Выбрать главу

Dziadek ten był nie tylko siłaczem. Był poza tym osobą tak roztargnioną, że strach brał. – Gdy wpadł w zadumę – tak opowiadał reb Aron Chodorower – lęk ogarniał wszystkich. Pewnego razu zamyślony krążył po pokoju. Krążył, krążył i krążył. Spojrzał – i już jest na stole!

Taki to był mełamed reb Aron Chodorower. Po nim następowała cała masa innych mełamedów, jak reb Jehoszua, Meir Hersz, Jakir Symche, mełamed Kajdanowski i Gruby Mendel. Każdy jednak miał jakiś feler: Jeśli umiał nauczać, to nie był mistrzem w Tanachu. Jeśli był mistrzem w Tanachu, to nie umiał uczyć. Ze wszystkich najlepszy byłby gruby Mendel, gdyby nie miał poważnej wady – bił. Dzieci na dźwięk jego imienia drżą ze strachu. Proszę sobie wyobrazić, że mełamed Mokisz też bit, ale robił to z umiarem i sensem. Gruby Mendel mógł zabić na śmierć. Ale za to wspaniale uczył. Jednego z tych dwóch obiecał Nachum Rabinowicz, jeśli Bóg da, zaangażować. A więc mełameda miały już dzieci z głowy. Teraz pozostała sprawa nauki pisania. Kto będzie ich tego uczył? Co się tyczy pisania w jidisz, to tego nauczyły się już w Woronce u reb Zurechła. Co jednak zrobić z rosyjskim? W tej sprawie to nawet serdeczny przyjaciel Arnold z Pidworków, o którym mówiliśmy już poprzednio, poradził posłać dzieci, i to niezwłocznie, do jewrejskoj ucziliszczy. Nie będzie to zbyt dużo kosztowało, a wypadnie dobrze. Usłyszawszy to, babcia Minda zaklęła się na wszystkie świętości, że póki ona żyje, jej wnukowie pozostaną Żydami. I nic nie pomogło. Żadne błagania i żadne modlitwy. Zaczęto więc wałkować sprawę nauczycieli.

Noach Bocian to dobry nauczyciel, szkopuł jednak w tym, że jest zięciem bałaguły. Pisarz Ice zaś układa wprawdzie listy, ma złotą rączkę, ale z językiem u niego nietęgo. Pisarz Abraham, brat Icy, ma rączkę nie najlepszą, a z językiem u niego także krucho. Co robić? Pozostał więc Monisz. Ma wszystkie zalety. Zna świetnie Tanach, gramatykę ma w jednym palcu. Gemara nie jest mu obca i po rosyjsku pisze tak, że mucha nie siada. Prawda, nie wie, co pisze. Dzieci są jeszcze zbyt małe, aby znać się na gramatyce. Niech przedtem nauczą się gramatyki hebrajskiej. To jest ważniejsze. A że rebe Monisz bije, to nic. Będą pilnie się uczyły, to nie będzie bił.

Czyż może być, żeby rebe bił za nic? Fakt, że dzieci przekonały się o tym na własnej skórze.

Monisz nie lubił, wzorem innych mełamedów, bić ręką lub wysiec rózgami. Na grubym palcu prawej ręki miał kostkę. Gdy uderzył cię tą kostką w bok albo w plecy lub w skroń, mogłeś, bracie, zobaczyć swego pradziadka na tamtym świecie. Taka to była kostka! Szołem starał się, jak tylko mógł, aby się z nią nie zapoznać. I może by mu się udało. Należał bowiem do tych, którzy w czwartek byli solidnie przygotowani z Gemary, albo też świetnie udawali, że są przygotowani. O Tanachu już nawet nie wspominam. Z pisaniem szło mu również niezgorzej. Gdy jednak łobuzował, nie było już wyjścia. Wtedy poczuł smak kostki. Czuje ten smak po dziś dzień. Ale nie z tego powodu Nachum Rabinowicz był niezadowolony z mełameda. Chodziło o to, że w krótkim czasie okazało się, iż Monisz nie ma zielonego pojęcia o dykduku. Gdy zapytywano go: – Reb Monisz, dlaczego pan nie przerabia z dziećmi dykduku? – ten odpowiadał: – Co mi tam dykduk – szmikduk! – Na domiar wszystkiego jeszcze śmiał się. Tego już Nachum nie mógł znieść. Na następny okres szkolny już go nie zaangażował. Posłał dzieci do innego mełameda.

