Выбрать главу

I znowu pewnego dnia zastał dziadka w pokoju z tałesem i tefilin. Głowa odrzucona do tyłu. Oczy przymknięte. Jakby nie na tym świecie przebywał. Gdy przebudził się, w oczach miał blask. Była w nich jakaś osobliwa światłość. I jego twarz o grubych rysach wyszlachetniała. Aureola, widoczny znak łaski bożej, otaczała jego głowę. Mówił do siebie. Uśmiech błąkał się na jego straszliwie gęstych wąsach.

– Edom długo nie będzie panował… Zbawienie jest już bliskie. Bardzo bliskie… podejdź moje dziecko. Usiądź na chwilę. Pomówmy o ostatecznym końcu o tym, co będzie, gdy przyjdzie Mesjasz.

I dziadek Mojsze Jose zaczął opowiadać swemu wnukowi o tym, co będzie, gdy przyjdzie Mesjasz. Opowiadał z takim zapałem, z takim entuzjazmem i w tak pięknych i jaskrawych kolorach przedstawił przyszłość, że wnuk za żadne skarby nie chciał w tej chwili opuścić dziadka. Mimo woli przyszedł mu na myśl Szmulik, jego pierwszy i zarazem jedyny najlepszy kolega i przyjaciel. Różnica pomiędzy nimi polegała na tym, że Szmulik opowiadał o skarbach, czarownikach, książętach i księżniczkach, a więc o rzeczach należących do tego świata, zaś dziadek Mojsze Jose ignorował zupełnie ten nasz świat. Przeniósł się wraz ze swoim wnukiem, który słuchał go w najwyższym napięciu, do tamtego świata, do świata cadyków i aniołów, serafinów i cherubinów. Dotarł prawie do tronu, do świętego majestatu, tuż, tuż, do Niego, do Króla królów – do Boga. Tam są Szor Habor i Lewiatan.

Najdroższy olejek balsamowy i najlepsze wino przechowywane. Cadycy ślęczą nad księgami i studiują. Rozkoszują się łaską Boga i owym ukrytym światłem, które Bóg widział tylko w chwili, gdy stworzył świat. Doszedł wtedy do wniosku, że zwykli ludzie nie są godni, aby je ujrzeć, i ukrył to światło na długo, długo. Aż do czasów, które kiedyś nadejdą. I sam Pan Bóg we własnej osobie stoi i przyjmuje cadyków niczym ojciec.

A z góry, z nieba, opuszcza się powoli na to samo miejsce, gdzie stała dawna Świątynia Pańska, nowa Świątynia. Nowy Bet Hamikdasz z najczystszego złota i najdroższych kamieni szlachetnych, diamentów i brylantów. I kapłani wyciągają ręce i błogosławią. A lewici śpiewają. I Król Dawid wychodzi naprzeciw ze skrzypcami i śpiewa: – Radujcie się, cadycy, cieszcie się Bogiem!

W tym miejscu dziadek Mojsze Jose zaczyna śpiewać na głos i strzela do wtóru palcami. Oczy utkwił gdzieś w górze. Cała twarz promienieje. Jest nieobecny.

Przeniósł się poza ten świat. Jest gdzieś tam, daleko. Bardzo daleko. Na tamtym świecie.

41. ŻYD – PTAK

Historia sprzed lat. Jak to ongiś Żydzi żyli wśród dziedziców. Tragedia biednego arendarza

Nie należy jednak sądzić, że dziadek Mojsze Jose stale przebywał na tamtym świecie i że nie miał nic do powiedzenia swojemu wnukowi o sprawach tego świata. Bynajmniej! Sypał opowieściami o dawnych Żydach, dawnych chasydach, niegdysiejszych kabalistach, a także o dawnych dziedzicach i o tym, jak traktowali oni Żydów.

Zwłaszcza jedna taka historia o męczeńskiej śmierci Żyda utkwiła w pamięci wnuków. Historię tę przekazuję w wielkim skrócie, gdyż dziadek Mojsze Jose był, oby mi wybaczył, gadułą rozmiłowanym w rozwlekłym opowiadaniu. Lubił też przeskakiwać z tematu na temat i zapędzać się w ślepą uliczkę.

Historia wydarzyła się bardzo dawno temu. Jeszcze za czasów jego błogosławionej pamięci dziadka, starego Hamarnika. Dlaczego nazywano go Hamarnikiem?

Hamarnik to była nazwa wsi, w której mieszkał i trzymał w arendzie młyn. W tej samej wsi mieszkał również inny Żyd imieniem Noach, który dzierżawił karczmę. Noach był człowiekiem prostolinijnym, naiwnym i niesłychanie bogobojnym. Całe dnie i noce spędzał na modlitwach i odmawianiu psalmów. Był widocznie pokutnikiem, nysterem – człowiekiem okrytym mgłą mistycznej tajemniczości. Wszystkim rządziła i kierowała jego żona. Zadanie Noacha polegało tylko na płaceniu dziedzicowi rat za dzierżawę i na corocznym odnawianiu koncesji na prowadzenie karczmy. Przez całe życie drżał na myśl, że ktoś może go ubiec i wziąć w pacht karczmę. Amatorów nie brakowało, aczkolwiek dochód z karczmy był znikomy. Obarczony liczną dzieciarnią, ledwo wiązał koniec z końcem.

