Выбрать главу

Bóg mi świadkiem, że goje w owych latach byli jeszcze wolni od uczucia nienawiści. Nie mieli jeszcze pojęcia o tym,” czym jest antyżydowska heca. Jeszcze nie byli zarażeni jadem antysemityzmu. Jeśli więc „Żydziątko” zostało powalone na ziemię, policzono mu kości i wysmarowano wargi wieprzowiną, to od razu zaliczano je do swojaków. To, że był to „Herszko”, nie miało już żadnego znaczenia. Miał te same prawa co wszyscy.

Oddanie dzieci na naukę do Mojsze Dawida Rildermana nie obyło się bez trudności. Gładko nie poszło. Stryj Pinie dowiedziawszy się, że brat Nachum powierzył dzieci mełamedowi, który ma syna w ujezdnoj, szybko przystąpił do działania. Oświadczył, że od ujezdnoj do chrztu jest tylko jeden krok. I tak też się stało. Widocznie los chciał, aby stryj Pinie okazał się tym razem prawdziwym prorokiem. Oto jak było:

Pewnego razu, akurat w sobotę, gruchnęła po mieście wieść, że dwóch chłopców żydowskich, uczęszczających do szkoły ujezdnoj, ma zamiar przejść na prawosławie. Z początku oczywiście nikt temu nie dawał wiary. Gdzie tam? Kto tam? Co się dzieje! Czego to ludzie nie wymyślą! Ale skoro dzwonią, to musi być święto. I wyobraźcie sobie, że tego dnia, tej samej soboty, wybuchła w mieście panika. Jakby się paliło. Całe miasto ściągnęło pod monastyr. Co się stało? W czym rzecz? Chcecie zobaczyć coś ciekawego? Ruszajcie więc do monastyru. Tam zobaczycie, jak ci dwaj chłopcy z ujezdnoj wdrapali się na wierzchołek klasztoru i zajadają sobie w najlepsze chleb grubo posmarowany smalcem wieprzowym. Robią to na pokaz. Aby każdy mógł zobaczyć.

Popłoch był tak wielki, że nikomu nie wpadło do głowy zapytać: – Jak to możliwe, aby ktoś z dołu mógł zobaczyć, co się dzieje na samym szczycie? Jak można gołym okiem stwierdzić, że chleb posmarowany jest smalcem wieprzowym? A może to jest masło? A może miód?

W mieście wrzało. Świat zatrząsł się w posadach. Tłum wrzał – synalkowi Tamarkina nie ma się co dziwić. Tatunio sam jest trefny. To przecież „prawnik” od podań i zażaleń. Już w łonie matki był gojem. Ale Mojsze Dawid Ruderman? Z niego przecież Żyd bogobojny. W dodatku mełamed. I to najlepszy w mieście mełamed.

Jak można było do tego dopuścić?

Okazuje się, że byli tacy Żydzi, którzy to przewidzieli. Jak do tego doszli? Po prostu rozumem. Ten im podpowiadał, że w wychowywaniu dzieci nie należy zbyt daleko się posuwać. Co tu gadać? Fakt, dzieci oddaliście do ujezdnoj, więc pogodziliście się z tym, aby stały się one gojami. Nie wymagajcie więc od nich, by nosiły cyces. A jeśli zdarzy się, że przepuszczą jakąś modlitwę, trzeba to po cichu przełknąć. Nie trzeba łamać kijów na ich plecach. Nie należy ich bić jak psa.

Takiego zdania byli wszyscy zacni i ogólnie szanowani obywatele miasta. Zebrali się na naradę, na której postawili takie oto pytanie: Co należy obecnie zrobić? W jaki sposób odwieść od chrztu dwóch młodych żydowskich chłopców? Poruszono niebo i ziemię. Odwoływano się do łask i zasług przodków. Postawiono na nogi całą władzę, całe naczalstwo. Rzecz oczywista, że największą inicjatywę wykazał tutaj stryj Pinie. Zakasał rękawy, rozczesał swoją piękną brodę i biegał po mieście. Oblewały go siódme poty. Nie jadł, nie pił, aż przy bożej pomocy osiągnął sukces. Udało się. Chłopców wyciągnięto z monastyru.

Jednak finał tej całej sprawy był następujący: jeden z chłopców, Chaim Tamar kin, w kilka lat później wychrzcił się. Zaś Szymona Rudermana odprawiono do Żytomierza, do szkoły rabinackiej, na koszt państwa. Przy bożej pomocy nie tylko ukończył szkołę z wynikiem pomyślnym, ale także został nawet rabinem, i to w Lubeniu, niedaleko od Perejasławia.

– A więc? Kto miał rację? Teraz chyba już odbierzesz, mam nadzieję, dzieci od tego mełameda.

