Elizabeth Marley nie spieszyło się, aby go opuścić, jemu zaś trudno było odwrócić się plecami do jej zdecydowanej, rezolutnej postaci. Przyzwyczaił się już do roli powiernika, w końcu stanowiła ona część jego pracy. Ale teraz nie był na służbie i dobrze wiedział, że ci, którzy najskwapliwiej się zwierzają, również najprędzej tego żałują. A poza tym naprawdę nie chciał omawiać spraw Celii Calthrop z jej siostrzenicą; miał jedynie nadzieję, że dziewczyna nie zamierzała towarzyszyć mu aż do Seton House.
Przyjrzawszy się jej zrozumiał, na co poszła co najmniej część wspomnianych 400 funtów. Jej kurtka na futrze zrobiona była z prawdziwej skóry; plisowana, tweedowa spódnica wyglądała jak szyta na miarę; mocne buty były również eleganckie. Przypomniał sobie, co kiedyś mówił o niej Oliver Latham, nie pamiętał już kiedy i gdzie: „Namiętnością Elizabeth Marley są pieniądze. To wręcz ujmujące w naszych czasach, gdy wszyscy tak staramy się udawać, że jakaś tam gotówka jest poniżej naszej godności”.
Teraz opierała się o przełaz, skutecznie blokując mu drogę.
– Oczywiście, to ona wysłała mnie do Cambridge. Jeśli ma się tylko średnią inteligencję, tak jak ja, to trzeba mieć wpływy lub pieniądze, inaczej nic z tego. Piątkowicze nie mają problemów, wszyscy ich rozchwytują; dla całej reszty to kwestia właściwej szkoły, właściwych korepetytorów i właściwych nazwisk na formularzu zgłoszenia. A ciotka nawet to umiała załatwić. Ma prawdziwy talent do wykorzystywania ludzi i nigdy nie boi się wydać prostackim natrętem, co rzecz jasna wiele ułatwia.
– Dlaczego pani jej tak nie lubi? – zapytał Dalgliesh.
– Och, to nic osobistego, chociaż nie mamy ze sobą wiele wspólnego, prawda? Chodzi o to, co pisze. Już same powieści są dość okropne, ale dzięki Bogu mamy różne nazwiska, poza tym ludzie w Cambridge są dość tolerancyjni. Gdyby zajmowała się paserstwem pod przykrywką prowadzenia burdelu, nikogo by to nie obeszło, mnie też. Nie, to ten jej felieton. To strasznie upokarzające! Nawet gorsze niż książki. Wie pan, takie gówno – jej głos przybrał lepki, miauczący ton – „Nie ustępuj mu, moja droga. Mężczyznom chodzi tylko o jedno”.
Zdaniem Dalgliesha mężczyznom, nie wyłączając jego samego, najczęściej właśnie o to chodziło, ale postanowił dyplomatycznie milczeć. Nagle poczuł się stary, znudzony i rozdrażniony. Nie pragnął towarzystwa ani się go nie spodziewał i jeśli już ktoś musiał zakłócić jego samotność, to potrafił sobie wyobrazić milszych kompanów niż ta obrażona, zrzędliwa nastolatka. Prawie nie słuchał jej dalszych wynurzeń, zresztą zniżyła głos i jej słowa porywał wzmagający się wiatr; zdołał usłyszeć jedynie zakończenie.
– To wręcz amoralne, w prawdziwym sensie tego słowa. Dziewictwo jako skrupulatnie przechowana przynęta na odpowiedniego mężczyznę. W dzisiejszych czasach!
– Sam zbytnio nie popieram tego stanowiska – powiedział Dalgliesh. – Ale też pani ciotka uznałaby zapewne, że jako mężczyzna jestem uprzedzony. W każdym razie to realistyczny pogląd. I trudno winić pannę Calthrop za udzielanie, tydzień po tygodniu, tych samych porad, w sytuacji, gdy dostaje stosy listów od czytelniczek żałujących, że się do nich od razu nie zastosowały.
– Oczywiście – dziewczyna wzruszyła ramionami – musi lansować postawę ortodoksyjną, w przeciwnym razie ten babski szmatławiec by jej nie zatrudnił. Nie może być uczciliwa, zresztą wątpię, czy potrafi. Poza tym, ten felieton jest jej potrzebny. Nie ma żadnych pieniędzy oprócz tego, co zarobi, a powieści nie będą sprzedawać się wiecznie.
