Nawet gdyby przy tarasie nie stał samochód Recklessa, Dalgliesh wiedziałby, że inspektor już tu jest. Nie widział nikogo, ale czuł, że jest obserwowany; szyby wysokich drzwi wydawały się pełne oczu. Jedne z nich były uchylone. Dalgliesh pchnął je i wszedł do środka.
Miał uczucie, że znalazł się na scenie. Każdy kąt długiego, wąskiego pokoju zalany był jaskrawym światłem, jakby świeciły nań reflektory. W głębi otwarte, kręte schody prowadziły na piętro, umeblowanie zaś, nowoczesne, funkcjonalne i niewątpliwie kosztowne, wzmagało jeszcze wrażenie, że trafił na próbę jakiejś modernistycznej sztuki. Prawie całą przestrzeń pod oknem zajmowało biurko Setona, zmyślnie zaprojektowany mebel o licznych szufladach, szafkach i skrytkach, ciągnących się po obu stronach przestrzeni roboczej; symbol statusu z jasnego dębu, zapewne wykonany na zamówienie właściciela. Na jasnoszarych ścianach wisiały dwie niewymyślnie oprawione reprodukcje Moneta.
Czworo ludzi, którzy odwrócili się, by z powagą śledzić wejście Dalgliesha, zastygło na swych miejscach, jak aktorzy, zajmujący pozycje przed podniesieniem kurtyny. Digby Seton na wpół leżał na kanapie, stojącej skośnie na środku pokoju; w fioletowym szlafroku ze sztucznego jedwabiu, narzuconym na czerwoną piżamę, wyglądałby na pierwszego amanta, gdyby nie sięgająca brwi mycka z szarej siatki, ciasno opinająca jego głowę. Współczesne sposoby bandażowania są może skuteczne, pomyślał Dalgliesh, ale jakże nie-twarzowe. Zastanawiał się, czy Seton nie ma przypadkiem gorączki. Co prawda nie wypuszczono by go ze szpitala, gdyby źle się czuł, poza tym Reckless był zbyt doświadczony, by nie zasięgnąć opinii lekarza na temat przesłuchania podejrzanego, jednak oczy Digby’ego nienaturalnie błyszczały, a na jego policzkach wykwitł jaskrawy rumieniec, nadający mu wygląd klowna cyrkowego, dziwacznie jaskrawego na tle szarej kanapy.
Przy biurku siedział inspektor Reckless z sierżantem Courtneyem u boku. Dalgliesh po raz pierwszy widział ich w świetle dnia i miło go uderzyły przystojne rysy chłopca. Jego otwarta, uczciwa twarz należała do tych, które często spoglądają z reklam zachwalających korzyści pracy w banku, jakie czekają inteligentnych i ambitnych młodzieńców. No cóż, sierżant Courtney wybrał karierę w policji. W swoim obecnym nastroju Dalgliesh uznał, że to szkoda.
Czwarta aktorka przebywała za kulisami. Przez otwarte drzwi, prowadzące do bawialni, Dalgliesh dostrzegł Sylvię Kedge, siedzącą na swym wózku przy stole. Przed sobą miała tacę pełną srebrnej zastawy i zajęta była polerowaniem widelca, poświęcając mu wszakże tak niewiele uwagi, jak statysta, który wie, że uwaga publiczności skierowana jest gdzie indziej. Uniosła głowę i spojrzała na Dalgliesha, którym wstrząsnął wyraz rozpaczy malujący się na jej ściągniętej twarzy. Wyglądała na bardzo chorą.
Digby Seton spuścił nogi z kanapy, podszedł zdecydowanym krokiem do drzwi i zamknął je lekkim pchnięciem odzianej w skarpetkę stopy. Żaden z policjantów się nie odezwał.
– Przepraszam i w ogóle – powiedział Seton. – Nie chcę być niegrzeczny, ale przez nią ciarki mnie przechodzą. Do diabła, przecież powiedziałem, że dam jej te dwieście funtów, które Maurice jej zostawił! Dzięki Bogu, że pan przyszedł, nadinspektorze! Czy przejmuje pan sprawę?
Trudno było o gorszy początek.
– Nie – odparł Dalgliesh. – Yard nie ma z tym nic wspólnego. Chyba inspektor Reckless już zdążył panu wyjaśnić, że to on prowadzi śledztwo? – Czuł, że Reckless zasłużył na tę sarkastyczną aluzję.
– Ale myślałem, że w trudnych przypadkach morderstwa zawsze wzywają Yard? – zaprotestował Seton.
– Dlaczego pan sądzi, że to przypadek morderstwa? – zapytał Reckless.
