Выбрать главу

— Dobrze — mruknęła Susan do siebie. — Niech będzie: w większości człowiekiem.

Tik

I kim jest ten Lu-tze?

Wcześniej czy później każdy z nowicjuszy musiał sobie zadać to dość skomplikowane pytanie. Czasami mijały lata, nim odkrywali, że mały człowieczek, który zamiata ich podłogi i bez słowa skargi wywozi zawartość szamba, a od czasu do czasu cytuje jakieś obce, cudzoziemskie powiedzonka, jest tym legendarnym bohaterem, o którym mówiono, że pewnego dnia go spotkają. A kiedy stawali przed nim, najbardziej inteligentni z nich stawali twarzą w twarz ze sobą.

Sprzątacze pochodzili w większości z wiosek w dolinie. Należeli do personelu klasztoru, ale nie mieli żadnego statusu. Wykonywali wszystkie uciążliwe i nisko cenione prace. Byli… sylwetkami w tle: przycinali drzewa wiśniowe, myli podłogi, czyścili sadzawki z karpiami i zawsze zamiatali. Nie mieli imion. To znaczy, jak domyślał się inteligentny nowicjusz, musieli mieć imiona, jakieś określenia, poprzez które byli rozpoznawalni wśród innych sprzątaczy. Ale na terenie świątyni nikt nie używał ich imion, tylko poleceń. Nikt nie wiedział, gdzie odchodzili na noc. Byli po prostu sprzątaczami. Tak samo jak Lu-tze.

Pewnego dnia grupka starszych nowicjuszy dla żartu rozbiła kopniakami malutką kapliczkę, którą Lu-tze miał obok swej maty do spania.

Następnego ranka żaden sprzątacz nie zjawił się do pracy. Zostali w swoich chatach, za zaryglowanymi drzwiami. Po zbadaniu sprawy opat — który wtedy znów miał pięćdziesiąt lat — przywołał trzech nowicjuszy do swego pokoju. Stały tam trzy miotły oparte o ścianę.

Opat przemówił tymi słowy:

— Czy wiecie, że straszliwa bitwa pięciu miast nie wybuchła, ponieważ posłaniec dotarł tam na czas?

Wiedzieli. Uczyli się tego na początkowym etapie szkolenia. I skłonili się nerwowo, ponieważ w końcu był to opat.

— Wiecie zatem, że gdy koń posłańca zgubił podkowę, posłaniec ów dostrzegł człowieka, który szedł obok drogi, dźwigał przenośne palenisko i pchał na taczkach kowadło?

Wiedzieli.

— I wiecie, że tym człowiekiem był Lu-tze?

Wiedzieli to również.

— Z pewnością wiecie też, że Janda Trapp, wielki mistrz okidoki, taro-fu i chang-fu, uległ tylko jednemu człowiekowi?

Wiedzieli.

— I wiecie, że tym człowiekiem był Lu-tze?

Wiedzieli.

— Pamiętacie tę małą kapliczkę, którą rozbiliście zeszłej nocy?

Pamiętali.

— Wiecie, że miała właściciela?

Zapadła cisza. A potem najbystrzejszy z nowicjuszy spojrzał na opata ze zgrozą, przełknął ślinę, chwycił jedną z trzech mioteł i wyszedł.

Dwaj pozostali byli umysłowo bardziej ociężali i musieli wysłuchać historii aż do końca.

Wtedy jeden z nich powiedział:

— Ale to była tylko kapliczka sprzątacza!

— Weźmiecie te miotły i będziecie zamiatać — rzekł opat. — Będziecie zamiatać codziennie, będziecie zamiatać aż do dnia, kiedy odszukacie Lu-tze i odważycie się powiedzieć: „Sprzątaczu, to ja przewróciłem i rozbiłem twoją kapliczkę, a teraz z pokorą udam się z tobą do dojo Dziesiątego Djimu, aby poznać Właściwą Drogę”. Dopiero wtedy, o ile nadal będziecie w stanie, możecie wrócić do swoich studiów.[6]

Starsi mnisi czasem narzekali, ale zawsze znalazł się ktoś, kto tłumaczył:

— Pamiętajcie, że Droga Lu-tze nie jest naszą Drogą. Pamiętajcie, że nauczył się wszystkiego, zamiatając samotnie, podczas gdy studenci są edukowani. Pamiętajcie, że bywał wszędzie i wiele dokonał. Może jest trochę… dziwny, ale pamiętajcie, że wszedł do cytadeli pełnej uzbrojonych żołnierzy i pułapek, a mimo to dopilnował, by pasza Muntabu zadławił się niewinną ością. Żaden mnich nie potrafi lepiej niż Lu-tze znaleźć Czasu i Miejsca.

Ci, którzy nie wiedzieli, mogli pytać:

— Jakaż to Droga daje mu taką moc?

Na co słyszeli:

— To Droga panny Marietty Cosmopilite, ulica Quirmowa 3, Ankh-Morpork, Pokoje do Wynajęcia, Ceny Przystępne. Nie, my też tego nie rozumiemy. Najwyraźniej jakiś subscendentialny bełkot.

