– Może książki pana brata odniosły sukces? – podsunął Reckless. Skończył już z kartoteką, lecz nadal siedział przy biurku, pisząc coś w notesie i bez większego zainteresowania słuchając wynurzeń Setona; mimo to Dalgliesh jako fachowiec wiedział, że przesłuchanie przebiega całkowicie zgodnie z planem.
– Och, nie sądzę! Maurice zawsze twierdził, że pisaniem nie zarobiłby na skarpetki. Był dość rozgoryczony. Mówił, że żyjemy w epoce „literatury mydlanej”. Jeśli pisarz nie stosuje jakiejś sztuczki, nikt się nim nie interesuje. Jego zdaniem, bestsellery kreuje reklama, dobre pisarstwo wręcz szkodzi piszącemu, a biblioteki publiczne utrupiają sprzedaż. Mam wrażenie, że miał rację. Nie mam pojęcia, czemu w ogóle coś robił, mając dwieście tysięcy funtów. Tyle że, oczywiście, lubił być pisarzem. Pewnie to robiło mu lepiej na ego. Nie rozumiałem, dlaczego traktuje to tak poważnie, ale z drugiej strony, on też nigdy nie rozumiał, dlaczego tak bardzo chciałem mieć swój własny klub. A teraz będę mógł go mieć. Cały szereg, jeśli wszystko się uda. Zapraszam was wszystkich na otwarcie, z całą komendą, jeśli macie ochotę. Żadnego niuchania, co kto pije i sprawdzania, czy aby występy są dostatecznie przyzwoite. I żadnych policjantek, przebranych za turystki z prowincji. Najlepsze stoliki, wszystko na koszt firmy. Wie pan, Dalgliesh, że swego czasu mogłem przymierzyć się do „Złotego Bażanta”, gdybym tylko miał kapitał? No, więc teraz go mam.
– Dopiero, kiedy się pan ożeni – przypomniał mu Dalgliesh nieżyczliwie. Odnotował sobie nazwiska członków zarządu powierniczego i szczerze wątpił, czy którykolwiek z tych ostrożnych i konserwatywnych dżentelmenów zgodziłby się sfinansować drugiego „Złotego Bażanta” z powierzonych im funduszy. Zapytał Setona, dlaczego Maurice’owi tak zależało na małżeństwie brata.
– Zawsze mówił, że powinienem się ustatkować. Był wielkim zwolennikiem zachowania rodowego nazwiska. Sam nie miniał dzieci – przynajmniej nie wiem o żadnych – i nie sądzę, aby po fiasku z Dorothy miał ochotę na ponowne małżeństwo. Oprócz tego, miał słabe serce. Bał się, żebym nie zamieszkał z przyjacielem; nie chciał, aby jego pieniądze poszły na jakiegoś pedała. Biedny Maurice! Nie rozpoznałby pedała, gdyby go spotkał! Po prostu wyobrażał sobie, że w Londynie, a zwłaszcza w klubach West Endu, aż się od ich roi.
– Niebywałe! – zauważył sucho Dalgliesh, ale Seton nie zauważył ironii.
– Słuchajcie, wierzycie mi w sprawie tego telefonu, prawda? – zapytał z niepokojeni. – Morderca zadzwonił do mnie tutaj w środę wieczorem i wysłał mnie, jak głupiego, do Lowestoft. Chodziło o to, żeby wyciągnąć mnie z domu, żebym na czas śmierci nie miał alibi. Przynajmniej tak mi się zdaje. Inaczej to nie ma sensu. Boże, jak ja żałuję, że Liz ze mną nie pojechała. Nie wiem, jak mam udowodnić, że kiedy przyjechałem, Maurice’a nie było w domu i że nie udałem się z nim na wieczorny spacer nad morze, przewidująco uzbrojony w nóż kuchenny. A przy okazji, czy znaleźliście już narzędzie zbrodni?
Inspektor krótko odpowiedział, że nie.
– Pomógłby mi pan, panie Seton – dodał – gdyby przypomniał pan sobie coś więcej o tym telefonie.
– Może, ale nie potrafię. – Seton nagle się obraził. – Wciąż mnie pytacie, a ja wciąż wam powtarzam – dodał ponuro -że nie pamiętam. Niech to diabli, przecież walnąłem się wtedy w łeb! Gdybyście mi powiedzieli, że to wszystko sobie wymyśliłem, pewnie bym wam uwierzył, tylko po co wyprowadzałbym samochód? Byłem skonany jak pies i nie jechałbym do Lowestoft ot tak sobie. Ktoś zadzwonił, jestem tego pewien. Nie pamiętam, jaki miał głos. Nie jestem nawet pewien, czy to był mężczyzna czy kobieta.
– A wiadomość?
