Po uważnym przejrzeniu moich dokumentów zgodziła się w końcu mnie wpuścić.
Zamknęłam drzwi i poszłam korytarzem do sali położonej niemal przy końcu. Ukradkowo zaglądałam do mijanych pomieszczeń. Nie wiem, czego oczekiwałam – kobiet wijących się w konwulsjach i bełkoczących do siebie, mężczyzn naśladujących eksprezydentów i zwierzęta z dżungli? Albo wszystkich odurzonych lekarstwami, od których puchną języki i oczy wychodzą z orbit. Zamiast tego, mijając kolejne drzwi, zauważałam twarze skierowane na mnie z ciekawością, jakbym była nową pacjentką, mogącą w każdej chwili wrzasnąć lub zaćwierkać, rozrywając przy tym ubranie. Nie zauważałam żadnej różnicy między nimi a mną, co mnie nieco zdeprymowało.
Kitty wstała już i ubrała się, jej włosy wciąż były mokre po kąpieli. Wyciągnęła się na łóżku, podkładając pod głowę poduszki, obok na stoliku stała taca ze śniadaniem. Nosiła jedwabne kimono, które wisiało na niej jak na wieszaku. Jej piersi nie większe były niż guziki na kanapie, a ręce składały się z samych kości, powleczonych skórą cienką jak bibuła. Ogromne oczy spozierały dziko, kształt czaszki dodawał jakieś pięćdziesiąt lat. Sally Struthers mogłaby wykorzystać zdjęcie Kitty do reklamowania opieki rodzicielskiej.
– Masz gościa – oznajmiła Natalie.
Oczy Kitty spoczęły na mnie i przez moment widziałam, jaka jest przerażona. Umierała. Musiała to wiedzieć. Energia niczym pot wyciekała wszystkimi porami jej skóry.
Natalie popatrzyła na tacę ze śniadaniem.
– Wiesz, że zaczną cię karmić dożylnie, jeśli się nie postarasz. Sądziłam, że zawarłaś umowę z doktorem Kleinertem.
– Trochę zjadłam – powiedziała Kitty.
– No cóż, nie chcę cię zmuszać, ale wkrótce będzie miał obchód. Spróbuj trochę dzióbnąć, kiedy będziesz rozmawiać, okay? Jesteśmy z tobą, dziecinko. Szczerze.
Wychodząc, Natalie obdarzyła nas przelotnym uśmiechem. Weszła następnie do sąsiedniego pokoju, skąd doszedł jej głos.
Twarz Kitty była całkowicie różowa, dziewczyna z trudem powstrzymywała łzy. Sięgnęła po papierosa i zapaliła go, zakasłała i zakryła usta wierzchem kościstej dłoni. Potrząsnęła głową, wyczarowując uśmiech, który miał w sobie odrobinę słodyczy.
– Boże, sama nie wiem, jak się w to wpakowałam – powiedziała, a potem dodała z tęsknotą: – Sądzisz, że Glen mnie odwiedzi?
– Nie wiem. Chyba do niej pojadę po rozmowie z tobą. Jeśli chcesz, wspomnę jej o tym.
– Wykopała tatusia.
– Słyszałam.
– Teraz na pewno wykopie mnie.
Nie mogłam już na nią patrzeć. Tęskniła za Glen tak wyraźnie, że bolało mnie serce. Obejrzałam tacę ze śniadaniem: patera świeżych owoców, bułeczka z jagodami, truskawkowy jogurt w kartonie, płatki z owocami na mleku, sok pomarańczowy, herbata. Nic nie wskazywało, by czegokolwiek spróbowała.
– Chcesz coś z tego? – zapytała.
– Zapomnij. Później powiesz Kleinertowi, że sama zjadłaś.
Uśmiechnęła się z zażenowaniem, zaczerwieniona.
– Nie rozumiem, dlaczego nie jesz – powiedziałam.
Zrobiła kwaśną minę.
– Wszystko wygląda tu tak prostacko. Jest tu dziewczynka, drugie drzwi dalej, która cierpi na anoreksję, wiesz? Przywieźli ją i w końcu zaczęła jeść. Teraz wygląda, jakby była w ciąży. Wciąż jest chuda. Tylko w brzuchu ma pół piłki do kosza. To obrzydliwe.
– I co z tego. Żyje, no nie?
– Ja nie chcę tak wyglądać. Poza tym nie dają nic smacznego, a po tym chce mi się rzygać.