Dalgliesh usłyszał w jej głosie nutę niepokoju.
– Na pani miejscu bym się nie martwił – stwierdził brutalnie. – Ludzie będą to kupować. Ona pisze o seksie; opakowanie może się pani nie podobać, ale na zasadniczy produkt jest zawsze popyt. Sądzę, że przez najbliższe trzy lata ma pani zapewnione te 400 funtów.
Przez chwilę myślał, że dziewczyna uderzy go w twarz, ale ku jego zaskoczeniu roześmiała się głośno i odsunęła od i przełazu.
– Dobrze mi tak! Traktuję siebie zbyt poważnie. Przepraszam, że pana znudziłam. Idzie pan chyba do Seton House?
Dalgliesh odparł, że tak i że mógłby przekazać coś Sylvii Kedge, jeśli tam ją zastanie.
– Nie, dziękuję. Czemu miałby pan stręczyć na rzecz ciotuni? Nie, proszę, żeby przekazał pan coś Digby’emu. Że będzie mógł jeść u nas obiady, dopóki się jakoś nie urządzi. Dzisiaj jest tylko zimne mięso i sałata, więc jeśli nie może przyjść, niewiele straci. Ale sądzę, że nie zechce być zależny od Sylvii. Nie znoszą się. I niech panu nic nie przychodzi do głowy, inspektorze. Czasem chętnie go podwiozę i dam mu jeść przez parę dni, ale na tym się kończy. Nie interesują i mnie zniewieściali faceci.
– Nie – powiedział Dalgliesh – na pewno nie. Z jakiegoś powodu zarumieniła się. Już odchodziła, gdy Dalgliesh, wiedziony jedynie ciekawością, zapytał:
– Jedna rzecz mnie intryguje. Gdy Digby Seton zadzwonił do pani, żeby zabrała go pani z Saxmundham, skąd wiedział, że pani nie jest w Cambridge?
Odwróciła się i bez lęku czy zażenowania spojrzała mu w oczy. Nie wyglądała na urażoną jego pytaniem, przeciwnie, roześmiała się.
– Ciekawa byłam, kto pierwszy na to wpadnie. Powinnam była wiedzieć, że to będzie pan. Odpowiedź jest prosta. Całkiem przypadkiem spotkałam Digby’ego we wtorek w Londynie, dokładnie na stacji metra Piccadily. Tamtego dnia nocowałam w mieście, sama, więc pewnie nie mam alibi… Czy powie pan o tym inspektorowi Recklessowi? No tak, oczywiście, powie pan.
– Nie – odparł Dalgliesh. – To pani mu powie.
XI
Maurice Seton szczęśliwie wybrał architekta – jego dom, jak wszelkie dobre budownictwo, zdawał się wyrastać z krajobrazu; szare, kamienne ściany wyłaniały się niczym forteca z wrzosów na najwyższym wzniesieniu cypla, z którego roztaczał się widok na północ, na zatokę Sole i na południe, na bagna i rezerwat ptaków oraz leżący za nimi przesmyk Sizewell. Przyjemny, piętrowy budynek, zbudowany w kształcie litery L, położony był zaledwie pięćdziesiąt metrów od krawędzi klifu. Zapewne te eleganckie mury, podobnie jak ściany potężnego bastionu Sinclaira, miały kiedyś runąć w fale Morza Północnego, ale na razie nie groziło im niebezpieczeństwo; skały, w tym miejscu potężne i wysokie, dawały nadzieję na przetrwanie wielu jeszcze lat.
Dłuższa ściana budynku, od północnego wschodu, składała się prawie wyłącznie z przeszklonych drzwi, wychodzących na ułożony z kamiennych płyt taras. Tu Seton najwyraźniej musiał wtrącić się do projektu; Dalgliesh wątpił, by to ręka architekta postawiła na tarasie dwie ozdobne urny, w których daremnie usiłowały rosnąć rachityczne krzaczki, poskręcane zimnymi wiatrami Suffolku; nie sądził także, aby jego dziełem była pretensjonalna tablica z gotyckim napisem „Seton House”, zawieszona między dwoma niskimi słupkami.