Zimą, wieczorową porą, gdy chłopcy przebywali w chederze, Sirko nie mógł doczekać się ich powrotu. Zwykle już o godzinie dziewiątej wyrastał pod oknem chederu. Łapami zaczynał skrobać w zamarzłe szyby, znak, że pora zamknąć księgi i iść do domu na kolację. Dla mełameda Sirko był, nie przymierzając, zegarem. – Nie inaczej – powiadał mełamed – jak tylko to, że wasz pies przeszedł metamorfozę: był człowiekiem w poprzednim wcieleniu. – Po czym rebe zwalniał dzieci, które brały swoje papierowe latarki i hurmem ruszały do domu śpiewając wesołe, junackie i żołnierskie pieśni:
Raz, dwa, tri, czetyre!
Pajdiom, pajdiom na kwartire!
Achter, bachter, koloszka
Wosiem diengi, raboszka!
albo:
Pora, pora! Pora wybiratsia!
I so wsiemi gospodami
Razpraszczatsia – pora!
Sirko biegł naprzód. Z wielkiej radości skakał i tarzał się po śniegu. A wszystko z powodu tych kawałków chleba i tłustych kosteczek. Pies na schwał!
Ilekroć robiło się ciężko na sercu, ilekroć duszę ogarniał smętny żal, ilekroć w domu oberwał lanie, zaś poprawiny w chederze, tylekroć Szołem, syn Nachuma, uciekał w głąb sadu, w najdalszy zakątek po drugiej stronie ostatniego szeregu drzew. Towarzyszył mu wtedy Sirko. Tam za parkanem, na kopcu śmieci, siadał wraz ze swoim wiernym psem. Pies wyciągał pysk i patrzył mu prosto w oczy niczym człowiek, który zgrzeszył. Dlaczego tak patrzy? O czym wtedy myśli? Czyżby rzeczywiście rozumiał wszystko jak człowiek? Czyżby też miał, nie przymierzając, jak człowiek duszę? I Szołemowi przypominają się słowa rebego: „Ten pies jest przykładem metamorfozy, w poprzednim wcieleniu był człowiekiem”. Przypomina sobie raptem słowa króla Salomona z Księgi Koheleta: „Nie ma różnicy między człowiekiem a zwierzęciem”. „Jeśli nie ma różnicy, to dlaczego on jest psem, a ja człowiekiem?” – tak sobie wówczas myśli i jednocześnie oczyma pełnymi litości i szacunku patrzy na psa. Pies przyjaciel! Drogi, wierny przyjaciel – Sirko.
11. TRAGEDIA SIRKI
Niecne oszczerstwo. Śmierć niewinnego psa. Gorące łzy
Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że Sirko był mędrcem. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kto go najbardziej kochał, i nie dziw, że Sirko najmocniej przywiązał się do autora tych słów. Zawarł z nim przyjaźń. Kochał go. Gotów był poświęcić się za niego, za swego przyjaciela i pana. Nieme stworzenie nie mogło tego wyrazić słowami. Przejawiało to tak, jak tylko pies potrafi. Sirko skakał wokół Szołema, piszczał z uciechy i tarzał się po ziemi. Jedno słowo przyjaciela i pana: – Na miasto! – wystarczyło, aby Sirko uspokoił się natychmiast. Kładł się, leżał cichuteńko jak kotek i tylko łypał oczkami, aby widzieć, co robi jego pan.
Między panem a jego sługą Sirką nawiązała się cicha miłość. Pan w żaden sposób nie mógł sobie wyobrazić, co będzie, jeśli zabraknie Sirki. Jak to? Czy może być tak, aby Sirki nie stało? Czy to możliwe? Czy Sirko jest człowiekiem, który nagle wyjeżdża bez pożegnania? Ileż to razy chłopi usiłowali zwabić Sirkę do siebie na wieś, a ten nazajutrz przylatywał zasapany, z wywiniętym jęzorem, i rzucał się z radości do nóg swemu panu. Skakał, tarzał się po ziemi. Piszczał radośnie i oblizywał kołnierz Szołema. Można przysiąc, że w jego oczach pojawiały się łzy.
A mimo to nastąpił taki dzień, taki smutny przeklęty dzień, gdy wierny Sirko odszedł. Odszedł na zawsze, zniknął na wieki. A odszedł niespodziewanie, w okolicznościach żałosnych, w okolicznościach tragicznych.
