Выбрать главу

– Bóg okazał łaskę i dożyłeś dnia swojej bar micwy. Najwyższy więc czas, abyś stał się człowiekiem. – Tak perorowała babcia, gładząc wilgotnymi palcami resztkę jego pejsów, które ledwo zdołała wywojować u swego syna, ojca Szołema. Nachum Rabinowicz bowiem od dawna miał chętkę, aby zupełnie ostrzyc mu pejsy. Babcia Minda jednak nie dopuściła do tego. – Po mojej śmierci – mówiła – gdy moje oczy już tego nie będą widziały, zrobisz ze swoich dzieci gojów. Ale póki ja żyję, chcę oglądać na ich twarzach choćby ślad żydowskości.

Poza licznymi gośćmi zaproszonymi wprost z bóżnicy na uroczystość bar micwy przybyła niemal cała rodzina Rabinowiczów. Wśród obecnych był, rzecz jasna, rebe Mojsze Dawid Ruderman. Zjawił się w swojej sukiennej kapocie, z wyblakłą czapką pluszową, wyglądającą jak łata na głowie. Zachowywał się skromnie i starał się trzymać z boku. Od czasu afery z chrztem jego syna mocno podupadł na duchu. Prawie nie tknął serwowanych win i przekąsek. Zaszył się w kąt. Przygarbił się i pochylił. Cicho pokasływał w rękawy swojej sukiennej kapoty.

I oto nadeszła chwila egzaminu. Konfirmant miał wystąpić z kazaniem przed zgromadzonymi ludźmi. I wtedy rebe Ruderman zerwał się gwałtownie.

Wyprostował się w mgnieniu oka. Uniósł w górę gęste czarne brwi. Wbił oczy w swego ucznia. Kciukiem wykonał ruch podobny do ruchu pałeczki w ręku dyrygenta. Podawał w ten sposób swojemu uczniowi ułożone wcześniej pojedyncze słowa i zdania.

A uczeń, bohater bar micwy, w pierwszej chwili omal nie stracił przytomności ze strachu. Poczuł w ustach jakąś dziwną suchość. Przed oczyma nagle wszystko zawirowało. Zdawało mu się, że porusza się nie po ziemi, lecz po lodzie. Za chwilę lód pęknie. Gorzej, już pęka. Bęc! Pada. Wraz z nim pada cały tłum. Ale im dłużej to trwa, tym wyraźniej czuje na sobie wzrok rebego. Poddaje się jego wpływowi. Czuje na sobie ucisk jego kciuka. Powoli zaczyna wracać do siebie. Czuje przypływ sił. Czuje się mocniejszy. Coraz mocniejszy. Jego krok staje się pewny. Pod nogami ma już mocny grunt. Jakby to był żelazny most. I po całym ciele zaczyna przepływać jakaś ciepła fala. Teraz już po wszystkim, poszło jak z płatka, jak z nut. W trakcie wygłaszania kazania nasz bohater przyglądał się uważnie zebranym gościom. Dokładnie obserwował miny i reakcje malujące się na ich twarzach. Nikogo nie przeoczył. Oto widzi przed sobą Icchoka Awigdora. Ma oczy zbója i nieprzerwanie wzrusza ramionami. Teraz miga mu przed oczyma starzec Jehoszua Szybne. Podobno stuknęła mu już setka. Cały wiek. Język w jego ustach przypomina dzwon. Nie ma bowiem w nich zębów. Przy nim jego syn Berko. Też już posunięty w latach. Oczy ma przymknięte. Głowa zwisa na bok. Oto zbliża się Oszer Gajdes, którego wszyscy zwą tutaj wujem Oszerem. Jest tęgi, szeroki w barach i tłusty. Jedwabna kapota aż pęka na nim. Siwy jak gołąb. A oto nadchodzi Jose Fruchsztejn ze swoimi ogromnymi sztucznymi zębami, błyszczącymi okularami i rzadką bródką. Heretyk i niedowiarek. Z Nachumem Rabinowiczem często grywa w szachy. Czytuje takie książki jak Tajemnice Paryża, Drogi świata itp. Jego młodszy brat to Michoel Fruchsztejn. Młodzieniec roztropny, wykształcony i sprytny niczym bękart. Żadnych świętości nie uznaje. W sobotę każe gojce pogasić świece. Szalenie natomiast poważa takich Żydów jak Benie Konawer i Mojsze Berger, o których wszyscy wiedzą, że za młodu nie zwracali zbytniej uwagi na fakt, że fryzjer ostrzygł im brody. Isruel Bendicki też był wśród gości. Ongiś zwano go po prostu Isruel Klezmer. Dziś jednak jest już właścicielem domu. Ma stałe miejsce honorowe w bóżnicy. Zapuścił sobie potężną brodę. A broda jest czarna, błyszcząca i zawsze starannie uczesana. Chociaż nawet dziś pogrywa sobie na niejednym weselu, nikt nie powie na niego „klezmer”. A tym bardziej za jego plecami. W samej rzeczy Isruel Bendicki to nobliwy Żyd. Zachowuje się jak prawdziwy pan. Gdy się śmieje, to całą gębą. Wszystkimi zębami – rzadkimi, małymi, białymi. I szames Refuel nie uszedł uwadze naszego bohatera. Widział go, jak stał pochylony, przejęty całkowicie tym, co prawił bohater bar micwy. Odnosiło się wrażenie, że jego pociągła chuda twarz z krzywym nosem wyraża jakieś wielkie pragnienie. Chciałby pewnie za chwilę uderzyć w stół i zgodnie z rytuałem sobotnim przy odczytywaniu Tory zawołać: – Dziesięć rubli…

