Выбрать главу

– Doktor Kleinert jest na dole.

– Ach, doktor Destructo. Co o nim myślisz? – Zaciągnęła się papierosem z udawaną nonszalancją, lecz wyczułam, że zależy jej na odpowiedzi.

– Nie rozmawiałam z nim – odparłam. – Bobby chciał, żebym najpierw poznała ciebie.

Gapiła się na mnie, a ja na nią. Przypomniałam sobie, że tę samą taktykę obierałam w starciach z moim śmiertelnym wrogiem w szóstej klasie, Tommym Jancko. Już nie pamiętam, z jakiej przyczyny tak się nie znosiliśmy, lecz zmagania na spojrzenia z pewnością należały do naszych ulubionych potyczek.

Przerzuciła wzrok na Bobby’ego.

– Chce mnie umieścić w szpitalu. Mówiłam ci?

– Idziesz do szpitala?

– Hej, nie ma mowy! By wbijali mi te wszystkie igły? O, nie. Dzięki. Nie jestem zainteresowana. – Zakołysała długimi nogami nad łóżkiem i wstała. Przeszła wzdłuż pokoju do niskiej toaletki z umieszczonym nad nią lusterkiem w pozłacanej ramce. Studiowała swą twarz, by w końcu spojrzeć na mnie. – Sądzisz, że jestem szczupła?

– Bardzo.

– Naprawdę? – Chyba fascynowała ją ta myśl. Odwróciła się nieznacznie, a następnie znowu zaczęła bacznie obserwować swą twarz, z namaszczeniem zaciągając się dymem papierosa. Wzruszyła zdawkowo ramionami. Dla niej wszystko wyglądało jak należy.

– Czy możemy porozmawiać o tej próbie zabójstwa? – spytałam.

Poczłapała z powrotem do łóżka, na którym przybrała poprzednią pozycję.

– Z kimś ma na pieńku. To pewne – stwierdziła. Ziewając, zdusiła papierosa.

– Skąd to przypuszczenie?

– Intuicja.

– Odłóżmy na bok intuicję – zaproponowałam.

– Kurczę, nikomu nie wierzysz – powiedziała. Odwróciła się na bok i ułożyła na poduszkach, wkładając rękę pod głowę.

– Czy i ciebie ktoś ściga?

– Nie. Nie sądzę. Tylko jego.

– Ale dlaczego ktoś miałby to robić? Nie twierdzę, że ci nie wierzę. Szukam punktu zaczepienia i pragnę usłyszeć, co masz do powiedzenia.

– Muszę jeszcze to przemyśleć – rzekła i umilkła.

Dopiero po kilku minutach zdałam sobie sprawę, że odleciała. Jezu, co ona bierze?

ROZDZIAŁ 4

Czekałam w korytarzu, z butami w ręku, gdy tymczasem Bobby nakrył ją kocem i na palcach wyszedł z pokoju, delikatnie zamykając drzwi.

– Co jest grane? – spytałam.

– Nic jej nie będzie. Po prostu poszła późno spać zeszłej nocy.

– Co ty wygadujesz? Ona ledwo żyje!

Wzdrygnął się.

– Naprawdę tak uważasz?

– Bobby, tylko na nią popatrz! To chodzący szkielet. Za dużo tabletek, alkoholu, papierosów. A sam wiesz, że przede wszystkim pali trawę. Jak może przeżyć w takich warunkach?

– Nie wiem. Chyba nigdy nie myślałem, że z nią aż tak niedobrze.

Nie tylko był młody, ale i naiwny, a może jej stan pogarszał się tak wolno, że nie zauważył, jak zmienił się jej wygląd.

– Od kiedy cierpi na anoreksję?

– Chyba od śmierci Ricka. A może to zaczęło się wcześniej? Był jej chłopakiem i nie może się z tym pogodzić.

– Czy właśnie dlatego widuje się z Kleinertem? Z powodu anoreksji?

– Możliwe. Nigdy nie pytałem. Była jego pacjentką, zanim ja zacząłem się z nim spotykać.

Jakiś głos nam przerwał.

– Czy coś nie tak?

Od galerii zbliżał się Derek Wenner z drinkiem w ręku. Ten mężczyzna był niegdyś przystojny. Średni wzrost, jasne włosy, szare oczy, powiększone dzięki okularom w metalicznie niebieskich oprawkach. Był chyba dobrze po czterdziestce i miał co najmniej trzydzieści funtów nadwagi, a także pucołowatą twarz o rumianej karnacji, co jest charakterystyczne dla ludzi nazbyt często zaglądających do kieliszka; linia jego włosów wygięła się w szerokie „U”, pozostawiając pośrodku przerzedzony szpaler, krótko przystrzyżony i zaczesany na bok. Na skutek nadwagi zrobił mu się podwójny podbródek i utyła szyja, przez co kołnierzyk koszuli zbytnio go opinał. Plisowane, gabardynowe spodnie wyglądały na drogie, podobnie jak biało-brązowe skórzane mokasyny. Nosił sportową marynarkę, ale przed chwilą musiał ją zdjąć razem z krawatem. Z ulgą rozpiął kołnierzyk.

