— Nie spodziewałem się, że zostanę… sprzątaczem! Ty jesteś Lu-tze! Myślałem, że zostanę uczniem… no, uczniem bohatera!
— Tak myślałeś? — Lu-tze poskrobał się po brodzie. — Ojejej. Niech to. Tak, widzę, na czym polega problem. Mogłeś mnie uprzedzić. Dlaczego nic nie mówiłeś? Nie zajmuję się już takimi rzeczami.
— Nie?
— Całe to majstrowanie przy historii, bieganie po świecie, zaczepianie różnych ludzi… Nie, już nie. Szczerze ci wyznam, że nigdy nie byłem całkiem pewien, czy powinniśmy to robić. Nie, sprzątanie całkiem mi wystarcza. W zamiecionej do czysta podłodze jest coś takiego… prawdziwego.
— To jakaś próba? — zapytał chłodno Lobsang.
— O tak.
— Wiem, jak się to odbywa. Mistrz każe uczniowi wykonywać różne prymitywne prace, a potem nagle okazuje się, że w rzeczywistości uczeń poznawał prawdy o wielkiej wartości… Tylko nie wydaje mi się, żebym teraz cokolwiek poznawał, oprócz tego, że ludzie są często niechlujni i bezmyślni.
— Przyznasz, że nie jest to bezwartościowa lekcja — odparł Lu-tze. — Czyż nie jest bowiem napisane: „Ciężka praca jeszcze nikomu nie zaszkodziła”?
— Gdzie to jest napisane, Lu-tze? — zapytał Lobsang, głęboko zdesperowany.
Sprzątacz się rozpromienił.
— Aha. Być może, uczeń gotów jest do nauki. Czy jest tak, że nie chcesz poznawać Drogi Sprzątacza, a chciałbyś za to poznać Drogę pani Cosmopilite?
— Czyją?
— Dobrze zamiataliśmy. Wyjdźmy teraz do ogrodów. Czyż nie jest bowiem napisane „Dobrze ci zrobi, jeśli wyjdziesz czasem na świeże powietrze”?
— A jest napisane? — Lobsang wciąż był oszołomiony.
Lu-tze wyjął z kieszeni mały, obszarpany notes.
— Tutaj jest — zapewnił. — Ja wiem najlepiej.
Tik
Lu-tze cierpliwie ustawiał małe lusterko, by bardziej korzystnie skierować światło słońca na jedną z gór bonsai. Nucił coś przy tym pod nosem.
Lobsang siedział na kamieniach ze skrzyżowanymi nogami, w skupieniu przewracając pożółkłe kartki prastarego notesu, na którym wypisano wyblakłym atramentem „Droga pani Cosmopilite”.
— I co? — zainteresował się Lu-tze.
— Droga zawiera odpowiedzi na wszystkie pytania, prawda?
— Tak.
— W takim razie… — Lobsang wskazał maleńki wulkan. — Dlaczego to działa? Stoi na talerzyku!
Lu-tze zapatrzył się w przestrzeń i bezgłośnie poruszył wargami.
— Strona siedemdziesiąta szósta, jak sądzę — powiedział.
Lobsang otworzył we wskazanym miejscu.
— „Dlatego” — przeczytał.
— Dobra odpowiedź — uznał Lu-tze, pędzlem z wielbłądziej sierści delikatnie pieszcząc miniaturową grań.
— Po prostu „Dlatego”, sprzątaczu? Bez żadnych powodów?
— Powody? Jakie powody może mieć góra? A kiedy przybędzie ci lat, przekonasz się, że większość odpowiedzi sprowadza się w końcu do „Dlatego”.
Lobsang milczał. Księga Drogi sprawiała mu problemy. Chciałby powiedzieć coś takiego: Lu-tze, to wygląda jak spis powiedzonek starszej pani. To takie rzeczy, które mówią starsze panie. Co to za koan: „Nie zagoi się, jeśli będziesz rozdrapywał”, Jedz jarzyny, to będziesz silniejszy” albo „Cierpliwością i pracą ludzie się bogacą”? Takie mądrości wypisują na strzeżeniowiedźmowych kartkach!
— Naprawdę? — spytał Lu-tze, wciąż na pozór zajęty swoją górą.
— Nic nie mówiłem.
— Och. Wydawało mi się, że powiedziałeś. Tęsknisz za Ankh-Morpork?
— Tak. Tam nie musiałem zamiatać podłóg.
— Byłeś dobrym złodziejem?
— Byłem fantastycznym złodziejem.
Wietrzyk dmuchnął aromatem kwiatów wiśni. Choć raz, pomyślał Lu-tze, przyjemnie byłoby zebrać wiśnie.
— Byłem kiedyś w Ankh-Morpork — oświadczył. Wyprostował się i przeszedł do następnej góry. — Widziałeś tych przybyszów, jacy tu docierają?
