Выбрать главу

Zastanawiała się, czy wówczas go kochała. Nie mogła sobie przypomnieć; może jednak nie. Może to nie była taka miłość, jaką zawsze sobie wyobrażała, ale nigdy już nie miała przeżyć niczego, co bardziej przypominało ów upragniony, nieuchwytny stan. Z jego namiastką miała do czynienia w prawie czterdziestu swoich powieściach, ale prawdziwy kruszec nadal pozostawał poza jej zasięgiem.

Siedząc u wygasłego ognia, wspomniała tamtą chwilę, gdy zdała sobie sprawę z prawdziwego stanu rzeczy i jej policzki oblały się żarem. On zaczął płakać, nieporadnie jak dziecko, zapominając o wszelkim udawaniu; ją ogarnęło przemożne współczucie. Uklękła obok, objęła jego głowę dłońmi i wyszeptała słowa pociechy i miłości. I wtedy to się stało. Poczuła, jak jego ciało sztywnieje i się cofa. Spojrzał na nią, powstrzymując oddech, a w jego twarzy wyczytała wszystko: litość, zażenowanie, cień obawy i – co najtrudniej było zaakceptować – wstręt fizyczny. W owej chwili całkowitej jasności ujrzała siebie jego oczami; płakał za tamtą istotą, szczupłą, wesołą i śliczną, a brzydka kobieta w średnim wieku wybrała akurat ten moment, aby paść mu w ramiona. Oczywiście, zaraz się opamiętał. Nic nie zostało powiedziane, nawet jego straszliwy szloch ucichł nagle, jakby płaczącemu dziecku ofiarowano cukierek. Pomyślała z goryczą, że nic tak nie ułatwia zapomnienia o żalu, jak niebezpieczeństwo. Potykając się, wróciła jakoś na swój fotel, z twarzą płonącą ze wstydu. Został u niej tak długo, jak nakazywała uprzejmość, ona zaś nalewała mu drinki, słuchała jego sentymentalnych wspomnień o żonie – biedny głupiec, czyżby już nie pamiętał? – i udawała zainteresowanie roztaczanymi przezeń planami długich wakacji za granicą, podczas których miał „próbować zapomnieć”. Minęło pół roku, zanim znów odważył się odwiedzić Rosemary Cottage w pojedynkę, i jeszcze dłużej, nim delikatnie zaczął badać, czy ona zgodzi się mu towarzyszyć, ilekroć jakaś publiczna okazja będzie odeń wymagać kobiecego towarzystwa. Zanim wyjechał na te swoje wakacje napisał do niej, informując, że wymienił ją w swym testamencie, „doceniając współczucie i zrozumienie, jakie okazałaś mi po śmierci mojej żony”. Doskonale go zrozumiała; był to właśnie taki grubiański, prymitywny gest, jaki jego zdaniem stanowił odpowiednie przeprosiny. Jednak jej pierwszą reakcją nie był gniew, ani upokorzenie -o dziwo, zaczęła się zastanawiać, ile to będzie. Od tamtej chwili coraz częściej się zastanawiała, a teraz owa kwesta nabrała wręcz palącej pilności. Może to tylko około stu funtów, może tysiące, może cała fortuna. W końcu Dorothy miała opinię osoby bogatej, a Maurice i tak nie miał komu zostawić majątku. Nigdy specjalnie nie cenił swego przyrodniego brata, ostatnio zaś rozeszli się jeszcze bardziej. A poza tym – czyż nie był jej to winien?

Smuga światła z holu padła na dywan. Elizabeth Maryle weszła boso do pokoju, w półmroku zajaśniał jej czerwony szlafrok. Usiadła w fotelu naprzeciwko ciotki i wyciągnęła i stopy w stronę ognia.

– Wydawało mi się, że słyszałam, kiedy weszłaś – powiedziała. – Może coś ci podać? Mleko? Owaltynę?

Mówiła przykrym, opryskliwym tonem, ale panna Calthrop wzruszyła się tą nieoczekiwaną ofertą.

– Nie, dziękuję ci, kochanie. Wracaj do łóżka. Zaziębisz się. Zrobię coś do picia i przyniosę ci na górę.

Dziewczyna nie poruszyła się. Panna Calthrop po raz kolejny zajęła się kominkiem. Tym razem spomiędzy węgli wykwitł jezyk ognia i poczuła na twarzy miłe ciepło.

– Zawiozłaś Sylvię do domu? – zapytała. – Jak ona się czuje?

– Niezbyt dobrze. Ale ona zawsze tak się czuje.

