Człowiek z samych kości pszyszedł i rozmawiał z nami i wcale nie był straszny i miał wielkiego białego konia. Mogliśmy poklepać konia. On opowiadał nam ciekawe rzeczy i żeby uważać jak, pszechodzimy przez ulicę.
Madame Frout podała kartkę Susan siedzącej po drugiej stronie biurka. Dziewczyna przeczytała z uwagą. Wyjęła czerwony ołówek, zaznaczyła kilka błędów i oddała wypracowanie dyrektorce.
— I jak? — spytała madame Frout.
— Owszem, nie radzi sobie z interpunkcją. Ale niekiedy już sobie przypomina, że po „p” pisze się zwykle „rz”.
— A… o co chodzi z tym wielkim białym koniem w klasie? — wykrztusiła w końcu madame Frout.
Panna Susan spojrzała na nią z politowaniem.
— Czy ktokolwiek zdołałby wprowadzić konia do klasy? Tam są przecież dwa ciągi schodów.
Tym razem panna Frout postanowiła, że nie da się zbić z tropu. Sięgnęła po następne krótkie wypracowanie.
Dzisiaj mówił do nas pan Slumph, który jest strachem, ale teraz jest już grzeczny. Powiedział nam, co robić z tymi drugimi. Można założyć sobie koc na gowę, ale lepiej założyć go na gowę strachowi i on wtedy myśli że nie istnieje i jest zniknienty. I opowiadał nam chistorie o ludziach, co na nich wyskakiwał. I powiedział, że jak panna Susan nas teraz uczy, to myśli że żadne strachy nie przyjdą nam do domu, bo żaden strach nie chce żeby panna Susan go znalazła.
— Strachy, Susan?
— Ależ te dzieci mają wyobraźnię — odparła Susan z powagą.
— Czyżbyś wprowadzała dzieci w zjawiska okultyzmu? — spytała podejrzliwie madame Frout. Doskonale zdawała sobie sprawę, że takie rzeczy bardzo niepokoją rodziców.
— O tak.
— Co? Dlaczego?
— Żeby potem nie doznały wstrząsu — wyjaśniła spokojnie panna Susan.
— Ale pani Robertson mówiła mi, że jej Emma chodziła po całym domu i szukała potworów w szafach. Do tej pory zawsze się ich bała!
— Miała kij?
— Miała miecz swojego ojca!
— Bardzo rozsądnie.
— Posłuchaj mnie, Susan… Chyba rozumiem, co chcesz osiągnąć — powiedziała madame Frout, chociaż wcale nie rozumiała. — Ale rodzice nie pochwalają takich rzeczy.
— Owszem — zgodziła się Susan. — Wydaje mi się czasem, że ludzie powinni zdawać porządny egzamin, zanim będą mogli zostać rodzicami. To znaczy nie tylko praktyczny.
— Mimo wszystko musimy szanować ich opinie — oświadczyła madame Frout, choć bez przekonania, gdyż niekiedy miała takie samo zdanie.
Była też ta sprawa z wywiadówką. Madame czuła zbyt wielkie napięcie, by obserwować, co robi jej najmłodsza nauczycielka. Wiedziała tylko, że panna Susan siedzi i rozmawia cicho z kolejnymi parami rodziców — aż tu nagle matka Jasona złapała swoje krzesło i wygoniła ojca Jasona z sali. Następnego dnia dostarczono do szkoły wielki bukiet kwiatów dla Susan od matki Jasona i jeszcze większy od ojca Jasona.
Sporo par odchodziło od biurka panny Susan ze zmartwionymi, znękanymi minami. Ale kiedy nadszedł czas, by wnieść opłaty za kolejny rok, madame Frout nie widziała jeszcze, by ktoś tak chętnie wysyłał pieniądze.
I jeszcze coś. Madame Frout, dyrektorka, która musiała się martwić o reputację, koszty i czesne, od czasu do czasu słyszała daleki głos panny Frout, która była całkiem niezłą, choć dość nieśmiałą nauczycielką, a teraz gwizdała i biła Susan brawo.
Susan zrobiła zatroskaną minę.
— Czy nie jest pani zadowolona z mojej pracy?
Madame Frout znalazła się w pułapce. Nie, nie była zadowolona, ale z całkiem niewłaściwych powodów. I w miarę trwania tej rozmowy docierało do niej, że nie ośmieli się zwolnić panny Susan. Co gorsze, nie może pozwolić jej odejść z własnej woli. Gdyby panna Susan założyła szkołę i wiadomość o tym by się rozniosła, Akademia Nauki Poprzez Zabawę straciłaby uczniów, a co ważniejsze — wpłaty.
