Выбрать главу

– Nie rozumiem – powiedziałam. – Sprzedajesz dom?

– Nie jestem w stanie ogarnąć szczegółów. Jak dla mnie, są zbyt skomplikowane – wyznał.

– Nie sądziłam, że Lila zajmuje się handlem nieruchomościami.

– Och, para się tym od lat. Była żoną jakiejś grubej ryby w Nowym Meksyku, a kiedy jej mąż umarł, odziedziczyła spory majątek. Ma z czego żyć. Mówi, że inwestycje w nieruchomości traktuje prawie jak hobby.

– Więc pochodzi z Nowego Meksyku? Bo ktoś mi mówił, że przyjechała z Idaho.

– Ona mieszkała wszędzie. Z natury jest cyganką. Nawet mnie w to wciąga. No wiesz, chce, żebym odjechał w kierunku zachodzącego słońca. Z Biblią i mapą Stanów. Żebym podążył tam, gdzie szlak mnie zaprowadzi. Czuję się, jakby dodała mi dwadzieścia lat życia.

Chciałam wypytać go bardziej szczegółowo, ale usłyszałam „Ju-huu” Lili przy drzwiach i ukazała się jej twarz ozdobiona girlandami eleganckich loków. Gdy mnie spostrzegła, przyłożyła dłoń do policzka, udając skrępowanie.

– Och, Kinsey, założę się, że wiem, co tu robisz – powiedziała. Weszła do kuchni i znieruchomiała na moment, splatając przed sobą dłonie, jakby chciała paść na kolana i odmówić modlitwę. – Ani słowa, nim dokończę – ciągnęła. Powstrzymała się jednak, spoglądając na Henry’ego. – Och, Henry, powiedziałeś jej chyba, jak mi było przykro, że tak na nią naskoczyłam. – Używała specjalnego „głosiku”.

Henry objął ją ramieniem i uściskał.

– Wyjaśniłem już wszystko i jestem pewny, że zrozumiała – powiedział. – Nie chcę, żeby cię to dłużej gryzło.

– Ale mnie to gryzie, Puddy, i nie poczuję się dobrze, dopóki sama jej tego nie powiem.

Puddy?

Podeszła do mnie i ujęła moją prawą dłoń, ściskając ją mocno.

– Tak mi przykro. Przyjmij moje przeprosiny za to, co powiedziałam. Proszę o wybaczenie. – Jej głos był pełen skruchy i przypuszczałam, że Puddy wszystko łyknie.

Przeszywała mnie bacznym spojrzeniem i kilka z jej pierścieni wżarło się w moje palce dość boleśnie. Przekręciła je najwidoczniej, by kamienie skierowane były do wnętrza dłoni, wywołując maksymalny efekt przy zaciśnięciu ręki.

Powiedziałam:

– Och, nie ma sprawy. Nie myśl już o tym. Bo ja nie będę.

Aby jej pokazać, jaka ze mnie cegła, wstałam i objęłam ją lewym ramieniem, podobnie jak przed chwilą Henry. I podobnie jak on uścisnęłam Lilę delikatnie, przydeptując palec jej lewej stopy i przechylając się lekko do przodu. Odsunęła się ode mnie, lecz zdołałam utrzymać stopę w tym samym miejscu, tak że stałyśmy biodro w biodro. Przez moment zwarłyśmy się spojrzeniami. Obdarzyła mnie słodkim uśmiechem, po czym rozluźniła uchwyt. Uwolniłam jej stopę, ale dopiero wtedy, gdy dwa nieduże rumieńce, niczym płatki róży, wykwitły na jej policzkach.

Puddy wyglądał na zadowolonego, że doszło między nami do porozumienia, ja też się cieszyłam. Po chwili pożegnałam się i wyszłam. Lila przestała na mnie patrzeć i dostrzegłam, jak siada gwałtownie i zsuwa but.

ROZDZIAŁ 17

Po powrocie do mieszkania nalałam sobie kieliszek wina, potem zrobiłam kanapkę z ciemnego pieczywa, na białym serze układając plasterki cebuli i ogórka. Przekroiłam ją na dwie części i używając papierowego ręcznika, służącego za ścierkę i talerz zarazem, zaniosłam ją wraz z winem do łazienki. Uchyliłam okienko i jadłam, stojąc w wannie, od czasu do czasu wyglądając na zewnątrz, by zobaczyć, czy Henry i Lila wychodzą na swój umówiony obiad. O szóstej czterdzieści pięć wysunęli się zza narożnika budynku i Henry otworzył samochód, uchylając dla niej drzwi po stronie pasażera. Z ulgą powróciłam do pozycji wyprostowanej – schyliłam głowę, aby mnie nie dostrzegli – gdy usłyszałam, że samochód odjeżdża.