Powoli przekładał papiery na biurku i mówiąc nie odwrócił się do Setona. Jego głos był cichy, pozbawiony wyrazu i zainteresowania.
– A nie jest? Powiedzcie mi. W końcu to wy jesteście fachowcami. Ale nie bardzo widzę, jak Maurice mógłby sam obciąć sobie ręce. No, może jedną, ale na pewno nie dwie. Jeśli to nie jest morderstwo, to w takim razie co? Do diabła, faceta z Yardu macie przecież na miejscu.
– Na urlopie, proszę pamiętać – powiedział Dalgliesh. -Jestem w tym samym położeniu, co pan.
– Jak cholera! – Seton wrócił do pozycji siedzącej i zaczął macać pod kanapą w poszukiwaniu kapci. – Braciszek Maurice nie zostawił panu dwustu tysięcy funtów! Boże, to szaleństwo! To niewiarygodne! Jakiś palant wyrównuje stare rachunki, a ja dostaję fortunę! Skąd w ogóle Maurice miał takie pieniądze?
– Wygląda na to, że część miał po matce, a część to majątek jego zmarłej żony – odparł Reckless. Skończył już z papierami i ze skupieniem uczonego szukającego informacji naukowej, przeglądał teraz małą, pełną fiszek szufladkę.
– Czy tak powiedział panu ten Pettigrew? – parsknął śmiechem Seton. – Pettigrew! Pytam pana, Dalgliesh, czy to nie jest dokładnie w stylu Maurice’a, mieć prawnika nazwiskiem Pettigrew? Czymże innym mógłby biedak być z takim nazwiskiem? Pettigrew! Od kołyski skazany na karierę porządnego, prowincjonalnego adwokata. Czy pan go sobie wyobraża? Ani chybi oschły, dokładny, około sześćdziesiątki, złota dewizka i spodnie w prążki. Boże jedyny, mam nadzieję, że potrafił prawidłowo sporządzić testament.
– Myślę, że tym nie musi się pan martwić.
Dalgliesh znał Charlesa Pettigrewa, który był również prawnikiem jego ciotki. Firma miała długą tradycję, lecz obecny właściciel, który odziedziczył ją po dziadku, był zdolnym, energicznym trzydziestolatkiem, pogodzonym z nudą wiejskiej praktyki dzięki bliskości morza i upodobaniu do żeglarstwa.
– Wnoszę, że znalazł pan kopię testamentu? – zapytał.
– Oto on. – Reckless podał mu pojedynczą kartkę sztywnego papieru.
Testament był krótki i jego lektura nie zajęła Dalglieshowi wiele czasu. Maurice Seton, rozpocząwszy od instrukcji, aby jego ciało wykorzystano do badań naukowych, a następnie skremowano, w dalszej części testamentu zapisał dwa tysiące funtów Celii Calthrop, „doceniając współczucie i zrozumienie, jakie okazała mi po śmierci mojej drogiej żony”, trzysta funtów zaś Sylvii Kedge, „pod warunkiem, że w chwili mojej śmierci będzie u mnie zatrudniona dziesięć lat”. Pozostały majątek przechodził w ręce Digby’ego Kennetha Setona: pod zarząd powierniczy, dopóki ten ostatni się nie ożeni, a później bezwarunkowo. Gdyby zmarł przed swym przyrodnim bratem lub nie dopełnił warunku małżeństwa, majątek przechodził w całości na Celię Calthrop.
– Biedna, stara Kedge! – powiedział Seton. – Jeszcze dwa miesiące, a dostałaby te trzysta funtów. Nic dziwnego, że wygląda na chorą! Naprawdę, nie miałem pojęcia o tym testamencie. To znaczy wiedziałem, że Maurice zrobił mnie swoim spadkobiercą, kiedyś powiedział coś w tym rodzaju. I tak nie miał komu tego zostawić. Nigdy nie byliśmy sobie specjalnie bliscy, ale mieliśmy tego samego ojca, a Maurice bardzo go szanował. Ale dwieście tysięcy! Dorothy musiała mu zostawić niezły szmal. Ciekawe, zważywszy, że ich małżeństwo rozlatywało się jeszcze przed jej śmiercią.
– Więc pani Seton nie miała innych krewnych? – zapytał Reckless.
– Nic o tym nie wiem. Dla mnie dobrze się składa, co? Gdy się zabiła, mówiło się coś o siostrze, z którą należy się skontaktować. A może o bracie? Naprawdę, nie pamiętam. Ale nikt się nie zjawił, a w testamencie wymieniła tylko Maurice’a. Była dość zamożna, jej ojciec spekulował nieruchomościami, i to wszystko dostał Maurice. Ale dwieście tysięcy!