Выбрать главу

TAK. WIESZ ZATEM, ŻE NIEKTÓRZY Z NAS… INTERESUJĄ SIĘ LUDZKOŚCIĄ.

— Wiem. Jestem jednym z rezultatów tego zainteresowania.

TAK. EEE… A NIEKTÓRZY Z NAS… PRZEJAWIAJĄ ZAINTERESOWANIE, KTÓRE JEST BARDZIEJ…

— Interesujące?

…OSOBISTE. SŁYSZAŁAŚ PEWNIE, JAK OPOWIADAŁEM O… PERSONIFIKACJI CZASU…

— Niewiele mi o niej mówiłeś. Wspominałeś chyba, że mieszka w szklanym pałacu.

Susan czuła delikatną, wstydliwą, ale dziwnie wyraźną satysfakcję z obserwacji zakłopotania Śmierci. Wyglądał jak ktoś, kto jest zmuszony do ujawnienia szkieletu w szafie.

TAK. EEE… ZAKOCHAŁA SIĘ W CZŁOWIEKU.

— Jakiż to musiał być romantik — stwierdziła Susan, wyraźnie wymawiając „i”.

Zachowywała się po dziecinnemu złośliwie, zdawała sobie z tego sprawę, ale życie wnuczki Śmierci nie jest łatwe i czasami ogarniała ją przemożna chęć zirytowania kogoś.

OCH… KALAMBUR, CZYLI GRA SŁÓW, rzekł Śmierć ze znużeniem. CHOCIAŻ PODEJRZEWAM, ŻE STARASZ SIĘ PO PROSTU BYĆ NIEZNOŚNA.

— Wiesz, tak często się zdarzało w starożytności. Poeci stale zakochiwali się w świetle księżyca, hiacyntach czy czymś jeszcze, a boginie bez przerwy…

ALE TO BYŁO NAPRAWDĘ, przerwał jej Śmierć.

— Jak bardzo naprawdę masz na myśli?

CZAS MIAŁA SYNA.

— Jak mogła…

CZAS MIAŁA SYNA. KOGOŚ W ZASADZIE ŚMIERTELNEGO. KOGOŚ TAKIEGO JAK TY.

Tik

Raz w tygodniu odwiedzał Jeremy’ego ktoś z Gildii Zegarmistrzów. Nie była to w żadnym razie wizyta oficjalna — i tak często trzeba było dostarczyć jakieś zlecenie albo odebrać wykonaną pracę, ponieważ cokolwiek by o nim mówić, chłopak był geniuszem, jeśli idzie o zegary.

Nieoficjalnie — wizyty były też delikatną metodą sprawdzenia, czy młody człowiek bierze swoje lekarstwo i czy nie jest zauważalnie obłąkany.

Zegarmistrze doskonale zdawali sobie sprawę, że ze skomplikowanego mechanizmu ludzkiego mózgu może od czasu do czasu wypaść jakaś śrubka. Członkowie gildii byli zwykle ludźmi skrupulatnymi, wciąż zajętymi pogonią za nieludzką dokładnością, a to miało swoje skutki. Mogło sprawiać kłopoty. Sprężyny to nie jedyna rzecz, która się nakręca. Komitet gildii składał się w większej części z ludzi łagodnych i pełnych zrozumienia. Nie należeli do osób spodziewających się podstępów.

Doktor Hopkins, sekretarz gildii, zdziwił się, kiedy drzwi do pracowni Jeremy’ego otworzył mu człowiek, który wyglądał, jakby przeżył bardzo poważny wypadek.

— Chciałbym się zobaczyć z panem Jeremym — rzekł.

— Tak, profę pana. Jafnie pan jeft u fiebie.

— A pan…?

— Jeftem Igor, profę pana. Pan Jeremy był tak łafkawy, że mnie przyjął.

— Pracuje pan dla niego? — Doktor Hopkins zmierzył Igora wzrokiem.

— Tak, profę pana.

— Hm… Stał pan za blisko jakiejś niebezpiecznej maszynerii?

— Nie, profę pana. Jeft w warftacie, profę pana.

— Panie Igorze — odezwał się Hopkins, kiedy został wprowadzony do wnętrza. — Wie pan, że pan Jeremy musi przyjmować lekarstwo?

— Tak, profę pana. Częfto o tym wfpomina.

— A… w jakim jest stanie…?

— Dofkonałym, profę pana. Pełen entuzjazmu do pracy. Oczy mu się fkrzą i fterczy ogon.

— Fterczy ogon… — powtórzył doktor Hopkins słabym głosem. — Hm… pan Jeremy zwykle nie miewa służących. Obawiam się, że ostatniemu asystentowi rzucił w głowę zegarem.

— Doprawdy, profę pana?

— Panu niczym w głowę nie rzucił, prawda?

— Nie, profę pana. Zachowuje fię całkiem normalnie — zapewnił Igor, człowiek o czterech kciukach i ze szwami dookoła szyi. Otworzył drzwi warsztatu. — Doktor Hopkinf, panie Jeremy. Przygotuję herbatę.