– Co tu się dzieje? Gdzie jest Kitty? Twoja matka chce wiedzieć, dlaczego nie przyłączyła się do nas.

Bobby wydawał się zakłopotany.

– Nie wiem. Rozmawiała z nami, po czym zasnęła.

Słowo „zasnęła” nie wyjaśniało wszystkiego w moim przekonaniu. Twarz Kitty miała kolor plastikowego pierścionka, który raz zamówiłam, będąc jeszcze dzieckiem. Pierścionek był biały, lecz gdy potrzymało się go przez chwilę pod światło, a potem zamknęło w dłoni, mienił się bladą zielenią. To, moim zdaniem, nie oznaczało dobrego zdrowia.

– Do diabła, lepiej z nią pogadam – powiedział. Wątpiłam, czy przyjdzie mu to łatwo. Otworzył drzwi i wszedł do pokoju Kitty.

Bobby obrzucił mnie spojrzeniem, w którym czaiło się zarówno zrezygnowanie, jak i niepokój. Zerknęłam przez otwarte drzwi. Derek odstawił drinka na stolik i usiadł na łóżku.

– Kitty?

Położył dłoń na jej ramieniu i potrząsnął delikatnie. Żadnej reakcji.

– No, dalej, kochanie, zbudź się.

Spojrzał na mnie skonsternowany.

– No, obudź się.

– Chce pan, żebym zeszła na dół po jednego z lekarzy? – zapytałam. Znów nią potrząsnął. Nie czekałam na odpowiedź.

Założyłam buty i zostawiwszy torebkę przy drzwiach, ruszyłam w stronę schodów.

Kiedy dotarłam do salonu, Glen Callahan zerknęła na mnie, najwidoczniej wyczuwając, że stało się coś złego.

Podeszła do mnie.

– Gdzie Bobby?

– Na górze z Kitty. Myślę, że dobrze by było, gdyby ktoś ją obejrzał. Straciła przytomność i pani mąż ma kłopoty z obudzeniem jej.

– Zawołam Leo.

Patrzyłam, jak zbliża się do doktora Kleinerta i szepcze mu coś do ucha. Zerknął na mnie i przeprosił resztę towarzystwa. Cała nasza trójka podążyła na górę.

Bobby dołączył do Dereka przy łóżku Kitty, troska wykrzywiła mu twarz. Derek próbował posadzić dziewczynę, ale osuwała się na bok. Doktor Kleinert przyskoczył energicznie i odsunął obu mężczyzn. Sprawdził oznaki życia, wyciągając latarkę punktową z wewnętrznej kieszeni marynarki. Źrenice Kitty zwęziły się do wielkości główki szpilki, a z miejsca, gdzie stałam, zielone oczy wyglądały na zamglone i martwe, słabo reagowały na światło, którym lekarz mrugnął najpierw w jedno, potem w drugie oko. Oddychała wolno i płytko, jej mięśnie zwiotczały. Doktor Kleinert sięgnął po telefon, stojący na podłodze przy łóżku, po czym wykręcił 911.

Glen wciąż stała w drzwiach.

– No i co?

Kleinert zignorował ją, najwidoczniej rozmawiał z lekarzem dyżurnym.

– Tu doktor Leo Kleinert. Będzie mi potrzebny ambulans na West Glen Road w Montebello. Mam tu pacjenta cierpiącego na zatrucie barbituranami. – Przedyktował adres i kilka instrukcji, jak dojechać na miejsce. Odłożywszy słuchawkę, spojrzał na Bobby’ego. – Domyślasz się, co brała?

Bobby potrząsnął głową.

– Pół godziny temu nic jej nie było. Sam z nią rozmawiałem – powiedział Derek, zwracając się do Glen.

– Och, Derek, na miłość boską! – odparła zirytowana.

Kleinert sięgnął ręką, by otworzyć szufladkę. Przerzucił trochę gratów i nagle zawahał się, wyciągając zasób tabletek, który powaliłby słonia. Znajdowały się w paczce ziploca, jakieś dwieście kapsułek: nembutal, seconal, niebiesko-pomarańczowy tuinal, placidyl, quaalude, niczym zapas kolorowych części potrzebnych jakiemuś chałupnikowi.