— No oczywiście, że… nie, skąd… pod wieloma względami… — zaczęła i uświadomiła sobie, że panna Susan spogląda gdzieś poza nią.
Był tam… madame Frout usiłowała włożyć okulary i odkryła, że sznureczek wplątał się w guziki bluzki. Popatrzyła na półkę nad kominkiem i spróbowała zorientować się w rozmazanych plamach.
— Ależ… to wygląda jak biały szczur w małej czarnej pelerynie — powiedziała. — I chodzi na tylnych łapkach! Widzisz go?
— Nie wyobrażam sobie, w jaki sposób szczur mógłby nosić pelerynę — odparła panna Susan.
Po czym westchnęła i pstryknęła palcami, choć pstrykanie nie było takie istotne. Czas się zatrzymał.
A w każdym razie zatrzymał się dla wszystkich oprócz panny Susan.
I dla szczura na półce nad kominkiem.
W rzeczywistości był to szkielet szczura, choć nie przeszkadzało mu to w próbach kradzieży cukierków ze słoja madame Frout, przeznaczonych dla Grzecznych Dzieci.
Susan podeszła i chwyciła go za kołnierz malutkiej szaty.
PIP? — powiedział Śmierć Szczurów.
— Tak myślałam, że to ty! — warknęła Susan. — Jak śmiesz znowu tu przychodzić? Myślałam, że wczoraj jasno dałam do zrozumienia, co o tym myślę. I niech ci się nie wydaje, że cię nie zauważyłam, kiedy w zeszłym miesiącu przyszedłeś po Henryka Chomika! Wiesz, jak trudno uczyć geografii, kiedy się widzi, jak ktoś kopniakami wyrzuca kupki z kołowrotka?
SNH, SNH, SNH, zachichotał szczur.
— I jesz cukierka! Wyrzuć go natychmiast do kosza!
Susan rzuciła szczura na biurko, przed chwilowo znieruchomiałą madame Frout. Zawahała się.
Zwykle starała się nie pamiętać o takich sprawach, ale bywały chwile, kiedy człowiek po prostu musiał zaakceptować, kim jest.
Otworzyła dolną szufladę biurka, by sprawdzić poziom zawartości w butelce będącej tarczą i pocieszycielem madame Frout w cudownym świecie edukacji. Z satysfakcją stwierdziła, że dyrektorka ostatnio trochę przyhamowała. Większość ludzi ma pewne sposoby wypełnienia szczeliny pomiędzy percepcją a rzeczywistością, a w tych okolicznościach bywają w końcu rzeczy o wiele gorsze niż gin.
Poświęciła też chwilę na przejrzenie osobistych papierów madame. Trzeba to o Susan powiedzieć: nie przyszło jej nawet do głowy, że jest w tym cokolwiek niewłaściwego, choć doskonale rozumiała, że zapewne jest to niewłaściwe dla osób niebędących Susan Sto Helit. Papiery leżały zamknięte w całkiem dobrym sejfie, który kompetentnemu złodziejowi zająłby co najmniej dwadzieścia minut. Fakt, że drzwiczki otworzyły się od jej dotknięcia, sugerował, że działają tu specjalne prawa.
Żadne drzwi nie były zamknięte przed panną Susan. To cecha rodzinna. Pewne geny przekazuje się poprzez ducha.
Kiedy zorientowała się już w bieżących sprawach szkoły — głównie by pokazać szczurowi, że nie jest kimś, kogo można wezwać natychmiast i bez uprzedzenia — wstała.
— No dobrze — powiedziała. — Będziesz mnie tak nachodził, co? Bez przerwy, znowu i znowu.
Śmierć Szczurów przyjrzał się jej, przechylając czaszkę na bok.
PIP, powiedział uprzejmym tonem.
— No owszem, tak, lubię go — przyznała. — W pewnym sensie. Ale przecież, no wiesz, to nie jest właściwe. Do czego mnie potrzebuje? Jest Śmiercią! Nie jest całkiem bezsilny! A ja jestem tylko człowiekiem!
Szczur pisnął znowu, zeskoczył na podłogę i wybiegł przez zamknięte drzwi. Po chwili pojawił się znowu i skinął na nią.