Выбрать главу

Dzieciaki przybyły w samą porę. Właśnie odbywał się jarmark. Bałaguła z trudem zdołał przebić się wozem przez przepełniony plac targowy. Posyłał wiązkę za wiązką miastu wraz z jego jarmarkiem. Nie żałował mu przeróżnych choler i innych plag, jak to było w jego zwyczaju. Tak długo klął, dopóki nie dojechał do miasta. A miasto kropka w kropkę przypominało dopiero co podziwiany cmentarz. Zapadłe i pochylone domki podobne były do nagrobków. Tu i ówdzie pośród starych budynków pojawiały się nieliczne nowe domy. Wyglądały obco jak nietutejsze. Jak bogaci kumowie na weselu biedaków. Teraz jednak coś się pokiełbasiło. Mianowicie bałaguła Szymon Wolf wiedział tylko jedno: Wynajęli go po to, aby zawiózł dzieci do Bogusławia, do jakiegoś tam ich dziadka lub babci. Podali mu nawet ich imiona. Co z tego, skoro wyleciały mu z pamięci. A niech je tam! Szymon Wolf przysięgał na wszystko, że całą drogę je pamiętał. Oby tak był Żydem. Gdy jednak wjechał na targowisko, natychmiast wypadły mu z głowy. A niech ich cholera! Kogo cholera miała trafić, tego nie powiedział.

Tymczasem podchodzi jakiś Żyd. Za nim drugi i trzeci. Po nich znów dwójka Żydów. Za dwójką trójka. A potem tłum Żydów do wyboru i koloru. Zjawiają się kobiety z koszykami. Powstaje harmider i kołowrotek. Rozwiązują się języki. Wszyscy gadają naraz. Jeden drugiemu przekazuje sensację. Jakiś tam bałaguła przywiózł jakieś tam dzieci.

Skąd? Ano z tamtej strony Dniepru. Z Rżyszczewa? A dlaczego akurat z Rżyszczewa? A dlaczego nie akurat z Kaniowa? Ani z Rżyszczewa, ani z Kaniowa! Po prostu z Perejasławia! Dokąd? Przecież widzicie dokąd! Przecież nie do Jehupca, tylko do Bogusławia je przywiózł. Do kogo? Też mi mądrala! Gdybyśmy wiedzieli, to by wszystko było w porządku. Twierdzi, że do dziadka. Do jakiego dziadka? Gdybyśmy, mądralo, wiedzieli, do jakiego dziadka, to by wszystko grało.

Cicho! Wiecie co? Spytajmy dzieci, jak się nazywa ich dziadek. One na pewno wiedzą. A skąd one mogą wiedzieć? A dlaczego nie mogą wiedzieć?

Nagle z tłumu wyłania się jakiś Żyd z obwarzankami. Na głowie nosi kaszkiet z pękniętym daszkiem. Łokciami przepycha się przez tłum.

– Pozwólcie mi! Ja zapytam dzieci. Jak się wasz dziadek nazywa?

Z powodu zgiełku dzieci są trochę zmieszane. Mimo to pamiętają, że dziadkowi na imię Mojsze Jose. Tak, z całą pewnością Mojsze Jose. Czy aby na sto procent Mojsze Jose? Na sto procent! Wiadomo już więc, że ich dziadek nazywa się Mojsze Jose. Pozostaje tylko do wyjaśnienia, który Mojsze Jose? Jest ich tu wielu. Jest Mojsze Jose stolarz, jest Mojsze Jose blacharz, Mojsze Jose syn Lei Dwosi i wreszcie Mojsze Jose Hamarnik.

– Cicho, sza! Wiecie co? Jak się wasz ojciec nazywa?

To pytanie zadaje już inny Żyd. Nie ten z obwarzankami. Tym razem jest to Żyd z tałes kotn na wierzchu. Chyba z tych, którzy przesiadują całymi dniami w bóżnicy. Dzieci oświadczają, że ich ojciec nazywa się Nachum. Usłyszawszy to, Żyd z tałes kotn rozpycha tłum i bierze dzieci na spytki:

– Ojcu waszemu na imię Nachum? Czy czasem nie Rabinowicz?

– Rabinowicz.

– A wasza matka nazywa się Chaja Estera?

– Chaja Estera.

– Umarła?

– Umarła.

– Na cholerę?

– Na cholerę.

– To tak i mówcie!

Żyd z tałes kotn zwraca się twarzą ku zebranym. Promienieje. Skoro rzeczy tak się mają, to pytajcie mnie. Ja wam powiem dokładnie. Ich dziadek to Mojsze Jose Hamarnik. Wie już, że jego córka Chaja Estera, ustrzeż nas Panie Boże od podobnego losu, zmarła na cholerę. Natomiast ich babcia Gitł jeszcze o tym nic nie wie. Nikt nie chce jej tego powiedzieć. Stara kobieta i w dodatku kaleka.

Żyd z tałes kotn zwraca się tym razem do dzieci. – Złaźcie z wozu. – Twarz mu wciąż promienieje. – Pokażę wam, gdzie wasz dziadek mieszka. Wozem tam się nie dojedzie. Uliczka zbyt wąska. Chyba, że z tamtej strony. Ale zawrócić dyszlem będzie trudno. Jak myślisz, Motł, da się zawrócić?

Słowa te kieruje pod adresem młodzieńca o krzywym nosie.

Motł poprawia czapkę na głowie i powiada:

– A dlaczego by nie? A bo co?

