Выбрать главу

– Pomogę – powiedziałam.

Zsunęłam walizkę z łóżka i chwyciłam drugą, ruszając w stronę holu jak objuczony muł. Moza stała w pobliżu, wyżymając ze zdenerwowania niewidzialną ścierkę do naczyń.

– Mogę wziąć jedną z nich – zaoferowała.

– Poradzę sobie.

Zmierzałam w stronę drzwi, Moza i Lila zamykały pochód. Byłam święcie przekonana, że gliny zjawią się w końcu. Lila i Moza wymieniały między sobą ostatnie pozdrowienia, Lila przez cały czas udawała. Odlatywała. Opuszczała to miejsce. Nie zamierzała tu kiedykolwiek wracać.

Gdy dotarłyśmy do drzwi, Moza przesunęła się do przodu, by je otworzyć przede mną. Czarno-biały wóz patrolowy zajechał właśnie przed dom. Bałam się, że jeśli Lila spostrzeże go za szybko, spróbuje uciec.

– Czy wzięłaś buty spod łóżka? – zapytałam przez ramię. Zatrzymałam się w drzwiach, zasłaniając jej widok.

– Nie wiem. Patrzyłam i nic tam nie było.

– No to chyba je masz – powiedziałam.

– Nie, nie, lepiej sprawdzę. – Pognała w stronę sypialni, podczas gdy ja postawiłam obie walizki na werandzie.

Tymczasem Moza gapiła się w oszołomieniu na ulicę. Dwóch oficerów w mundurach zbliżało się ścieżką, jeden był mężczyzną, drugi kobietą, oboje bez czapek, w koszulkach z krótkimi rękawami. W Santa Teresa wykształciła się tendencja do zmiany autorytatywnego image’u policjanta, lecz ta dwójka i tak przedstawiała sobą złowieszczy widok. Moza sądziła prawdopodobnie, że naruszyła jakiś cywilny przepis – zbyt długa trawa, za głośne oglądanie telewizji.

Pozostawiłam ją, by z nimi trochę pogawędziła, podczas gdy ja ponaglałam Lilę; nie chciałam, żeby zauważyła policjantów i wymknęła się tylnym wyjściem.

– Lila, twój samochód czeka! – zawołałam.

– Bogu niech będą dzięki – odpowiedziała, wyłaniając się z salonu. – Niczego pod łóżkiem nie znalazłam, ale zostawiłam bilet na szafce, całe szczęście, że się wróciłam.

Kiedy dotarła do drzwi wyjściowych, wślizgnęłam się za nią. Dostrzegła oficerów.

Zgodnie z plakietką służbową facet nazywał się G. Pettigrew. Był czarny, miał może ze trzydzieści lat, wielkie ramiona i baryłkowatą klatkę piersiową. Jego partnerka, M. Gutierrez, wyglądała niemal tak krzepko jak on.

Oczy Pettigrew spoczęły na Lili.

– Czy pani Lila Sams?

– Tak. – W tej jednej sylabie dało się wyczuć ogromną konsternację. Zmrużyła oczy. Jej ciało zdawało się przeobrażać, przez co wyglądała starzej i bardziej przysadziście.

– Czy może pani wyjść na werandę?

– Oczywiście, ale nie mam pojęcia, o co tu chodzi. – Lila wykonała gest w kierunku torebki, ale Gutierrez uprzedziła ją, sprawdzając zawartość w poszukiwaniu broni.

Pettigrew oznajmił Lili, że jest aresztowana, recytując z kartki przysługujące jej prawa. Mogłam przypuszczać, że robił to już setkę razy i tak naprawdę nie potrzebował pomocy, ale mimo to przeczytał, by później nie było żadnych pytań.

– Czy może obrócić się pani twarzą do ściany?

Lila uczyniła, jak jej kazano, Gutierrez obmacała ją, potem zapięła kajdanki. Lila zaczęła jęczeć żałośnie.

– Ale co ja zrobiłam? Ja nic nie zrobiłam. To wszystko wielka pomyłka. – Jej desperacja poruszyła Mozę.

– Co tu się dzieje, oficerze? – zapytała. – Ta kobieta jest moją lokatorką. Nie zrobiła nic złego.

– Proszę pani, będziemy wdzięczni, jeśli usunie się pani na bok. Pani Sams ma prawo skontaktować się z prawnikiem, kiedy znajdziemy się w mieście. – Pettigrew dotknął łokcia Lili, ale ona odsunęła się, wibrujące trele jej głosu niosło się daleko.

– Pomocy! O, nie! Puśćcie mnie! Na pomoc!

