Выбрать главу

Kitty podniosła papierosa i odwróciła wzrok. Strząsnęła popiół, a potem zaciągnęła się głęboko po raz ostatni i zgasiła papierosa. Paznokcie ogryzione miała tak bardzo, że końcówki palców przypominały okrągłe piłeczki.

Debatowała nad czymś w duchu. Milczałam, dając jej czas do namysłu.

– Pośredniczyła – wyznała ostatecznie niskim głosem. – Bobby prowadził śledztwo czy coś tam dla kogoś innego.

– Dla kogo?

– Nie wiem.

– Chyba dla Frakerów, prawda? Ostatniej nocy rozmawiałam z Sufi, a w sekundę po moim wyjściu pojechała do ich domu. Tak długo tam została, że w końcu musiałam wrócić z niczym.

Kitty spojrzała mi w oczy.

– Nie jestem pewna, co to było.

– Ale jak się w to wpakował? O co mu chodziło?

– Powiedział mi, iż czegoś szuka, i wziął tę pracę w kostnicy, by móc robić to nocą.

– Zapisków medycznych? Czegoś, co tam przechowują?

Jej twarz spochmurniała, Kitty wzruszyła ramionami.

– Ale gdy zdałaś sobie sprawę, że ktoś chciał go zabić, nie przyszło ci na myśl, że to się z tym wiąże?

Zaczęła ogryzać paznokieć kciuka, teraz już na serio. Zauważyłam, że szybko przesuwa wzrok, i odwróciłam się. Doktor Kleinert stał w drzwiach, gapiąc się na nią. Kiedy zrozumiał, że go zauważyłam, popatrzył też na mnie. Jego uśmiech był nieco wymuszony i nie tak do końca promieniujący radością.

– No, no. Nie wiedziałem, że przyjmujesz dziś rano gości – odezwał się do niej. A potem krótko do mnie: – Co panią tu tak wcześnie przygnało?

– Po prostu wpadłam, jadąc do Glen. Próbuję przekonać Kitty do jedzenia – tłumaczyłam.

– Nie ma potrzeby – odparł swobodnie. – Ta młoda dama zawarła ze mną układ. – Wystudiowanym ruchem spojrzał na zegarek, który przesunął się wzdłuż jego nadgarstka, nim zniknął w czeluści mankietu. – Mam nadzieję, że wybaczy nam pani. Muszę odwiedzić jeszcze innych pacjentów i mój czas jest ograniczony.

– Już wychodzę – powiedziałam. Zerknęłam na Kitty. – Spróbuję zadzwonić do ciebie. Zobaczę, może Glen zechce złożyć ci wizytę.

– Super – odparła. – Dzięki.

Pomachałam ręką i opuściłam izolatkę, zastanawiając się, jak długo tam stał i ile usłyszał. Usiłowałam przypomnieć sobie, co mówiła Carrie St. Cloud. Powiedziała, że Bobby wplątał się w jakiś szantaż, ale innego rodzaju, żadne pieniądze nie miały przechodzić z ręki do ręki. Coś innego. „Ktoś miał coś na któregoś z jego przyjaciół i próbował mu pomóc”, jakoś tak się wyraziła. Jeżeli wchodziło tu w rachubę wymuszenie, czemu nie zwrócił się na policję? I dlaczego to właśnie on musiał w to się mieszać?

Wsiadłam do auta i ruszyłam do Glen.

ROZDZIAŁ 21

Kiedy wjeżdżałam na podjazd pod dom Glen, minęła właśnie dziewiąta. Dziedziniec świecił pustkami. Fontanna tryskała kolumną wody wysoką na piętnaście stóp, opadając mieszaną kaskadą ciemnej zieleni i bieli. Usłyszałam jęk kosiarki spalinowej, pracującej na jednym z tarasów po drugiej stronie, a spryskiwacze zraszały misterną mgiełką ogromne paprocie, cętkowane promieniami słońca, rosnące na skrajach żwirowych alejek. Tropikalne powietrze pachniało jaśminem.

Zadzwoniłam i jedna ze służących wpuściła mnie do środka. Zapytałam o Glen, a ona wymruczała coś po hiszpańsku, podnosząc wzrok na schody prowadzące na piętro. Domyśliłam się, że Glen jest na górze.

Drzwi do pokoju Bobby’ego były otwarte, siedziała na jednym z krzeseł, z założonymi rękami i miną nie wyrażającą żadnych uczuć. Ujrzawszy mnie, uśmiechnęła się prawie niedostrzegalnie. Wyglądała na przemęczoną, ciemne linie rysowały się jej pod oczami. Miała subtelny makijaż, który tylko uwydatniał bladość policzków. Włożyła suknię w zbyt krzykliwym, jak dla niej, odcieniu czerwieni.