– Już panu mówiłem, inspektorze! Głos powiedział, że mówi z posterunku w Lowestoft i że w łódce wyrzuconej na brzeg znaleziono ciało Maurice’a z odrąbanymi dłońmi.
– Odrąbanymi, czy obciętymi?
– Och, nie wiem! Chyba odrąbanymi. W każdym razie miałem pojechać do Lowestoft i zidentyfikować ciało. Więc pojechałem. Wiem, gdzie Maurice trzyma kluczyki; na szczęście vauxhall miał pełny bak benzyny. A może na nieszczęście; omal się nie zabiłem. Ach, wiem, powiecie, że to moja wina. Rzeczywiście, parę razy pociągnąłem z piersiówki, dziwicie się? A byłem cholernie zmęczony jeszcze zanim wyruszyłem. We wtorek spędziłem okropną noc – komisariat West Central to nie hotel. A potem ta jazda pociągiem.
– A jednak pojechał pan prosto do Lowestoft i nie zadał pan sobie trudu, aby to sprawdzić? – zapytał Reckless.
– Ależ sprawdziłem! Kiedy wyjechałem na drogę, przyszło mi do głowy, żeby zobaczyć, czy łódka naprawdę zniknęła. Wjechałem więc w Tanner’s Lane tak daleko, jak się dało i poszedłem na plażę. Łódki nie było. To mi wystarczyło. Pewnie sądzi pan, że powinienem był oddzwonić na posterunek, ale nawet mi do głowy nie przyszło, że wiadomość może być fałszywa. Pomyślałem o tym dopiero, kiedy wyruszyłem i wtedy już najłatwiej było sprawdzić łódkę. Wie pan…
– Słucham – spokojnie zachęcił go Reckless.
– Ten, kto dzwonił, musiał wiedzieć, że jestem w domu. I to nie mogła być Liz Marley, bo kiedy zadzwonił telefon, właśnie odjeżdżała. Ale jak ktoś inny mógł o tym wiedzieć?
– Mógł widzieć, jak pan przyjeżdżał – podsunął Reckless. -1 pewnie po wejściu zapalił pan światła. Widać je z daleka.
– No pewnie, że zapaliłem, wszystkie naraz. Ten cholerny dom przyprawia mnie o dreszcze. To dziwne, mimo wszystko.
To istotnie dziwne, pomyślał Dalgliesh. Prawdopodobnie jednak inspektor miał rację; jaskrawe światła domu Setona widać było na całym cyplu Monksmere, a kiedy zgasły, znaczyło to, że Digby Seton wyruszył w drogę. Ale po co w ogóle ktoś zadał sobie trud, aby go wywabić? Czy sprawca musiał coś zrobić w Seton House? Coś odszukać, zniszczyć jakieś dowody? Może w Seton House ukryto ciało? Ale jakże było to możliwe, jeśli Digby mówił prawdę o zaginionej łódce?
Znienacka Digby zapytał:
– Co ja mam zrobić w sprawie przekazania ciała do celów naukowych? Maurice nigdy nie mówił nic, co by wskazywało, że mu zależy na postępie medycyny. No, ale jeśli tego chciał…
Spoglądał pytająco to na Recklessa. to na Dalgliesha.
– Nie martwiłbym się tym teraz – powiedział inspektor. -Pański brat zostawił konieczne instrukcje i formularze w swoich papierach. Ale trzeba z tym poczekać.
– No tak, chyba tak – odparł Seton. – Ale nie chciałbym… To znaczy, jeśli sobie życzył…
Podniecenie już go opuściło i teraz wyglądał na bardzo zmęczonego. Dalgliesh i Reckless spojrzeli po sobie, wiedzeni wspólną myślą, że niewiele dalszych korzyści przysporzy medycynie ciało, które wyjdzie spod noża Waltera Sydenhama; owego wybitnego i starannego doktora Sydenhama, którego podręcznik patologii sądowej nie pozostawiał żadnych wątpliwości. iż jego autor jest zwolennikiem pierwszego cięcia od krtani po krocze. Może później kończyny Setona dostaną do wprawek niedoświadczeni studenci medycyny, Dalgliesh wątpił wszakże, by o to mu chodziło. Jego korpus wniósł już swój wkład w naukę.
Reckless zbierał się do wyjścia. Wyjaśniwszy Setonowi, że powinen być obecny na rozprawie za pięć dni – zaproszenia nie przyjęto z entuzjazmem – składał papiery z zadowoloną miną agenta ubezpieczeniowego pod koniec pracowicie spędzonego poranka. Digby spoglądał nań z obawą i zakłopotaniem niczym mały chłopiec, którego męczy towarzystwo dorosłych, ale nie jest zupełnie pewien, czy chciałby, żeby sobie poszli. Zapinając teczkę, Reckless niedbale rzucił ostatnie pytanie, tak jakby wcale nie zależało mu na odpowiedzi.