– Później zastanawiałam się, czy nie powinnyśmy były nalegać, aby przyszła tutaj. Naprawdę wyglądała na chorą, coś może się jej stać, kiedy będzie sama.

Elizabeth wzruszyła ramionami.

– Mówiłam jej, że na razie, dopóki nie przyjdzie nowa dziewczyna do towarzystwa, mamy wolny pokój i że może go zając. Nie chciała o tym słyszeć. Gdy nalegałam, zdenerwowała się, więc wyszłam. W końcu ma trzydzieści lat, prawda? Nie jest dzieckiem. Nie mogłam jej zmuszać.

– Oczywiście, że nie.

Zdaniem Celii Calthrop jej siostrzenica niechętnie powitałaby Sylvię w tym domu. Zauważyła już, że kobiety darzyły ją mniejszym współczuciem niż mężczyźni, a Elizabeth wręcz nie kryla antypatii.

– Co się stało po naszym odjeździe? – spytała teraz dziewczyna.

– Nic specjalnego. Jane Dalgliesh zdaje się myśleć, że Maurice został zabity jej tasakiem. Podobno zginął jej kilka tygodni temu.

– Inspektor Reckless powiedział wam, że tak właśnie zginął Seton?

– Nie, ale przecież…

– A więc nadal nie wiemy, jak umarł. Mógł zostać zabity na dziesięć różnych sposobów, a ręce obcięto mu dopiero po śmierci; niełatwo byłoby to zrobić, gdyby jeszcze żył i był przytomny. Pewnie inspektor Reckless wie, jak to się stało. I pewnie zna czas zgonu co do godziny, nawet bez raportu z sekcji.

– Ale przecież zmarł we wtorek wieczorem? – zapytała jej ciotka. – Coś musiało mu się przytrafić. Maurice nigdy by nie wyszedł z klubu na całą noc, nie dając nikomu znać. Umarł we wtorek, kiedy byłam z Sylvią w kinie.

W jej głosie dźwięczał upór; chciała, aby tak było, a zatem tak być musiało. Maurice zmarł we wtorek i jej alibi było niewzruszone.

– To pech, że Oliver i Justin byli wtedy w mieście – dodała. – Oczywiście, mają coś w rodzaju alibi. Ale to jednak pech.

– Ja też byłam we wtorek w Londynie – powiedziała cicho dziewczyna i zanim ciotka zdążyła się wtrącić, ciągnęła dalej: – Dobrze już, dobrze, wiem, co chcesz powiedzieć. Powinnam była leżeć na łożu boleści w Cambridge. Ale zwolnili mnie wcześniej niż ci mówiłam. We wtorek rano złapałam pierwszy pośpieszny na dworzec przy Liverpool Street. Musiałam spotkać się z kimś na obiedzie. Nie znasz tej osoby, to ktoś z Cambridge. Zresztą i tak już tam wrócił, a poza tym nie zjawił się na spotkaniu. Oczywiście, zostawił mi wiadomość, bardzo uprzejmą i pełną ubolewania. Szkoda jednak, że umówiliśmy się tam, gdzie nas znają; niezbyt mi było przyjemnie widzieć, jak kelner się nade mną lituje. Tak naprawdę, to się nie zdziwiłam – zresztą, to nieważne. Ale nie chciałam, żeby Oliver i Justin plotkowali o moich sprawach, nie bardzo też mam ochotę mówić o tym Recklessowi. Niech sam się dowie.

Ale mnie powiedziałaś! – pomyślała Celia. Poczuła przypływ szczęścia tak dojmującego, iż ucieszyła się, że siedzą w ciemności. Po raz pierwszy dziewczyna naprawdę się jej zwierzyła. Szczęście dodało jej mądrości; powstrzymała impuls każący jej pocieszać czy o cokolwiek pytać i zamiast tego powiedziała:

– Nie wiem, czy to mądrze z twojej strony spędzać w mieście cały dzień. Jesteś jeszcze osłabiona. No, ale najwyraźniej wielka szkoda się nie stała. Co robiłaś po obiedzie?

– Po południu pracowałam w bibliotece miejskiej, a potem poszłam obejrzeć kronikę filmową. Robiło się późno, więc pomyślałam, że lepiej zostanę na noc. Zjadłam coś u Lyonsa na Coventry Street, a potem udało mi się dostać pokój w hotelu Walter Scott w Bloomsbury. Większość wieczoru spędziłam po prostu spacerując po mieście. Kiedy odebrałam klucz i poszłam spać, było około jedenastej.