Выбрать главу

Spojrzała na kobietę po swej prawej stronie, przedstawiając jej moją osobę.

– To Nola Fraker.

– Miło mi – powiedziałam, ściskając wyciągniętą dłoń.

– A to Sufi Daniels.

Cicho wymieniłyśmy uprzejmości. Nola była ruda, miała błyszczącą i gładką skórę oraz błękitne, szkliste oczy; jej ciemnoczerwony, jednoczęściowy kostium odsłaniał ręce i głębokie „V” nagiego ciała, rozciągające się od szyi po talię. Lepiej, żeby się nie schylała ani nie wykonywała jakichś gwałtownych ruchów. Miałam przeczucie, że skądś już ją znam. Możliwe, że widziałam jej zdjęcie w rubryce towarzyskiej. Przestało mnie to nurtować, ponieważ byłam ciekawa, na jaki temat toczy się rozmowa.

Druga kobieta, Sufi, była mała i miała wadę budowy – potężny tułów i przygarbione plecy. Włożyła pastelowy, welurowy dres, który wyglądał, jakby nigdy w nim nie ćwiczyła. Jej blond włosy były rzadkie i delikatne, moim zdaniem trochę za długie, żeby dodawały jej urody.

Po grzecznej pauzie cała trójka wróciła do przerwanej rozmowy, ku mojej uldze. Nie miałam zielonego pojęcia, o czym z nimi mówić. Nola opowiadała o resztce materiału za trzydzieści dwa dolary, który szykowała na degustację win w Los Angeles.

– Odwiedziłam wszystkie sklepy w Montebello, ale to niedorzeczne! Nie zapłacę czterystu dolców za kostium. Nawet dwustu! – dodała energicznie.

To mnie zaskoczyło. Wyglądała na kobietę lubiącą ekstrawagancję. Chyba że miałam o tym mylne pojęcie. Wydaje mi się, że kobiety z pieniędzmi jeżdżą do Beverly Hills, by poprawić sobie nogi, na Rodeo Drive dodając do rachunku ze dwie błyskotki, potem wstępują na charytatywny posiłek w cenie półtora tysiąca od talerza. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, jak Nola Fraker grzebie w koszu z wyprzedawanym towarem w naszym lokalnym Stretch N’Sew. Może jako dziewczynka cierpiała biedę i nie przywykła jeszcze do korzyści wynikających z małżeństwa z lekarzem?

Bobby ujął mnie pod ramię i poprowadził w stronę mężczyzn. Przedstawił mnie ojczymowi, Derekowi Wennerowi, a potem doktorom Frakerowi, Metcalfowi i Kleinertowi. Nim zdołałam pozbierać myśli, pognał mnie w kierunku holu.

– Wejdźmy na górę. Znajdziemy tam Kitty, a potem oprowadzę cię po domu.

– Bobby, ja chcę porozmawiać z tymi ludźmi! – powiedziałam.

– Nie przesadzaj. Są nudni i nie mają o niczym pojęcia.

Kiedy mijaliśmy stolik, chciałam odstawić kieliszek z winem, ale on potrząsnął głową.

– Zabierz go z sobą.

Ze srebrnego kubełka z lodem wyciągnął butelkę wina i wepchnął ją pod pachę. Poruszał się naprawdę zwinnie, rzecz jasna jak na kulawego, natomiast ja słyszałam, jak moje szpilki stukoczą nieelegancko, gdy szliśmy do foyer. Zatrzymałam się na sekundę, żeby zrzucić buty, po czym go dogoniłam. W postawie Bobby’ego było coś, co mnie rozśmieszało. Pomiędzy ludźmi, których nauczono mnie szanować, przywykł zachowywać się zgodnie ze swym widzimisię. Moja ciotka byłaby pod wrażeniem takiego towarzystwa, lecz Bobby chyba nie był.

Weszliśmy po schodach; Bobby korzystał z poręczy z gładkiego kamienia.

– Czy twoja matka nie używa nazwiska Wenner? – zapytałam, idąc za nim.

– Nie. Tak się składa, że Callahan to jej panieńskie nazwisko. Gdy rodzice rozwiedli się, swoje też zmieniłem na Callahan.

– To trochę niezwykłe, chyba się zgodzisz?

– Ja na to patrzę inaczej. To palant. Nie chcę, by łączyło mnie z nim coś więcej, niż łączy matkę.

Galeria na szczycie tworzyła półokrąg. Minąwszy sklepione przejście, znaleźliśmy się w korytarzu poprzecinanym w regularnych odstępach pokojami. Większość drzwi pozamykano. Pomału zapadał zmierzch i na górze zrobiło się ponuro. Kiedyś prowadziłam śledztwo w sprawie zabójstwa w ekskluzywnej szkole dla dziewcząt, tam też panowała podobna atmosfera. Dom wyglądał jak przekształcony na potrzeby jakiejś instytucji, tracił osobowość i ciepło. Bobby zapukał w trzecie drzwi po prawej stronie.