Nie było sensu drążyć tego tematu, więc przeszłam na inny.
– Rozmawiałaś z ojcem po tym, jak Glen go wyrzuciła?
Kitty wzruszyła ramionami.
– Zawsze tu wpada po południu. Nim znajdzie mieszkanie, będzie mieszkał w hotelu Edgewater.
– Czy wspominał ci o testamencie Bobby’ego?
– Coś tam. Podobno Bobby zostawił mi wszystkie pieniądze. Czy to prawda? – Nie okazała konsternacji.
– O ile mi wiadomo, tak.
– Ale dlaczego to zrobił?
– Może czuł, że pochrzanił ci życie i chciał to jakoś wynagrodzić. Derek powiedział mi, że zostawił też pewną sumkę rodzicom Ricka. A może uważał, że to przekona cię, byś się wreszcie wydostała z tego gnoju?
– Nigdy się z nim nie układałam.
– Nie sądzę, żeby chciał pójść na jakiś „układ”.
– Nie lubię, jak się mną steruje.
– Kitty, myślę, że wyraźnie zademonstrowałaś już fakt, że nie można tobą sterować. Wszyscy jasno i zrozumiale odczytujemy wiadomość. Bobby cię kochał.
– A kto go prosił? Czasami nie byłam dla niego taka miła. I nie zawsze miałam na uwadze jego dobro.
– To znaczy?
– Nic to nie znaczy. Nieważne. Wolałabym, żeby nic mi nie zostawiał. Przez to czuję się poniżona.
– Nie wiem, co ci powiedzieć.
– Cóż, nigdy go o nic nie prosiłam. – Wysuwała jakieś argumenty, ale nie potrafiłam zrozumieć, jakie zajmuje stanowisko.
– Co cię gryzie?
– Nic.
– Więc skąd to rozdrażnienie?
– Wcale nie jestem rozdrażniona! Boże. Dlaczego miałabym się złościć? Zrobił to, by poczuć się dobrze, no nie? Nie miało to nic wspólnego ze mną.
– Miało to coś wspólnego z tobą, bo inaczej zostawiłby pieniądze komuś innemu.
Zaczęła obgryzać paznokieć kciuka, porzucając na chwilę papierosa, który znad krawędzi popielniczki wysyłał cienki kosmyk dymu, jak indiański wojownik na odległym wzgórzu. Jej humor pogarszał się. Ciekawiło mnie, dlaczego tak ją wkurza myśl o dwóch milionach dolców włożonych do jej kieszeni, ale nie chciałam zrażać do siebie dziewczyny. Potrzebowałam informacji. Znów zmieniłam temat.
– A co z ubezpieczeniem, jakie twój ojciec wykupił na życie Bobby’ego? Czy wspominał coś o tym?
– Tak. To dziwne. Robi coś takiego, a potem nie może zrozumieć, czemu ludzie patrzą na niego spode łba. On nie widzi w tym nic złego. Dla niego to po prostu ma sens. Bobby rozwalił parę razy samochód, więc tata doszedł do wniosku, że jeśli zginie, ktoś może na tym skorzystać. To chyba dlatego Glen wywaliła go za drzwi, nie?
– Sądzę, że tak. Nie pozwoli, by ktoś czerpał zyski ze śmierci Bobby’ego. Boże, to najgorsze posunięcie, jakie mógł zrobić, jeśli chciał utrzymać dobre stosunki z Glen. Poza tym to rzuca nań podejrzenie o zabójstwo.
– Mój ojciec nikogo by nie zabił!
– On to samo mówi o tobie.
– No cóż, to prawda. Nie miałam żadnych powodów, by chcieć śmierci Bobby’ego. Nikt z nas nie miał. Nawet nie wiedziałam o pieniądzach, a poza tym ich nie chcę.
– Pieniądze nie muszą być motywem – powiedziałam. – Stanowią oczywisty punkt rozpoczęcia śledztwa, ale ten ślad może prowadzić na manowce.
– Ale ty chyba nie sądzisz, że tata go zabił?
– Jeszcze nie wyrobiłam sobie na ten temat zdania. Wciąż staram się dojść do tego, co zamierzał Bobby, muszę wypełnić jeszcze kilka luk. Nie znam wszystkich okoliczności i nie potrafię wpaść na właściwy trop. Co go łączyło z Sufi? Masz jakiś pomysł?