– Cześć, Kinsey. Usiądź – powiedziała.

Usiadłam na krześle w gustowną kratę.

– Jak się czujesz? – spytałam.

– Niezbyt dobrze. Zauważyłam, że spędzam tu większość dnia. Siedząc. Czekając na Bobby’ego.

Popatrzyła mi w oczy.

– Oczywiście, nie dosłownie. Jestem zbyt racjonalnie myślącą osobą, by wierzyć w powrót umarłych, jednak ciągle mam nadzieję, że jest coś więcej, że to jeszcze nie koniec. Wiesz, o co mi chodzi?

– Nie. Nie całkiem.

Zapatrzyła się w podłogę, najwidoczniej konsultując się ze swymi wewnętrznymi głosami.

– Częściowo czuję się jak zdradzona, tak mi się zdaje. Byłam dzielna i robiłam wszystko, co do mnie należało. Można było na mnie polegać i teraz chcę zapłaty. Ale jedyną nagrodą, która mnie interesuje, jest powrót Bobby’ego. Więc czekam. – Błądziła wzrokiem po wszystkich kątach, jakby wykonywała serię fotografii. W jej zachowaniu nie dostrzegłam uczucia, na przekór emocjom, którym dała upust przed chwilą. Czułam się dziwnie, jakbym rozmawiała z robotem. Mówiła o ludzkich rzeczach, ale jakoś mechanicznie. – Czy to rozumiesz?

Podążyłam za jej wzrokiem. Odciski stóp Bobby’ego nie znikły z białego dywanu.

– Nie pozwolę tu odkurzać – powiedziała. – Wiem, że to głupie. Nie chcę zamienić się w jedną z tych strasznych kobiet, które wznoszą kaplice dla swych zmarłych, pozostawiając wszystko w nienaruszonym stanie. Ale ja nie chcę, żeby się wymazał z pamięci. Nie chcę, żeby się rozpłynął w ten sposób. Nawet nie chcę zaglądać do jego rzeczy.

– Na razie nie ma potrzeby, by się tym zajmować, mam rację?

– Tak. Chyba tak. Nie wiem, co się stanie z tym pokojem. Mam ich tuziny i wszystkie są puste. Nie muszę urządzać tu szwalni ani studia.

– A poza tym radzisz sobie z tym jakoś?

– O, tak. Jestem w tym doświadczona. Czuję, że żałoba to taka choroba, z której można się wyleczyć. Martwi mnie jedynie, że odczuwam pewny pociąg do obecnego stanu rzeczy, któremu ciężko jest się oprzeć. To bolesne, ale przynajmniej pozwala mi czuć jego bliskość. Raz na jakiś czas przyłapuję się na myśleniu o czymś mało istotnym i wtedy czuję się winna. Jakby brak cierpienia oznaczał brak lojalności; podobnie jak chwilowe zapomnienie, że odszedł.

– Nie dręcz się i nie cierp więcej niż potrzeba – powiedziałam.

– Wiem. Sama próbuję wyjść z tego. Każdego dnia rozpaczam odrobinę mniej. To tak jak z rzucaniem palenia. Tymczasem udaję, że wzięłam się już w garść, ale tak nie jest. Chciałabym pomyśleć o czymś, co by mnie wyleczyło. O Boże, nie powinnam tak się w tym pogrążać. Ktoś, kto przebył atak serca lub poważną operację, też nie umie mówić o niczym innym. Wpatruje się tylko w siebie.

Znowu zamilkła i chyba nagle przypomniała sobie o dobrych manierach. Popatrzyła na mnie.

– Co ostatnio porabiałaś?

– Wpadłam dziś rano do Świętego Terry’ego, by odwiedzić Kitty.

– Ach tak? – Mina Glen wyrażała brak zainteresowania.

– Czy jest jakaś szansa, byś wpadła do niej na chwilę?

– To wykluczone. Po pierwsze ogarnia mnie furia, że ona żyje, a Bobby nie. Nie cierpię myśli, że zostawił jej wszystkie pieniądze. Jeśli chcesz znać moje zdanie, ona jest pazerna, chytra i niszczy samą siebie… – urwała. Przez moment milczała. – Przepraszam. Nie chcę być taka obcesowa. Nigdy jej nie lubiłam. Samo to, że znalazła się w opałach, nie zmienia jeszcze niczego. Sama sobie jest winna. Sądziła, że zawsze się znajdzie ktoś, kto wpłaci za nią kaucję, ale to nie będę ja. Derek też jest do tego niezdolny.