Tik

Oparty na miotle Lu-tze słuchał starszych mnichów. Słuchanie było sztuką, którą rozwijał od lat. Przekonał się bowiem, że jeśli ktoś słucha dostatecznie pilnie i długo, ludzie w końcu powiedzą mu więcej, niż sądzą, że sami wiedzieli.

— Soto jest dobrym agentem terenowym — oświadczył w końcu. — Trochę dziwnym, ale dobrym.

— Upadek objawił się nawet na mandali — rzekł Rinpo. — Chłopiec nie znał żadnej odpowiedniej akcji. Soto twierdzi, że zrobił wszystko odruchowo. Jak mówi, wydawało mu się, że jeszcze w życiu nie widział, by ktoś był tak bliski zera jak ten chłopak. Dopiero po godzinie wsadził go na powóz zmierzający w stronę gór. Potem musiał poświęcić pełne trzy dni, by wykonać Zamknięcie Kwiatu w Gildii Złodziei, gdzie chłopca podobno podrzucono jako niemowlę.

— Zamknięcie się udało?

— Upoważniliśmy go do użycia czasu roboczego dwóch prokrastynatorów. Może kilka osób zachowa jakieś mgliste wspomnienia, ale gildia jest duża i zapracowana.

— Żadnych braci ani sióstr. Żadnej miłości rodziców. Jedynie bractwo złodziei — westchnął smutno Lu-tze.

— Był jednak bardzo dobrym złodziejem.

— Nie wątpię. Ile ma lat?

— Wydaje się, że szesnaście albo siedemnaście.

— A więc za stary, żeby go uczyć.

Starsi mnisi wymienili znaczące spojrzenia.

— Niczego nie możemy go nauczyć — rzekł mistrz nowicjuszy. — On…

Lu-tze uniósł pomarszczoną dłoń.

— Pozwólcie, że zgadnę. On już to wie?

— Całkiem jakbyśmy mówili coś, co tylko na chwilę wypadło mu z pamięci — potwierdził Rinpo. — A potem się nudzi i denerwuje. Moim zdaniem nie do końca jest z nami.

Lu-tze poskrobał swą splątaną bródkę.

— Tajemniczy chłopak — stwierdził w zadumie. — Naturalny talent.

— I pytamy samych siebie ciem noćniciek, noćniciek, kaku dlaczego teraz, dlaczego w tym czasie — wtrącił opat, gryząc nogę drewnianego jaka.

— Ach, czyż nie jest powiedziane: „Na Wszystko jest właściwy Czas i Miejsce”? — spytał Lu-tze. — Zresztą, wielce szanowni panowie, uczycie studentów już od setek lat. Ja jestem tylko sprzątaczem. — Z roztargnieniem uniósł rękę w chwili, gdy jak wyfrunął z niezgrabnych palców opata, i chwycił zabawkę w powietrzu.

— Lu-tze — odezwał się mistrz nowicjuszy. — Najkrócej mówiąc, nie byliśmy w stanie cię uczyć. Pamiętasz?

— Ale potem odnalazłem swą Drogę.

— Czy zechcesz go szkolić? — zapytał opat. — Chłopak powinien mmm brmmm odnaleźć sam siebie.

— Czyż nie jest napisane: „Mam tylko jedną parę rąk”?

Rinpo zerknął na mistrza nowicjuszy.

— Nie wiem — przyznał. — Żaden z nas nigdy nie widział tekstów, które cytujesz.

Wciąż zadumany, jakby jego myśli błądziły gdzie indziej, Lu-tze rzekł:

— To może być wyłącznie tu i teraz. Jest bowiem napisane: „Nigdy nie pada, ale leje”.

Rinpo zrobił zdumioną minę, ale natychmiast spłynęło na niego oświecenie.

— Dzbanek — oświadczył, zadowolony z siebie. — Nie pada, ale leje!

Lu-tze ze smutkiem pokręcił głową.

— A odgłos klaskania jedną ręką to „kia” — powiedział. — Dobrze więc, wasza świątobliwość. Pomogę mu odnaleźć Drogę. Czy coś jeszcze, wielebni?

вернуться

6

Opowieść rozwijała się dalej: Nowicjusz, który protestował, że to przecież tylko kapliczka sprzątacza, uciekł ze świątyni. Student, który nic nie powiedział, pozostał sprzątaczem do końca swych dni. Natomiast student, który dostrzegł nieuniknioną formę opowieści, po długich miesiącach pracowitego zamiatania poszedł do Lu-tze, uklęknął i poprosił o wskazanie mu Właściwej Drogi. Na co sprzątacz zaprowadził go do dojo Dziesiątego Djimu ze straszliwymi wieloostrzowymi maszynami walczącymi i przerażającymi, zębatymi narzędziami walki, takimi jak clong-clong czy uppsi. Opowieść mówi, że sprzątacz otworzył szafę w głębi dojo, wyjął z niej miotłę i tak rzekł: Jedna ręka tutaj, a druga tutaj. Rozumiesz? Ludzie nigdy nie łapią jak trzeba. Stosuj długie, równe pociągnięcia i pozwól, żeby miotła wykonywała większą część pracy. Nigdy nie próbuj zamieść wielkiego stosu, bo w efekcie będziesz musiał każde ziarnko kurzu zamiatać dwukrotnie. Używaj szufelki rozsądnie i pamiętaj: małą zmiotką w kątach”.