W ten sposób przemawiał do swego brata Nachuma stryj Pinie. Był niezmiernie zadowolony. Po pierwsze, udało mu się odwieść od chrztu dwóch chłopców żydowskich. Po drugie, jego bratankowie zapewne nie będą już uczyć się u mełameda, który znał wprawdzie gramatykę hebrajską, ale miał syna w szkole dla gojów. Po trzecie, jego przewidywania sprawdziły się. Każde dziecko żydowskie, które uczęszcza do takich szkół, może się łatwo wychrzcić.

Tym razem jednak stryjek Pinie omylił się. I to na całego. Jego brat Nachum ani myślał odebrać dzieci od tak dobrego mełameda.

– Co ja mam do niego? Nie dość, że miał tyle zmartwień, nie dość, że najadł się tyle wstydu, to jeszcze ma pozostać bez chleba?

Stryj Pinie słuchał słów brata z gorzkim uśmiechem na ustach. Jakby chciał powiedzieć: „Obym był fałszywym prorokiem. Na złą drogę sprowadzisz dzieci”. Po czym wstał z krzesła, ucałował mezuzę i szybko, wielce zdenerwowany, opuścił dom Rabinowiczów.

30. DAWNY CHEDER

Obraz dawnego chederu. Uczniowie pomagają rebemu i jego małżonce w pracy. Rebe odmawia błogosławieństwo. Jego morały i nowe grzechy

Nie. Nie odebrano dzieci od znakomitego nauczyciela, mełameda Rudermana, mimo jego zaszarganej opinii. Wprost przeciwnie. Zostały u niego na kolejny i także trzeci sezon szkolny. Obie strony były zadowolone. Rebe ze swoich uczniów i uczniowie ze swego rebego. A nade wszystko ojciec. Ten był zadowolony i z uczniów, i z rebego. Najbardziej jednak zadowoleni byli uczniowie. Bóg zesłał im nauczyciela, który nie bił. Pod żadnym pozorem. Nawet nie wiedział, co to jest bicie. Chyba, że chłopak już zanadto dokuczał rebemu. Nie chciał się modlić albo miał tak zakuty łeb, że tylko kołki ciosaj mu na głowie. Należało to jednak do rzadkości. Rebe kładł wtedy delikwenta na ławę, zdejmował z głowy swoją pluszową miękką jarmułkę i lekko wymierzał chłostę.

Mełamed miał jeszcze jeden plus. W jego domu były żarna. Taka maszyna do łuszczenia ziaren. Miała koło i rączkę. Na jej wierzchu leżał worek hreczki. Gdy koło obracało się, hreczka powolutku wysypywała się z worka do skrzynki. Tu spadała na kamień. Kamień rozcierał ją, łuszczył powolutku i drobił na kaszę. Taką to maszyną były żarna. Jest rzeczą jasną, że cały gips w tym urządzeniu polegał na obracaniu koła. Im więcej kręcisz, tym więcej sypie się ziaren. Ochotników do kręcenia koła było sporo. Prawie wszyscy uczniowie mieli na to chrapkę. Każdy chciał pomóc rebemu, który nie mogąc wyżyć z samej belferki imał się różnych prac. Łuszczył ziarna, a jego żona wypiekała ciastka. Zapewne uważacie, że przy wypiekaniu ciastek nie ma co robić. Nic podobnego. Wręcz odwrotnie. Jest sporo roboty.

Uczniowie również mogą tu pomóc. Nie tyle przy samym wypiekaniu, co przy ugniataniu ciasta, zwłaszcza miodowego. Ciasto należy oburącz jakby policzkować. Obijać je należy tak długo, aż się rozciągnie. A ciasto miodowe potrafi się rozciągać. Kto lepiej od chederowych chłopaków umiał je tłuc? Toteż ochotników było zawsze więcej, aniżeli potrzeba. O to zajęcie po prostu bili się. Każdy chciał ubiec drugiego. Czytelnik nie powinien się temu dziwić. Może jednak zadać pytanie: – Co to za robota, łuszczyć ziarna albo ugniatać ciasto? – Odpowiedź jest prosta. U woronkowskich mełamedów wykonywali znacznie brudniejsze prace. Na przykład u rebego Zurechła w Woronce chłopcy Nachuma Rabinowicza myli podłogi przed nadejściem soboty. Wynosili pomyje we dwójkę, a w pojedynkę nosili wodę z odległej studni gojów. Niańczenie dzieci rebego przydzielano drogą losowania. Na kogo padł los, ten niańczył. Nie wspomnę już o prowadzeniu kóz do szojcheta. A już szczytem była pomoc przy skubaniu kur. Zresztą każdą pracę uważano za dobrą. Byle się nie uczyć. Nauka była gorsza od wszelkiej pracy. W tym miejscu, wydaje mi się, warto opisać cheder. Opisać tak, jak wyglądał w tamtych czasach. Chodzi mi o to, aby przyszłe pokolenie, jeśli wykaże zainteresowanie życiem Żydów w strefie osiedlenia, otrzymało możliwie wierny jego obraz.