Policjanci wzięli ją pod ręce i sprowadzili z werandy, lecz krzyki Lili zaczynały wywoływać na werandy ciekawskich sąsiadów. Kuśtykała, zwisając ciężko w ich ramionach, wykręcając głowę w stronę Mozy z żałosnym okrzykiem. Wciśnięto ją do wozu. Zachowanie Lili sprawiało takie wrażenie, jakby aresztowali ją gestapowcy, jakby naziści wywlekli ją z domu i wkrótce wszelki słuch miał po niej zaginąć. Potrząsając głową, oficer Pettigrew zebrał wszelkie rzeczy osobiste aresztowanej, które walały się na chodniku. Wetknął walizki do bagażnika.

Jakiś sąsiad uznał za wskazane wtrącić się i zobaczyłam, że rozmawia z Pettigrew; w tym czasie Gutierrez łączyła się z posterunkiem, a Lila miotała się na wszystkie strony, atakując przegródkę odgradzającą ją od policjantki na przednim siedzeniu. Ostatecznie Pettigrew wsiadł do samochodu po stronie kierowcy, zatrzasnął drzwi i wszyscy odjechali.

Moza zbladła ze zgrozy, odwróciła ku mnie przerażone oblicze.

– To twoja sprawka! Co tobą, na miłość boską, kierowało? Biedna kobieta.

Dostrzegłam sylwetkę Henry’ego, który stał pół przecznicy dalej. Nawet z tej odległości na jego twarzy malowało się niedowierzanie i napięcie.

– Później z tobą pogadam, Moza – powiedziałam i ruszyłam w jego stronę.

ROZDZIAŁ 25

Ale gdy dotarłam pod dom, po Henrym ślad zaginął. Wysupłałam zza paska kopertę i zastukałam w tylne drzwi. Otworzył. Uniosłam kopertę, a on ją zabrał, zerkając na zawartość. Obrzucił mnie przenikliwym spojrzeniem, ale nie wyjaśniłam, jak ją zdobyłam, a on też nie pytał.

– Dziękuję.

– Później porozmawiamy – powiedziałam.

Zamknął drzwi, ale wcześniej zdążyłam zauważyć wygląd jego kuchennego blatu. Wyciągnął pojemnik z cukrem i nowe, biało-niebieskie opakowanie mąki, zajmując się pracą, którą znał najlepiej, a wszystko po to, by zapomnieć o bólu. Współczułam mu bardzo, ale nie mogłam pomóc, musiał sam sobie z tym poradzić. Boże, wszystko to było takie niemiłe. Tymczasem czekała mnie praca.

Zaraz po wejściu do mieszkania sięgnęłam po książkę telefoniczną, szukając numeru Kelly’ego Bordena.

Jeśli Bobby szukał pistoletu w starym budynku, to i ja chciałam popróbować swych sił; sądziłam, że Kelly podpowie mi, skąd zacząć. W książce telefonicznej nie było po nim śladu. Starałam się znaleźć numer dawnej kliniki, ale nie widniała w spisie, a w informacji kobieta była niedorozwinięta, udawała, że nie ma pojęcia, o co mi chodzi. Jeśli Kelly pracuje na zmianie od siódmej do piętnastej, i tak na pewno musiał już wyjść. Cholera. Odszukałam numer do szpitala w Santa Teresa i połączyłam się z doktorem Frakerem. Jego sekretarka, Marcy, powiedziała, że „opuścił biuro”, co znaczyło, że jest w toalecie dla mężczyzn, ale wkrótce wróci. Poinformowałam ją, że pragnę porozmawiać z Bordenem i zapytałam o jego adres i numer telefonu.

– No, nie wiem – odpowiedziała. – Doktor Fraker prawdopodobnie nie miałby nic przeciwko udzielaniu pani informacji, ale bez jego zgody niczego takiego nie powinnam robić.

– W porządku. I tak mam parę spraw do załatwienia, więc może bym wstąpiła? To zabierze mi dziesięć minut – poprosiłam. – Proszę się tylko upewnić, by nie wyszedł przedwcześnie z pracy.

Podjechałam pod szpital Świętego Terry’ego. Na parkingu nie było miejsca, więc musiałam zostawić samochód trzy przecznice dalej, co mi nie przeszkadzało, bo musiałam jeszcze wstąpić do drogerii. Do szpitala weszłam od tyłu, podążając za różnokolorowymi liniami na podłodze, jakbym zdążała do czarodzieja z Oz. Ostatecznie dotarłam do wind i jedną z nich zjechałam do piwnicy.

Gdy zjawiłam się na patologii, doktor Fraker znów był nieobecny, ale Marcy powiadomiła go o moim przybyciu, a on ją poinstruował, by mnie doręczyła dalej, jak przesyłkę pocztową. Podreptałam za nią przez laboratorium, aż w końcu się natknęłam na niego, stał w chirurgicznej zieleni przy blacie z nierdzewnej stali, zawierającym zlew, utylizator i wiszącą wagę. Najwyraźniej zamierzał właśnie rozpocząć jakąś autopsję czy coś takiego i z przykrością musiałam mu przerwać.