Stało się to latem, w upalny dzień lipcowy. Było straszliwie gorące lato, bez kropli deszczu. Ludzie dosłownie umierali ze spiekoty. A że w takie upały psy wściekają się, o tym zapewne wiecie. I gruchnęła wieść po miasteczku, iż jakiś pies wściekł się i pogryzł kilka innych psów. Nie wiadomo które. I strach padł na mieszkańców miasta. Postanowiono zastosować środki zapobiegawcze, aby uchronić dzieci przed ewentualnym pogryzieniem przez wściekłego psa. Polegały one na tym, że wszystkie dzieci z miasteczka odprowadzano do starego Trofima. Był to goj, znachor, miał „ostre paznokcie”. Tymi pazurami potrafił „zdjąć” spod języka „niebieskie pieski”. A robił to tak sprawnie, że nikt nic nie czuł, choć operacja była niebezpieczna, choć do przyjemnych z pewnością nie należała. Pomyślcie tylko! Jakiś goj wpycha wam w usta swoje pazury i szuka pod waszym językiem jakichś tam niebieskich piesków…
Następnie zabrano się do wszystkich psów w mieście. Sprowadzono, Bóg wie skąd, dwóch kacapów, dwóch hycli uzbrojonych w grube lagi o żelaznych zaczepach. I hycle przystąpili do pracy. W ciągu jednego dnia kaci owi położyli trupem kilkadziesiąt psów. Na oko potrafili ocenić, który pies jest wściekły, a który zdrowy. Kto mógł przypuszczać, że fatalny los dosięgnie również dobrego, mądrego, grzecznego Sirkę? Widocznie kacapy otrzymywali swoją zapłatę stosownie do ilości zabitych psów. Jeśli tak było rzeczywiście, to bardzo możliwe, że były wśród nich niewinne ofiary. Do tych w pierwszym rzędzie należał Sirko.
O całym tym nieszczęściu dzieci dowiedziały się po fakcie, gdy powróciły z chederu do domu. Z miejsca podniosły gwałt. Jak to? Za co Sirko? Jak można było do tego dopuścić?
Jasne, że gwałt ten odcisnął się gwałtem. Jak to? Jak śmieją dzieci chederowe zaprzątać sobie głowę psami? I dostały porządne lanie. Na dodatek podstawili im stołeczek u mełameda. Poprosili go, aby nie żałował rózg. Oj, nie żałował! Wszystko to jednak nie znaczyło nic w porównaniu z tym, że Sirko zginął niewinnie.
Najbardziej przybity był pan Sirki, autor tych wspomnień. Przez kilka dni nie jadł. Przez kilka nocy nie spał. Przewracał się z boku na bok. Wzdychał i stękał. Robił to oczywiście po cichutku. Nie mógł wybaczyć tym złym ludziom, którzy nie mają w sobie krzty litości dla żywych istot. Nie mają w sobie sprawiedliwości. Głęboko zaczął zastanawiać się nad różnicą między mądrym psem a, nie przymierzając, człowiekiem. Dlaczego pies jest człowiekowi wierny, a człowiek dla psa bywa katem? I wtedy staje mu przed oczyma Sirko ze swoimi mądrymi, dobrymi oczyma. Na ten widok zwala się na łóżko, przyciska twarz do poduszki i zalewa się gorzkimi łzami.
12. INSTYNKT DOBRA I INSTYNKT ZŁA
Perkaty Ojzer. Morały. Nadmiar opiekunów. Moralizator i kaznodzieja
Na wypadek gdyby chłopak zapomniał, że kiedyś miał psa, ludzie na każdym kroku przypominali mu o tym: – Sirko kazał ci się kłaniać! – I przy tej okazji nie omieszkali prawić morałów. Niech sobie na przyszłość zapamięta. Te morały były dla chłopca bardziej dotkliwe niż bicie. Nie na próżno kursuje powiedzonko: „Ból przemija, słowo trwa”. Zwłaszcza że tu w grę wchodziły i razy, i słowa. A słowa sypały się zewsząd. Kto tylko Boga w sercu miał, ten karcił. I pouczał. Powiedziałby ktoś, co ma wspólnego zwykły żydowski szames z synem miejskiego bogacza, co z tego, że synek bogacza akurat w czasie modlitwy wygląda przez okno? A wy sądzicie, że synek bogacza ot tak sobie bez przyczyny wygląda przez okno? Może sobie odchodzić modlitwa i może to być najważniejszy ustęp tej modlitwy, a mimo to warto obejrzeć rzadko widzianą scenę.
Warto dobrze jej się przyjrzeć i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Oto pies goni kota. Kot napuszył się i leci jak strzała. Pies za nim. Kot przez rynsztok na dach. Pies wysiada. Stanął jak głupi.