Nikt i nic nie uszło uwadze konfirmanta. Świąteczny nastrój malował się na twarzach wszystkich zebranych. Najbardziej jaśniała twarz stryja Pinie. Siedział na honorowym miejscu tuż obok ojca konfirmanta. Miał na sobie szabasową jedwabną kapotę, opasaną szerokim pasem, również jedwabnym. Na głowie aksamitną czapkę w kolorze niebieskim. Z dumą patrzył na swego bratanka. Uśmiechał się do niego znacząco: „Co do wiedzy, to huncwot ją ma. To widać… ale czy modli się codziennie? Czy myje ręce, kiedy trzeba? Czy odmawia Kriat Szma przed snem? Czy aby nie łobuzuje w sobotę? Mam poważne wątpliwości”.

Za to ojciec był wniebowzięty. Promieniał. Nie było na świecie szczęśliwszego od niego człowieka. Głowę trzymał wysoko. Lekko drżały mu wargi. Chodził za synem, nie odstępując go ani na krok. Nie odrywał wzroku od zebranych gości. Spoglądał na brata Pinię. Śledził wzrokiem rebego Rudermana. Wpatrywał się w konfirmanta. Patrzył na jego matkę.

A matka, malutka Chaja Estera, stała sobie z boku, wśród innych kobiet, i z ogromnym szacunkiem przypatrywała się wszystkim zgromadzonym. Miała na sobie sobotni szal jedwabny. Z zachwytem cichutko wzdychała i nerwowo przebierała palcami. W jej oczach pojawiały się dwie błyszczące jak brylanty łzy. Wypłynęły spod powiek i toczyły się po policzkach, lśniąc słonecznym światłem na jej szczęśliwej, młodej, jasnej, ale już wielce pomarszczonej twarzy.

Jakie to były łzy? Czy łzy radości? Czy łzy satysfakcji? A może łzy dumy? A może płakała z powodu nie najlepszej sytuacji materialnej rodziny? A może serce podpowiadało jej właśnie w tej chwili, że syn, świętujący dziś swoją bar micwę i tak pięknie z tej okazji przemawiający, już wkrótce będzie odmawiał po niej Kadisz. Kto wie, dlaczego matka potrafi płakać?

32. MŁODZIENIEC

Starszy brat Herszt zaręcza się. Przepytanka z pomocą suflera. Woreczek na tefilin. Zegarek i narzeczona

A teraz, dzięki Bogu, jesteś już młodzieńcem. Koniec z okresem chłopięcym. Koniec z łobuzowaniem, koniec z figlowaniem. Pora być mężczyzną. Najwyższy czas zostać prawdziwym Żydem. Czas nie stoi w miejscu. Nim się obejrzysz, już żeniaczka na karku…

Tymi morałami obdarzano konfirmanta nazajutrz po uroczystości sobotniej.

Tymczasem rebe pomagał mu przy pierwszym nakładaniu tefilin. Mocno owinął rzemieniem tefilin na jego lewej ręce, tak że aż palce posiniały. Pudełko na czole z powodu luźnego rzemyka co chwila spadało mu na oczy lub przesuwało się na bok. Uparło się widać, aby spaść na ziemię. Stąd dużo zachodu miał nasz bohater z utrzymaniem równowagi. Nie mógł też poruszać się swobodnie. Nie potrafił przez dłuższą chwilę patrzeć na chłopaków ze swojej paczki urwisów, którzy przyglądali mu się z zaciekawieniem, jak po raz pierwszy modli się uzbrojony w tefilin. Trzeba przyznać, że gdyby nie chłopaki, nasz bar miewa modliłby się z pełną żarliwością. Włożyłby w tę modlitwę cały zapał, całe serce. Rytuał wkładania tefilin przypadł mu do gustu. Spodobały mu się słowa modlitwy towarzyszące temu rytuałowi. Z przyjemnością wdychał ożywczy zapach świeżej skóry juchtowej, z której zrobione były rzemyki. Odczuwał satysfakcję, gdy zwracano się do niego per „młodzieńcze”. Czuł się szczęśliwy, gdy włączono go jako dorosłego Żyda do minjanu. Świadczyło to, że jest pełnoprawnym Żydem, że jest traktowany na równi ze wszystkimi dorosłymi. Nawet jednooki Refuel, szames w bóżnicy, traktuje go inaczej niż dawniej. Odnosi się do niego z jakimś ledwo tajonym szacunkiem. O kolegach nie ma już co mówić. Ci zazdroszczą mu. Tak samo zresztą jak on w swoim czasie, a pamięta to doskonale, zazdrościł swemu starszemu bratu Hersztowi, gdy tamten miał swoją bar micwę. Być może zazdrościł mu wtedy nie tyle bar micwy, ile zaręczyn, które nastąpiły wkrótce potem, i podczas których Herszł dostał w prezencie od swojej narzeczonej piękny, haftowany woreczek na tefilin, a od przyszłego teścia srebrny zegarek. Obydwa te wydarzenia, mianowicie przebieg zaręczyn brata i dzieje zegarka, prezentu od teścia, zasługują choćby na krótką wzmiankę.