Jeremy siedział wyprostowany sztywno przy stole. Oczy mu błyszczały.

— Ach, doktorze — powiedział. — Jak to miło, że mnie pan odwiedził.

Doktor Hopkins zbadał wzrokiem pomieszczenie.

Zauważył zmiany. Na sztalugach stał teraz przyniesiony skądś spory kawał ściany z drewna i tynku, pokryty ołówkowymi szkicami. Blaty, zwykle zastawione zegarami na różnych etapach składania, zasypane były bryłami kryształu i płytkami szkła. Unosił się ostry zapach kwasu.

— Mhm… coś nowego? — zainteresował się doktor Hopkins.

— Tak, doktorze. Badam właściwości pewnych supergęstych kryształów.

Doktor Hopkins odetchnął z ulgą.

— Ach, geologia! Wspaniałe hobby! Tak się cieszę. Nie można przecież bez przerwy myśleć tylko o zegarach — dodał jowialnie, z odrobiną nadziei.

Jeremy zmarszczył czoło, jakby ukryty za nim mózg usiłował przyjąć jakąś obcą koncepcję.

— Tak — przyznał w końcu. — Czy wie pan, doktorze, że oktiran miedzi wibruje dokładnie dwa miliony czterysta tysięcy siedemdziesiąt osiem razy na sekundę?

— Tak dużo? Coś podobnego.

— Istotnie. A światło padające przez naturalny pryzmat oktiwialnego kwarcu rozszczepia się tylko na trzy kolory.

— Fascynujące — przyznał doktor Hopkins, myśląc, że mogłoby być gorzej. — Hm… czy mi się wydaje, czy w powietrzu jest… dość ostry zapach?

— Kanalizacja — wyjaśnił Jeremy. — Oczyszczamy ją. Kwasem. Po to właśnie potrzebny nam kwas. Do czyszczenia kanalizacji.

— Kanalizacja, tak? — Doktor Hopkins zamrugał. W świecie kanalizacji czuł się raczej nieswojo.

Rozległy się trzaski, a pod drzwiami kuchni zamigotało niebieskie światło.

— Pański, mhm… człowiek, Igor — powiedział doktor Hopkins. — Stara się?

— Tak, doktorze, dziękuję. Jest z Überwaldu, wie pan.

— Och, bardzo… wielki ten Überwald. Bardzo wielki kraj. — Była to jedna z dwóch rzeczy, które wiedział o Überwaldzie. Chrząknął nerwowo i wspomniał o tej drugiej: — Słyszałem, że tamtejsi mieszkańcy są trochę dziwni.

— Igor zapewnia, że nigdy nie miał do czynienia z takimi osobami — oznajmił spokojnie Jeremy.

— Dobrze. Dobrze. Bardzo dobrze. — Nieruchomy uśmiech Jeremy’ego zaczynał doktora niepokoić. — Wydaje się, że ma bardzo dużo, mm… szwów i blizn.

— Owszem, to kulturowe.

— Kulturowe, tak? — Hopkinsowi wyraźnie ulżyło.

Był człowiekiem, który w każdym starał się dostrzec najlepsze cechy. Jednak życie w mieście bardzo się skomplikowało od czasów, kiedy był małym chłopcem, przy tych wszystkich krasnoludach, trollach, golemach, a nawet zombi. Nie był pewien, czy podoba mu się wszystko, co się ostatnio dzieje, ale wiele z tego było najwyraźniej „kulturowe”, a przeciw czemuś takiemu nie można protestować. Więc nie protestował. Słowo „kulturowe” tak jakby rozwiązywało problemy, tłumaczyło, że naprawdę wcale nie istnieją.

Światło pod drzwiami zgasło. Po chwili wszedł Igor, niosąc na tacy dwie filiżanki herbaty.

To była dobra herbata, doktor Hopkins musiał to przyznać. Jednak od oparów kwasu łzawiły mu oczy.

— A więc jak, mhm, idzie praca nad nowymi tablicami nawigacyjnymi? — zapytał.

— Imbirowe ciafteczko, profę pana? — zaproponował Igor.

— Co? A tak, chętnie… Och, bardzo dobre.

— Niech pan weźmie dwa, profę pana.

— Dziękuję. — Mówiąc, doktor Hopkins rozsypywał okruszki. — Tablice nawigacyjne… — powtórzył.

— Obawiam się, że nie dokonałem znaczących postępów — odparł Jeremy. — Byłem zajęty właściwościami kryształów.

— Aha. Tak. No tak, mówiłeś. Cóż, oczywiście będziemy wdzięczni za każdą chwilę, którą będziesz mógł im poświęcić. I jeśli wolno stwierdzić, dobrze widzieć cię zainteresowanego czymś nowym. Zbytnie skupienie na jednym temacie, mhm, sprzyja złym humorom mózgu.