Po chwili byłam już po obiedzie, a ze zmywaniem talerzy nie miałam problemu, zwinęłam jedynie papierowy ręcznik i wrzuciłam do śmieci. Rozpierała mnie przy tym duma. Wymieniłam sandały na tenisówki, zabrałam pęk wytrychów, druciki, scyzoryk i latarkę, a w jakiś czas potem zjawiłam się pod drzwiami domu Mozy Lowenstein, gdzie nacisnęłam dzwonek. Zmieszana wyjrzała na mnie przez boczne okno, następnie otworzyła drzwi.

– Nie miałam pojęcia, kto to może być o tej porze – powiedziała. – Myślałam, że to Lila wraca po jakąś zapomnianą rzecz.

Nieczęsto odwiedzam Moze i byłam pewna, że łamała sobie głowę, co też ja mogę robić pod jej drzwiami. Odsunęła się i wpuściła mnie do środka, uśmiechając się nieśmiało. Telewizor nastawiono na powtórkę „M.A.S.H.”, helikoptery wzniecały kłęby kurzu.

– Pomyślałam, że przeprowadzę drobny wywiad środowiskowy na temat Lili Sams – powiedziałam, a „Suicide Is Painless” brzmiało wesoło w tle.

– Ach, ale ona dopiero co wyszła. – Moza rzekła pośpiesznie. Zaświtało jej właśnie, że przybyłam w jakimś złym zamiarze, i miała nadzieję, że się mnie pozbędzie.

– Czy to jej pokój? – zapytałam, przesuwając się do korytarza.

Wiedziałam, że sypialnia Mozy znajduje się na końcu holu po lewej stronie. Przypuszczałam, że Lila rezyduje w dawnym „zapasowym” pokoju.

Moza ruszyła ociężale w ślad za mną. To duża kobieta, cierpi na jakiś uraz, przez który puchną jej stopy. Wyraz jej twarzy był wypadkową bólu i oszołomienia.

Chwyciłam za gałkę. Drzwi Lili były zamknięte.

– Nie można tam wejść.

– Naprawdę?

Teraz przestraszyła się nie na żarty. Wcale nie pocieszył jej widok wytrycha wędrującego do dziurki od klucza. Zamek był zwyczajny, wymagał jedynie prostego, uniwersalnego klucza, których kilka uwiązałam na kółku.

– Nie rozumiesz – znowu podjęła. – Są zamknięte.

– Wcale nie, widzisz? – otworzyłam drzwi i Moza położyła rękę na sercu.

– A jeśli przyjdzie? – zapytała łamiącym się głosem.

– Moza, ja nie zamierzam niczego zabierać – oświadczyłam. – Będę pracować z wielką ostrożnością i nigdy nie połapie się, że tu byłam. Może byś usiadła w salonie i miała oczy otwarte, tak na wszelki wypadek? Okay?

– Będzie się pieklić, gdy się dowie, że cię wpuściłam – nie ustępowała. Jej oczy wyglądały teraz żałośniej niż oczy jamnika.

– Ale ona się nie dowie, zatem nie ma się czego obawiać. A tak przy okazji, dowiedziałaś się, z jakiego miasteczka w Idaho pochodzi?

– Powiedziała mi, że z Dickey.

– Świetnie. Doceniam to. Nigdy nie wspomniała, że mieszkała w Nowym Meksyku?

Moza potrząsnęła głową i zaczęła uderzać się w klatkę piersiową, jakby wyznawała grzechy.

– Tylko proszę, pośpiesz się – powiedziała. – Bo nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nadeszła.

Sama nie wiedziałam.

Wkradłam się do pokoju i zamknęłam drzwi, włączając światło. Po drugiej stronie usłyszałam, jak Moza idzie, powłócząc nogami, w stronę wyjścia i mamrocze coś do siebie.

Pokój wyposażono w stary komplet sypialniany, wyłożony drewnopodobną okleiną, raczej nie zaliczyłabym go do antyków. Meble przypominały te wystawiane na chodniki przed sklepami z tandetą w śródmieściu Los Angeles: skrzypiące, wykoślawione, dziwnie pachnące świeżym jesionem. Stała tam bieliźniarka, nocne stoliki, toaletka z okrągłym lustrem wciśniętym między piętra szufladek. Łóżko było rozpięte na metalowej ramie, pomalowanej na śnieżnobiały kolor. Narzucono na nie kordonkową kapę w kolorze przybrudzonego różu, z frędzelkami po bokach. Tapety pokrywały roje kwiecistych bukietów, purpurowych i czerwonych na szarym tle. Zauważyłam kilka sepiowych fotografii jakiegoś mężczyzny, chyba pana Lowensteina; w każdym razie kogoś, kto lubił skrapiać wodą swe włosy i nosić okulary w okrągłych, złotych oprawkach. Wyglądał na dwadzieścia kilka lat, ogolony, przystojny, poważny, nie ukazywał w uśmiechu lekko wystających zębów. W atelier przyprószono jego policzki różem, co dziwnie komponowało się z resztą zdjęcia, ale efekt był miły. Podobno Moza owdowiała w 1945 roku. Z przyjemnością zobaczyłabym jej zdjęcie z tamtych czasów. Niechętnie przystąpiłam do pracy.