– Bo co? Bo pstro. Zapomniałeś, że Herszko buduje po tamtej stronie stajnię?

– A jeśli stawia stajnię po tamtej stronie to co?

– Co znaczy „co”? Przecież nawiózł kupę drewna.

– Nawiózł kupę drewna? Niech mu to wyjdzie na zdrowie.

– No i gadaj tu z takim ćwokiem!

A im bardziej Motł zachowuje spokój, tym bardziej denerwuje się i gorączkuje jego rozmówca. Wychodzi wprost z siebie. Spluwa pod nogi Motła i wyzywa go od durniów i idiotów. Powiada do dzieci:

– Chodźcie ze mną, ja was zaprowadzę. Pójdziemy pieszo. – Iz niezmiennie rozpromienioną twarzą rusza z młodymi podróżnikami w kierunku Hornu ich dziadka i babci.

39. ZASKAKUJĄCE POWITANIE

Babcia Gitł leży sparaliżowana. Dziadek Mojsze Jose ma nos jak bulwa i gęste brwi. Wujek Ice i ciocia Sosia

Sieroty z Perejasławia miały pełne prawo wyobrażać sobie dom dziadka jako pałac. I sam dziadek, Mojsze Jose, przedstawiał się w ich wyobraźni jako patriarcha, zawsze ubrany w jedwabny chałat. Nie na próżno przecież mówią o nich, że tacy bogaci, tacy majętni!

W końcu Żyd przewodnik zaprowadził dzieci przed całkiem zwyczajny dom. Gwoli prawdzie trzeba nadmienić jednak, że dom był z gankiem.

– Właśnie tutaj mieszka wasz dziadek Mojsze Jose. – rzekł ich opiekun i natychmiast zniknął. Nie chciał widać być świadkiem spotkania. Dzieci przeszły przez oszklony ganek, otworzyły drzwi i oto co ujrzały: Na drewnianym łóżku na wprost drzwi leżało jakieś osobliwe stworzenie, które ledwie przypominało żywą istotę. Ni to człowiek, ni to zwierzę. W istocie była to kobieta bez nóg, o dziwacznie powykręcanych rękach. W pierwszym odruchu dzieci chciały uciec. Stworzenie jednak zatrzymało je wzrokiem. Czerwonymi błyszczącymi oczyma wpatrywało się w nie, po czym niezwykle miłym głosem przemówiło:

– Kto wy jesteście, dzieci? – Było coś swojskiego i bliskiego w tym głosie. Zgodnym chórem dzieci odpowiedziały: – Dzień dobry, jesteśmy z Perejasławia. Usłyszawszy to, widząc przed sobą czeredę dzieci a wśród nich małą jednoroczną dziewczynkę, stara kobieta w mig zorientowała się w sytuacji. Załamała swoje wychudłe powykręcane ręce i głośno zaczęła zawodzić.

– Oj, biada mi, biada! Obym tego nie dożyła! Moja Chaja Estera nie żyje! – wątłymi rękami zaczęła bić się po głowie. – Mojsze Jose! Mojsze Jose! Gdzie ty jesteś? Chodź tutaj!

Na jej krzyk wybiegł z alkierzyka jakiś stary niski mężczyzna. Miał na sobie tałes i tefilin. Na grubo zarysowanej twarzy sterczał bulwiasty nos. Nad oczyma gęste przeogromne brwi. Ubranie w łatach. I to ma być dziadek Mojsze Jose? To ma być bogacz? To jest ten krezus?

Co zrobił Mojsze Jose? Podniósł krzyk na dzieci. Złościł się na nie. Wygrażał. A że był w trakcie odmawiania modlitwy i nie mógł jej przerwać, zwrócił się do dzieci po hebrajsku: – Bandyci, mordercy! – Do starej też przemówił po hebrajsku. Głos mu przy tym drżał: – Oj, oj… Wiedziałem, moja córka… Bóg dał, Bóg wziął.

Chciał przez to powiedzieć, że wiadomo mu o śmierci córki i że ten sam Bóg, który dał jej życie, teraz ją zabrał. Jednak jego słowa nie podziałały na kobietę uspokajająco. Nie przestawała płakać i lamentować. Dalej biła się rękoma po głowie. Zawodziła: – Chaja Estera! Moja Chaja Estera umarła!

Zbiegli się ludzie. Był wśród nich pewien Żyd o bardzo długich pejsach. Tak długich pejsów dzieci w Perejasławiu nie widziały. Był to wujek Ice, jedyny brat ich matki. Po nim wpadła kobieta z płonącymi czerwienią policzkami. Rękawy miała zakasane po łokcie. Była to żona wujka Ice, ciocia Sosia. Wraz z nią weszła mała dziewczynka o równie czerwonych policzkach i małych usteczkach. Była to ich jedynaczka, mała, ładniutka i wielce wstydliwa Chawa Liba. W ślad za nimi zjawiło się jeszcze sporo mężczyzn i kobiet. Sami najbliżsi sąsiedzi. I wszyscy oni naraz zaczęli mówić, pocieszać: – Skoro już tak się stało, że córka umarła, co tu płacz pomoże? Skoro ziemia raz przykryła, to już przepadło. – Zaczęto gościom prawić kazanie, że nie wolno, ot, tak sobie, ni z gruszki, ni z pietruszki przyjść i bezceremonialnie wywalić kawę na ławę, to znaczy przynieść tak niedobrą wieść, aczkolwiek Bogiem a prawdą dzieci w ogóle nic nie powiedziały.