— Tak. Wszyscy się z nich śmieją.
— Naprawdę? — Lu-tze uniósł brwi. — Choć przebyli tysiące mil w poszukiwaniu prawdy?
— Ale czy Wen nie powiedział, że jeśli prawda jest gdziekolwiek, to jest wszędzie?
— Brawo. Widzę, że czegoś się jednak nauczyłeś. No więc któregoś dnia zacząłem odnosić wrażenie, jakby wszyscy inni uznali, że mądrość można znaleźć jedynie gdzieś bardzo daleko. I wyruszyłem do Ankh-Morpork. Oni wszyscy przychodzili do nas, więc wydawało się to uczciwe.
— Szukałeś oświecenia?
— Nie. Człowiek mądry nie szuka oświecenia, ale na nie czeka. Póki więc czekałem, przyszło mi do głowy, że szukanie zdziwienia może się okazać zabawniejsze. W końcu oświecenie zaczyna się tam, gdzie kończy się zdziwienie. I znalazłem owo zdziwienie. A także pewien rodzaj oświecenia. Na przykład nie minęło jeszcze pięć minut mojego tam pobytu, kiedy jacyś ludzie w zaułku próbowali oświecić mnie w kwestii zbędności rzeczy materialnych, jakie posiadałem. Udzielili mi ważnej lekcji na temat śmieszności wszelkiego majątku.
— Ale czemu do Ankh-Morpork? — nie mógł zrozumieć Lobsang.
— Zajrzyj na tył książki — poradził mu Lu-tze.
Był tam wciśnięty pożółkły, rozsypujący się kawałek papieru. Chłopiec go rozłożył.
— To kartka z almanachu — zauważył. — Jest tam bardzo popularny.
— Tak. Pewien poszukiwacz mądrości zostawił go tutaj.
— Na tej kartce są tylko fazy księżyca.
— Po drugiej stronie.
Lobsang odwrócił kartkę.
— To reklama Ankhmorporskiej Gildii Kupców. „W Ankh-Morpork znajdziesz wszystko!” — Popatrzył na uśmiechniętego Lu-tze. — I… i pomyślałeś, że…
— Och, jestem stary, prosty i łatwowierny — odparł sprzątacz. — Ty jesteś młody i skomplikowany. Czy Wen nie dostrzegał znaków w zawirowaniach owsianki w swojej miseczce albo w kluczach ptaków? A to było wprost napisane. Owszem, stada ptaków bywają bardzo złożone, ale tutaj miałem wyraźne słowa. I po całym życiu poszukiwań zobaczyłem wreszcie początek Drogi. Mojej Drogi.
— Więc ruszyłeś aż do Ankh-Morpork… — szepnął słabym głosem Lobsang.
— I znalazłem się na ulicy Quirmowej z chłodnym umysłem, ale z pustymi kieszeniami — potwierdził sprzątacz, uśmiechając się z rozczuleniem do wspomnień. — Zauważyłem w oknie tabliczkę „Pokoje do wynajęcia”. Zapukałem i tak poznałem panią Cosmopilite. A kiedy zawahałem się, nie będąc pewien języka, powiedziała: „Nie mam całego dnia, wie pan…”. Niemal co do słowa jedna z sentencji Wena! Natychmiast zrozumiałem, że znalazłem to, czego szukałem! Całe dnie zmywałem naczynia w jadłodajni, dostając za to dwadzieścia pensów dziennie i wszystkie resztki, jakie potrafiłem zabrać, a wieczorami pomagałem pani Cosmopilite sprzątać dom i słuchałem, co mówi. Była naturalnym talentem w zamiataniu, miała dobre, rytmiczne ruchy oraz niezgłębione zasoby mądrości. Nie minęły nawet dwa dni, a wypowiedziała do mnie niemal te same słowa, których użył Wen, kiedy zrozumiał prawdziwą naturę Czasu! Poprosiłem o obniżkę czynszu, ponieważ naturalnie nie sypiałem w łóżku, a ona odpowiedziała: „Nie urodziłam się wczoraj, panie Tze”. Zadziwiające! Przecież nie mogła widzieć Świętych Tekstów!
Oblicze Lobsanga przypominało starannie nakreślony rysunek.
— „Nie urodziłam się wczoraj”? — powtórzył.
— No tak, oczywiście, jako nowicjusz nie doszedłeś jeszcze tak daleko — odparł Lu-tze. — Stało się to, kiedy zasnął w jaskini i we śnie zobaczył przed sobą Czas. Czas pokazała mu, że wszechświat odtwarza się z sekundy na sekundę, bez końca, a przeszłość jest jedynie wspomnieniem. Wen wyszedł z jaskini na prawdziwie nowy świat i rzekł wtedy: „Wczoraj się nie urodziłem”!