Выбрать главу

Drugi zaś, Magidow, też był geniuszem. Tysiąc stron Gemary również znał na pamięć. Tysiąc, a nie dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć! Mistrz w gramatyce, znawca Tanachu, hebraista, świetny mówca, ale już nie tak dowcipny jak Lejzor Josł. Przeciwnie. Bardziej badacz naukowy. Wnikliwy, wielce skomplikowany umysł. Nawet trochę pokręcony. Na każde „tak” miał swoje „nie”. U niego wszystko było odwrotnie. Kawał uparciucha. Litwak.

Naturalnie Nachum Rabinowicz nie przepuścił okazji, aby ci udani zięciowie przeegzaminowali jego młodego znawcę Tanachu. Chciał, żeby zobaczyli, jak jego urwis Szołem pisze po hebrajsku. Obydwaj zięciowie doszli do wniosku, że Szołem faktycznie jest urwisem, ale nie wolno zaprzepaścić jego talentu. Trzeba dziecko wyprowadzić na ludzi. Chwalili go i wynosili pod niebiosa. Stwierdzili, że trudno sobie nawet wyobrazić, jak wielki talent w nim drzemie i co z tego urwisa może wyrosnąć.

Może być, że urwis albo, jak kto woli, szejgec, podsłuchał rozmowę zięciów i dusza w nim zadrżała. Serce w nim rosło, a w głowie poczuł zamęt, jakby wspinał się po wysokiej drabinie i spoglądał w dół, a tam ludzie obserwują jego wspinaczkę i dopingują go. Przecież to nie błahostka. Tacy ludzie go chwalą. Mówią, że nie wiadomo, co z niego może kiedyś wyrosnąć. A ojciec? Ten był w siódmym niebie. Każde jego westchnienie wyrywało serce z piersi. Jego westchnienia oznaczały: „Sam wiem, co z tego urwisa może wyrosnąć. Udzielcie mi jednak, Żydzi kochani, rady. Co mam z nim robić? W jaki sposób zrobić z niego człowieka? Arto właśnie, powiedzcie”.

I znalazł się człowiek, który udzielił mu rady. Była to rada radykalna, ale właściwa. I ojciec przyjął ją. Tym człowiekiem był jeden z najinteligentniejszych ludzi Perejasławia. Nazywał się Arnold. Był to młody filozof, mieszkający na przedmieściu na tak zwanych Pidworkach. Jemu poświęcę specjalny rozdział.

49. ARNOLD Z PIDWORKÓW

Przedmieście Perejasławia. Arnold heretyk. Wyjście z Egiptu to legenda. Co mówi Drefer o Majmonidesie. Szkoła rabinacka i gimnazjum

Każde niemal miasto z błogosławionej strefy osiedlenia posiada swoje przedmieście, swoją Słobodkę, której ludność składa się przeważnie z gojów. Mieszkający tam Żydzi nie są podobni do Żydów w mieście. To zupełnie inni Żydzi. Inny gatunek. Bardziej wyglądają na wsiowych. Nie są tak chytrzy jak miastowi Żydzi. Są bardziej prostaccy. Noszą wysokie buty z cholewami i śmierdzą juchtem. Miast słowa „dosyć” używają słowa „hadi”. Śmieją się nazbyt głośno, i to „cho, cho!” zamiast „cha, cha!”. Spółgłoskę „r” wymawiają twardo, jakby podwójnie, przez dwa „r” albo i więcej: – Rrebe! Brrat Morrdechaj zaprrasza na urroczystość obrzezania!

W okolicy Perejasławia znajduje się taka Słobodka, oddzielona od miasta rzeczką, nad którą wznosi się drewniany most. Żydzi nazywają tę osadę Pidworki. Jest to miejscowość o zupełnie innym wyglądzie i inna panuje w niej atmosfera. Tam się chodzi wtedy, gdy się ma czas. Tam się chodzi po to, aby łyknąć świeżego powietrza. Tam są sady, tam rośnie trawa. Tam chodzą w sobotę na spacer chłopcy i dziewczęta. Nie znaczy to, Boże broń, że razem. Chłopcy oddzielnie i dziewczęta oddzielnie. Ale skoro już chodzą, to i muszą się spotykać. Na moście. Wówczas przystają.

Wymieniają spojrzenia. I słowa. Czasami też podchodzą do siebie bliżej. Dotykają się nawet łokciami. Wówczas oboje oblewają się pąsem. Młode serca biją szybciej. Po kilku takich spotkaniach na Pidworkach zaczynają w najgłębszej tajemnicy korespondować ze sobą. Idą w ruch liściki. Czasami wykluwa się romans. Jak się kończy taki romans, o tym będziemy mieli okazję powiedzieć później. Tymczasem jesteśmy przy Arnoldzie z Pidworków, a z nim właśnie mamy zamiar zapoznać się bliżej.

