Выбрать главу

Wuj Ice uśmiecha się, gładzi swoje pejsy i nie spuszczając wzroku z poduszek mówi:

– Dobrze. A to, że chłopcy wpadną w ręce macochy, jest w porządku? Cha, cha!

– Co porównujesz chłopców do dziewcząt? Czyż chłopak słucha macochy? Chłopak wychodzi na cały dzień do chederu, a dziewczyna co? Dziewczyna pozostaje cały dzień w domu i niańczy dzieci macochy…

Wujek Ice nie jest jeszcze całkiem zadowolony. Głaszcze pejsy, patrzy na poduszki, uśmiecha się dyplomatycznie i tak powiada:

– A co by było, gdyby wszystkie dzieci były dziewczynkami? Cha, cha!

– To bym wszystkie dziewczynki – odpowiada babcia – zostawiła u siebie.

Wujek Ice kontynuuje rozmowę. Tym razem już bez uśmieszku, w sposób oględny:

– A skąd byś, dla przykładu, wzięła pieniądze na utrzymanie tylu dziewcząt?

– Bóg pomógłby mi – odpowiedziała babcia spokojnie. – Oto przecież pomógł mi wychować takiego kadysza jak ty, który czyha na spadek po mnie i boi się, że dla niego nie starczy…

– Ice! – woła męża ciocia Sosia. – Ice, chodź tu, muszę ci coś powiedzieć.

Dzieci mają pociechę z babci Gitł. Podziwiają spryt, z jakim załatwiła wuja Ice. Jak zręcznie go obciachała. Ponadto cieszą się z podróży do domu.

Trochę nie w smak poszło im zasłyszane słowo „macocha”. Po raz pierwszy dowiedziały się o tym. O, będą więc miały macochę? A dlaczego macocha jest zła?

Tak zła, że babcia Gitł już zawczasu lituje się nad nimi? Warto, na Boga, zobaczyć taką macochę. Warto już pojechać do domu.

Do domu! Do domu! Do domu!

45. PYSKÓWKA MACOCHY

Macocha. Przekleństwa według abecadła. Pierwsze dzieło – leksykon przekleństw

Czego to się ludzie uczepili tej macochy? Dzieci nasłuchały się o niej, tyle, że mogłyby pomyśleć, iż to stworzenie ma rogi na czole. Na każdym kroku straszono je:

– Zaczekajcie tylko, łobuzy. Niech no tato wyjedzie w świat, a sprowadzi wam na głowę macochę. Wtedy zakosztujecie miodu. – Wystarczy, że słońce przestanie należycie grzać, a usłyszycie natychmiast: – Grzeje to słońce jak macocha. – Musi coś w tym być. Czy możliwe, żeby cały świat zwariował?

Raptem tato zniknął. Minął tydzień. Minął jeszcze tydzień i następny. Gdzież to tato mógł przepaść? Nikt nie puszcza pary z gęby. Starsi rozmawiają z sobą tylko szeptem. Nie chcą, aby dzieci słyszały. Porozumiewają się raczej na migi. Jednak pewnego razu rebemu w chederze wyrwało się słówko. Zapytał dzieci: – Jeszcze tato nie wrócił z Berdyczowa? – Do tego ostrożnego pytania żona rebego dodała od siebie nie mniej tajemnicze uzupełnienie: – A cóż to? Tak łatwo sprowadzić sierotom macochę?

A więc wiemy już, że tato jest w Berdyczowie. Wiemy, że szuka tam macochy dla swoich dzieci. Ale po co to ukrywał? Co to za tajemnica? Najlepszy dowód, że zanim wrócił z Berdyczowa do domu ze swoim nabytkiem, wysłał sztafetę z taką wieścią: Bóg go obdarzył osobą równą mu pod każdym względem. Jak na nią nie patrzeć, jest to istny skarb. Prawdziwa mecyja. Zarówno pod względem godnego pochodzenia, jak i majątku. A ponieważ wkrótce przy bożej pomocy przyjedzie wraz ze swoją mecyją, prosi, aby jej za wcześnie nie wyjawić, ile ma dzieci. Po co od razu ma się dowiedzieć? Powoli i tak się dowie. A i tak nie wszystkie kłopoty spadną na nią.

Chłopcy przecież są starsi, a co do tych dziewczynek, to przecież przebywają u babci. Fakt, że nie wyrzeknie się ich. Uchowaj Boże. Dzieci to dzieci. Jednak w obecnych warunkach lepiej nie przyznawać się do kilkorga dzieci. Przynajmniej przez krótki okres. Zakończył po hebrajsku: – Pozostaje mi tylko życzyć zdrowia i pokoju. Niech Bóg sprzyja, abyśmy się wkrótce zobaczyli.

List wywarłby na pewno dobre wrażenie, gdyby nie ta wzmianka o dzieciach.

Sieroty odczuły to najboleśniej. Wiedziały doskonale, że ojciec je kocha, że każde z nich jest mu bardzo drogie, ale fakt, iż przez moment stały się czymś w rodzaju kontrabandy do przemycenia, dotknął je głęboko i wywołał przeróżne domysły. Nie na długo. Wnet bowiem przyniesiono im do chederu wieść tej treści: Przyjechał ojciec i sprowadził z sobą macochę. – No i masz mazł tow! – wtrąciła się żona rebego. – Obyście przynieśli lepsze nowiny. W związku z tym rebe puścił dzieci wcześniej do domu.

W domu zastali całą rodzinę. Był stryj Pinie ze swoimi synami i ciocia Chana z córkami. Wszyscy siedzieli wokół stołu. Pili herbatę, jedli ciasto i konfitury. Palili papierosy i prowadzili rozmowę bez treści. Puste to były słowa. Nie kleiły się. Nikt bowiem nie słuchał tego, co mówił drugi. Każdy był pogrążony we własnych myślach. Nie spuszczali oka z macochy.

Oglądali ją skrupulatnie. Szacowali mecyję, którą tato nabył w Berdyczowie. Zdaje się, że oględziny wypadły zadowalająco. Kobieta dorodna, niegłupia i przede wszystkim miła, przystępna, dobra. Niemal pozbawiona żółci. Po cóż więc była ta cała gadanina? Na co potrzebna była ta przygniatająca atmosfera?

Dopiero później, w jakiś tydzień lub dwa potem, macocha objawiła swój prawdziwy temperament. A był to temperament gorący. Dała też próbki swego krasomówstwa. Gadkę miała iście berdyczowską. Gładką, bogatą i kwiecistą. Na każde słowo odpowiadała przekleństwem, i to rymowanym. I wcale się przy tym nie unosiła. Oto garść przykładów. Jeść – oby cię robaki jadły! Pić – oby pijawki piły twoją krew!

Szyć – oby ci uszyli całun! Iść – a idźże do cholery! Stać – obyś stanął sztorcem!

Siedzieć – obyś siedział na jątrzących się ranach! Leżeć – obyś w ziemi leżał!

Mówić – obyś w malignie mówił! Milczeć – obyś zamilkł na wieki! Mieć – obyś miał mnóstwo kłopotów! Nie mieć – obyś nie miał niczego dobrego! Trafić – oby cię szlag trafił! Wynieść – oby cię wyniesiono nogami do przodu! Zanieść – oby cię zaniesiono na cmentarz!