Ten z kolei był znawcą gramatyki pełną gębą. Znał reguły na pamięć. Miał jednak inną wadę. Lubił udzielać się w gminie. Codziennie był czymś zajęty. A to wesele, a to uroczystość obrzezania, a jeśli ani to, ani tamto, to bar miewa, rozwód, jakiś arbitraż lub też pośredniczenie przy polubownym załatwieniu sporu. Ale to jest już do wytrzymania. Dla jednych wada, dla drugich zaleta. Dla dzieci był wprost aniołem, a jego cheder wydawał się rajem. Można tu było uprawiać każdą grę. Nawet w karty. I to nie woronkowskimi kartami. Tfu! Prawdziwymi kartami. A grać, to grali w różne gry. Na przykład w „starszy atut”. Jest to gra uprawiana przez aresztantów. Karty też były aresztanckie. Brudne, tłuste i jakby opuchłe. Ale nie zważali na to i ofiarą kart padały wszystkie śniadania i wszystkie z trudem uzbierane grosze. Całą forsę wygrywali starsi chłopcy. Tacy jak Zioma Korecki, ładny młodzieniec, o którym już wcześniej mówiliśmy. On to nauczył swoich kolegów wielu „dobrych” rzeczy. Jego nauka opierała się na trzech zasadach: nie słuchać rodziców, nienawidzić rebego, nie bać się Boga.

Ponadto starsi chłopcy mieli taki zwyczaj, że zagarnąwszy wygraną od młodszych kolegów lubili sobie z nich pokpiwać. Prawdziwi karciarze tak nie postępują. Ale nie należy sądzić, że wszystko przychodziło im łatwo. Sami mieli moc kłopotów. Po pierwsze, trzeba było przekupić żonę rebego, żeby mu nie opowiedziała o grach karcianych. Po drugie, był jeszcze syn rebego Fajwł, zwany Warga. Przezwisko to nadano mu z powodu wydatnej grubej wargi. Temu to Fajwłowi Wardze trzeba było podlizywać się i przekupywać go: to śniadaniami, to znów orzeszkami. Strasznie przepadał za orzeszkami. Rzygać się chciało, gdy zajadle rozłupywał zębami orzechy. W dodatku za cudze pieniądze. Ale co można zrobić? Nie dać mu, to poskarży rebemu. Będzie wtedy lepiej?

Mało miał Nachum Rabinowicz satysfakcji z tych mełamedów i ich nauk. W każdą sobotę egzaminował swoje dzieci i wzdychając kiwał głową. Najbardziej zależało mu na średnim, na mistrzu Tanachu. Spodziewał się po nim znacznie więcej. Co dalej? Jaki będzie końcowy rezultat?

– Nim obejrzysz się stuknie ci bar miewa, a ty dwóch zdań nie będziesz w stanie ułożyć! – Zaczął więc ojciec Szołema gorączkowo poszukiwać nauczyciela od Gemary, takiego z prawdziwego zdarzenia. Znalazł go.

29. NAUCZYCIEL GEMARY

Mojsze Dawid Ruderman – nauczyciel Gemary. Jego syn Szymon ma zamiar wychrzcić się. Miasto wyciąga go z monastyru. Stryj Pinie jest wściekły

Rebe był litwakiem. Nazywał się Mojsze Dawid Ruderman. Był to chuderlawy, przygarbiony Żyd o gęstych, czarnych brwiach. Uczony w Piśmie Świętym.

Doskonały znawca Tanachu. W swoim fachu pedant niesłychany. Słowem, był to człowiek pełen zalet. Do tego wszystkiego arcypobożny, głęboko wierzący. Kto by mógł spodziewać się, że na takim człowieku zaciąży skaza. Syn jego uczęszczał do rosyjskiej ujezdnoj szkoły. W całym mieście tylko dwóch chłopców żydowskich chodziło do tej szkoły. Syn Mojsze Dawida Szymon Ruderman, młodzieniec, któremu bródka dopiero zaczęła się sypać, i Chaim Tamar kin, syn adwokata.

Był to chłopak niskiego wzrostu, tęgi, o małych oczkach i krzywym nosie. Koszulę na modłę szejgeców nosił wypuszczoną na wierzch spodni. Grał z szejgecami w piłkę. Do bóżnicy nigdy nie zaglądał. Chyba że na Jom Kipur. Ukradkiem palił cygara. Ci oto młodzieńcy byli w pewnym sensie pionierami, pierwszymi jaskółkami haskali w Perejasławiu. Na dwunastu szejgeców w szkole byli jedynymi Żydami. Najpierw szejgece patrzyli na te dwa „Żydziątka” jak na dziw natury. Następnie powalili ich na ziemię pośrodku szkolnego podwórka i wieprzowiną wysmarowali im wargi. Po tym akcie zawarli z nimi przyjaźń. Zadzierzgnięte zostały więzy koleżeństwa i braterstwa.