I oto pewnego dnia, gdy przyszedł do dziedzica, aby odnowić dzierżawę, zastał we dworze mnóstwo gości. Była to prawdziwa biesiada. Po niej, jak każe zwyczaj, urządza się polowanie. Bractwo wyrusza na łowy. Stoją już w zaprzęgu przygotowane karety, bryczki i linijki. Rwą się do akcji psy wszelakich ras myśliwskich. Uwijają się myśliwi w czapkach z piórami, z gwizdkami zawieszonymi na piersiach. Polowanie w królewskim stylu. Wszystko zapięte na ostatni guzik. „Nie w porę wybrałem się – myśli sobie Noach – dziedzicowi teraz nie w głowie mówić o arendzie”. Okazało się jednak, że się mylił. Dziedzic właśnie wstał od stołu i miał już dosiąść konia, gdy zobaczył Żyda stojącego gdzieś z boku, pokornie zgarbionego.

Z uśmiechem zwraca się do Żyda:

– Jak się masz, panie arendarzu? Co też porabia u mnie Żyd arendarz?

Na to Noach:

– Panie dziedzicu, przyszedłem względem karczmy. Roześmiał się dziedzic. Był trochę na rauszu, a więc w dobrym nastroju, jak król perski w Księdze Estery, i tak powiada: – Na ile lat chcesz wziąć?

– Chciałbym na kilka lat, ale znam przecież pańskie zwyczaje, jaśnie wielmożny panie hrabio…

Dziedzic nie pozwala mu dokończyć zdania i przerywa:

– Tym razem oddaję ci karczmę za tę cenę co zwykle na okres dziesięciu lat, ale pod jednym warunkiem: żebyś był dla mnie ptakiem.

Żyd wybałusza oczy:

– Co to znaczy, żebym był dla pana ptakiem? Dziedzic wyjaśnia: – Bardzo proste. Masz wleźć na dach tej oto stajni. Widzisz ją? Na dachu masz udawać ptaka, a ja postaram się wycelować w ciebie strzelbę i trafić cię w głowę. Miarkujesz?

Myśliwi wybuchają śmiechem. Żyd też niby się śmieje. W duchu myśli sobie: „Dziedzic żartuje. Trochę za dużo wypił”.

– No – nalega dziedzic – załatwione?

A Noach tymczasem szybko myśli: „Jaką by mu dać odpowiedź?” I dla samej ciekawości pyta:

– A ile czasu daje mi pan do namysłu? Dziedzic mu odpowiada z całą powagą:

– Jedną minutę. Ani chwili dłużej. Wybór jest w twoich rękach. Albo włazisz na dach i udajesz ptaka, albo jutro z samego rana wyleję cię z karczmy.

I serce przestaje Noachowi bić. Co robić? Z dziedzicem nie ma żartów. Zwłaszcza że już zaczynają podstawiać drabinę. Sprawa widać jest poważna. Decyduje się na jeszcze jedno pytanie.

– Co będzie jeśli, nie daj Bóg, trafi pan we mnie?

I następuje nowy wybuch śmiechu dziedziców. Noach jest zmieszany. Nie wie, czy dziedzic żartuje, czy traktuje to wszystko serio. Wygląda to jednak na serio. Każą mu bowiem natychmiast wleźć na dach albo pójść do domu i opuścić karczmę. Już postanowił iść do domu, gdy nagle przypomniał sobie, że ma liczną dzieciarnię na karku. Prosi więc dziedzica, aby ten dał mu kilka chwil na odmówienie modlitwy przedśmiertnej. Dziedzic zgadza się.

– Dobrze – powiada – daję na to jedną minutę.

Jedna minuta? Co potrafi Żyd powiedzieć w ciągu jednej minuty? Chyba tylko Szma Israel. Zwłaszcza gdy pchają go już na drabinę. Odmawia więc Szma Israel i zaczyna wspinać się po drabinie. Łzy ciekną mu po twarzy. Co ma robić? Wyrok boży. Przecież ma dzieciarnię na karku. Widocznie sądzone mu było zginąć męczeńską śmiercią. A nuż jednak Bóg zlituje się nad nim i uczyni cud? Najwyższy, jeśli tylko chce, potrafi. Przepełnia go wiara i ufność w Boga. Tacy to byli dawniej Żydzi!

Znalazłszy się na dachu nie przestał w duchu odmawiać Kriat Szma i zalewać się gorzkimi łzami. Wciąż nie tracił wiary w Boga. A nuż zlituje się. Bóg, gdy tylko chce, potrafi! Tymczasem dziedzic niecierpliwi się. Nie ma czasu. Rozkazuje mu stanąć w postawie wyprostowanej. Żyd staje więc na baczność. Potem każe mu się pochylić. Pochyla się więc. Każe mu rozstawić ręce. Rozstawia je. Ma wyglądać jak ptak. Nie wiadomo, czy dziedzic żartował, czy też rzecz traktował serio, czy też Bóg wmieszał się, aby wyszło na serio. Dość, że puryc strzelił i trafił Noacha prosto w czoło. Zwalił się Noach jak zestrzelony ptak i stoczył z dachu na ziemię. Jeszcze tego samego dnia pochowano go na cmentarzu żydowskim. Puryc dotrzymał słowa. Przez dziesięć lat nie usuwał wdowy z karczmy. Nie dał się skusić wyższymi opłatami innych reflektantów. Tacy to byli dawni dziedzice!