Tam, na Pidworkach, miał Nachum Rabinowicz pewnego znajomego. Był nawet jego serdecznym przyjacielem. Nazywał się ów człowiek Beniamin Kałman z Pidworków. Kiedyś Beniamin Kałman handlował zbożem do spółki z Nachumem Rabinowiczem. Razem ładowali barki i berlinki płynące do Królewca i do Gdańska. Ostatnio Beniamin przygasł trochę, zatracił dawny blask. Handlował na znacznie mniejszą skalę. Nie wychodził poza obręb czterech ścian własnego domu. Jednak serdeczna przyjaźń dawnych wspólników trwała dalej. Były wspólnik często wpadał do domu Nachuma na pogawędkę. Właściwie gawędził tylko Beniamin Kałman. Bardzo lubił gawędzić. A najbardziej uwielbiał opowiadać historyjki o swoim młodszym bracie, Arnoldzie. Mój Arnold! Czy jest jeszcze jeden taki mędrzec jak mój Arnold? Taki uczony jak mój brat? Taki przyzwoity jak on? Nie macie nawet pojęcia, jaki on jest. To ci człowiek! I tak dalej.

Ale nie tylko on mówił o Arnoldzie. Wszyscy o nim mówili. Arnold z Pidworków był swego rodzaju bohaterem miasta. Po pierwsze, kawaler, chociaż już w latach. Może wdowiec lub też rozwodnik. W każdym razie bez żony. Żyd bez żony to samo przez się zjawisko wyjątkowe. Poza tym notariusz. A Żyd notariusz to już całkiem wyjątkowe zjawisko. Wielu spotkaliście u nas notariuszy? To znaczy na razie nie jest jeszcze notariuszem, ale będzie. Studiuje bowiem. Od dawna zresztą już studiuje. Ma tylko złożyć egzaminy i natychmiast zostanie notariuszem. Chyba, że nie zda egzaminów. A dlaczego miałby ich nie zdać? Z całą pewnością zda. Tak twierdzi Beniamin Kałman. Zda i niewątpliwie zostanie notariuszem. Bez dwóch zdań.

Czym jest notariusz, wiedzą wszyscy. I Szołem też wie. Jest w Perejasławiu notariusz, ale to goj. Nazywa się Nawow. Notariusz Nawow. O zdawaniu egzaminów Nawow nie ma pojęcia. Z czego składa się egzamin? Są to sprawy, o których słyszy się i o których się mówi. Nie ma jednak mowy, aby rozumieć, o co chodzi. Co to, to nie. O Arnoldzie z Pidworków na przykład mówi się, że pisze do gazet, że całe miasto, zarówno Żydzi, jak i chrześcijanie boją się go. Boją się, żeby ich nie opisał w „Kijewlaninie”. Tego już Szołem nie rozumie. Po pierwsze, czego się boją? A po drugie, kto to jest ten Kijewlanin? Słyszy, gdy inni mówią, więc powtarza za nimi. Wszyscy drżą przed Arnoldem. Boją się jego języka, jego pióra. Boją się go jak śmierci. Ukryć się przed nim – niemożliwe. Przekupić go – nie starczy pieniędzy. – Doigrają się – powiada z uśmiechem Beniamin Kałman. – Gdyby tylko mój Arnold chciał zapaćkać sobie ręce, to by ich opisał w „Kijewlaninie” od stóp do głów. Nikomu by nie przepuścił. Z Arnoldem nie ma przelewek!

Jest rzeczą dziwną i zarazem charakterystyczną, że Arnold mieszkając ze swoim bratem pod jednym dachem na Pidworkach był z nim zwaśniony. Nie rozmawiali ze sobą od lat. Nie bacząc na to, jeden za drugiego dałby się posiekać na kawałki. „Mój Arnold! Mój Beniamin Kałman!” Nikt na Pidworkach nie widział, aby bracia kiedykolwiek szli razem. Nikt nie słyszał, aby kiedykolwiek zamienili ze sobą choć jedno słowo. Nie siadywali nawet przy jednym stole. Arnold miał w mieszkaniu Beniamina Kałmana oddzielny pokoik. Pełno w nim było książek i świętych ksiąg. Zalegały aż pod sufit. Mieszkał jak samotnik. Istny odludek. Dziwni bracia!