– Kitty?

– Chwileczkę! – odkrzyknęła.

Uśmiechnął się szeroko.

– Będzie naćpana.

No tak, czemu nie? – pomyślałam z dezaprobatą. Siedemnaście lat.

Drzwi otwarły się i wyjrzała na zewnątrz, podejrzliwie taksując wzrokiem Bobby’ego i mnie.

– A to kto?

– A niech to, Kitty! Nie możesz, do cholery, zachowywać się normalnie?

Odsunęła się obojętnie. Weszliśmy do środka, Bobby zamknął za sobą drzwi. Cierpiała na anoreksję; była wysoka i chuda jak szczapa, jej stawy łokciowe i kolanowe sterczały niczym u drewnianego pajacyka. Twarz miała wymizerowaną. Chodziła na bosaka, w szortach i białym bezrękawniku, który nie wydawał się szerszy niż męska skarpetka, z tych pasujących na każdą stopę.

– Na co się gapisz? – zapytała.

Chyba nie oczekiwała odpowiedzi, toteż się nie odezwałam. Klapnęła na niezasłane łoże o iście królewskich rozmiarach, a następnie wyjęła i przypaliła papierosa, cały czas wpatrując się we mnie. Nie mogła już bardziej obgryźć paznokci. Pomalowane na czarno pomieszczenie stanowiło parodię pokoju dorastającej dziewczyny. Dostrzegłam wiele plakatów i wypchanych zwierząt, wszystkie były koszmarne. Plakaty przedstawiały zespoły rockowe, których członkowie nosili ostry makijaż, złowieszczy i szyderczy, biła z niego jakaś wrogość do kobiet. Wypchane zwierzęta niczym nie przypominały Kubusia Puchatka. W powietrzu rozchodził się zapach narkotycznych perfum i przypuszczałam, że wypaliła tu tyle trawki, że wystarczy wcisnąć nos w koc, by z miejsca się odurzyć.

Bobby’ego najwyraźniej bawiła jej wroga postawa. Podsunął mi krzesło, bezceremonialnie zrzucając na ziemię znajdujące się na nim ubranie. Usiadłam, a on wyciągnął się u stóp łóżka, opasując dłonią lewą kostkę siostry. Palce nachodziły na siebie, jakby trzymał nie kostkę, ale nadgarstek. Może Kitty bała się, że jeśli przytyje, włożą ją do kotła. Pomyślałam, że o wiele szybciej włożą ją do grobu, co było przerażające. Podpierała się na łokciach, uśmiechając się do mnie mdło zza kruchych, wrzecionowatych nóg. Wszystkie żyły były widoczne, niczym w modelu anatomicznym w celuloidowej osłonie. Zauważyłam kości w jej stopach i palce sprawiające wrażenie chwytnych odnóży.

– Więc co się tam dzieje na dole? – zwróciła się do Bobby’ego, nadal przewiercając mnie wzrokiem.

Gdy mówiła, trochę zlewały się słowa, poza tym jej źrenice miały trudność ze złapaniem ostrości. Zaciekawiło mnie, czy jest pijana, czy też łykała jakieś proszki.

– Stoją tam wkoło i jak zwykle walczą z kieliszkami. A tak przy okazji, przyniosłem wino – powiedział. – Masz szkło?

Przechyliła się do stolika i poprzewracała rupiecie, wydobywając kubek z czymś kleistym i zielonym na dnie: resztkami absyntu lub likieru miętowego. Podsunęła go Bobby’emu. Wino, jakie weń wlał, wzruszyło resztki zielonej cieczy.

– No dobra, co to za cizia?

Nie znoszę, jak mówi się o mnie „cizia”.

Bobby się roześmiał.

– Boże, przepraszam. To Kinsey. Jest prywatnym detektywem, o którym ci mówiłem.

– Mogłam się tego domyślić. – Jej oczy znów zetknęły się z moimi, źrenice tak się rozszerzyły, że niepodobna było stwierdzić, jakiego koloru są jej tęczówki. – No i jak ci się podoba nasze przedstawienie? Bobby i ja uchodzimy za rodzinne dziwadła. Dobrana z nas para, no nie?

To dziecko działało mi na nerwy. Dziewczyna nie była dość bystra lub dość szybka, aby udało jej się doszczętnie zepsuć atmosferę; przypominało to wysiłek komika, przedstawiającego solo drugorzędne gagi.

Bobby uciął gładko: