwa, jakie przywykłam łączyć z pojęciem „dom”. Po zamknięciu auta przeszłam na tylne podwórko, zerkając na okna Henry’ego, by przekonać się, czy jest w domu. Tylne drzwi były otwarte i wyczułam ostrą woń drożdży i cynamonu, dobiegającą zza przesłony. Zerknąwszy do środka, zauważyłam Henry’ego, siedzącego przy stole, na którym znajdowała się filiżanka kawy i popołudniowe wydanie gazety.

– Henry?

Spojrzał na mnie.

– No cóż, Kinsey, nareszcie jesteś. – Podszedł i odsunął przesłonę, przytrzymując ją dla mnie. – Wejdź, wejdź. Napijesz się kawy? Za moment pojawią się słodkie bułeczki.

Weszłam z obawą, ciągle spodziewając się, że Lila Sams wyskoczy niczym tarantula.

– Nie chciałabym przeszkadzać. Czy zastałam Lilę?

– Nie, nie. Musiała zająć się jakimiś sprawami, ale o szóstej powinna wrócić. Zabieram ją dzisiaj na obiad. Mamy rezerwację w Crystal Palace.

– Och, to robi wrażenie – powiedziałam.

Henry podsunął mi krzesło i kiedy się rozglądałam, nalał mi kawy. Lila najwidoczniej wtrąciła tu swoje trzy grosze. Zasłony były nowe: bawełniane w kolorze awokado, z nadrukiem solniczek i pieprzniczek, pęczków warzyw, drewnianych łyżek – spięte zielonymi wstążkami. Wystrój uzupełniały serwetki i obrusik pod kolor oraz dodatki w kontrastującym odcieniu dyni. Obok na stole stał nowy, metalowy trójnóg z miłym sloganem ułożonym z kwiecistych esów-floresów. Wydawało mi się, że napis głosi: „Boże, błogosław nasze biszkopty”, ale musiałam się mylić.

– Widzę, że urządziłeś sobie kuchnię – zaczęłam rozmowę.

Rozpromienił się i rozejrzał.

– Podoba ci się? To pomysł Lili. Mówię ci, ta kobieta odmieniła moje życie.

– To dobrze. Miło słyszeć – powiedziałam.

– Przez nią czuję się… Sam nie wiem, witalnie to chyba dobre określenie. Chciałbym zacząć wszystko od nowa.

Zastanawiałam się, czy ma zamiar pominąć milczeniem fakt, że oskarżyła mnie o oszustwo. Wstał i otworzył drzwiczki do piekarnika, sprawdzając stan słodkich bułeczek i dochodząc do wniosku, że muszą się jeszcze trochę podpiec. Wsunął je z powrotem i zatrzasnął piekarnik, nie zdejmując pomarańczowej rękawicy, kojarzącej się z boksem.

Wierciłam się niespokojnie na stołku.

– Myślałam, że może powinniśmy porozmawiać na temat oskarżeń Lili dotyczących czynszu.

– Och, tym się nie przejmuj – pocieszył. – Coś ją wtedy napadło.

– Ale Henry, nie chciałabym, żebyś myślał, że cię oszukuję. Nie sądzisz, że powinniśmy załatwić tę sprawę?

– Nie. To bzdury. Nie sądzę, żebyś mnie oszukiwała.

– Ale ona tak sądzi.

– Nie, nie, wcale nie. Źle zrozumiałaś.

– Źle zrozumiałam?

– Wiesz, to wszystko moja wina i przykro mi, że nie wyjaśniłem tego na poczekaniu. Lilę poniosło i sama o tym wie. Tak naprawdę jestem przekonany, że zamierza cię przeprosić. Rozmawialiśmy o tym później długo i wiem, że czuła się źle. To nie ma z tobą osobiście nic wspólnego. Jest trochę drażliwa, ale jest też najmilszą kobietą, jaką można spotkać. Kiedy już do niej przywykniesz, zrozumiesz, jaka to cudowna osoba.

– Mam nadzieję – zauważyłam. – Zaniepokoiło mnie, że posprzeczały się z Rosie i potem się na mnie wyżyła. Nie wiedziałam, co się dzieje.

Henry zaśmiał się.

– No cóż, nie brałbym tego na poważnie. Znasz Rosie. Sprzecza się z każdym. Lila jest w porządku. Ma serce ze złota i jest tak lojalna jak szczeniaczek.

– Po prostu nie chcę, abyś popadł w jakieś tarapaty – oświadczyłam. Jedno z tych powiedzeń, które właściwie nic nie znaczą, ale jakoś wydają się pasować.

– Już ty się o to nie kłopocz – odrzekł łagodnie. – Bywałem tu i ówdzie, no wiesz, a jeszcze nigdy nie popadłem w tarapaty.

Ponownie obejrzał słodkie bułeczki, tym razem wykładając je z piekarnika na trójnóg, by ostygły. Popatrzył na mnie.

– Nie było okazji, by ci powiedzieć. Mamy zamiar zawrzeć transakcję dotyczącą nieruchomości.

– Naprawdę?

– Oto dlaczego poruszony został temat twojego czynszu. Przychody z wynajmu wpływają na całościową wartość nieruchomości i to był główny powód. Powiedziała, że nie ma najmniejszego zamiaru wtrącać się w układy między nami. Jest nieubłagana, kiedy chodzi o interesy, ale nie chciała się mieszać.

– Jaki rodzaj transakcji?

– Jest właścicielem pewnych nieruchomości, które chce zastawić, a po dorzuceniu mojego domu wystarczy na zaliczkę na nieruchomość, którą sobie wybierzemy.

– Coś w mieście?

– Nie powinienem wyjawiać. Kazała mi przysiąc, że będę milczał. Ale to jeszcze nic pewnego i wszystko ci opowiem, gdy podpiszemy umowę. Jeszcze jakieś dwa dni. Musiałem przysiąc, że nie puszczę pary z ust.