Выбрать главу

— No więc tak — rzekła, ponieważ wiele się nauczyła przez ostatnie dwadzieścia lat. — To możliwe, i zawsze staram się jak najlepiej, możesz spytać kogokolwiek. Ale nie powiedziałabym, że jestem najlepsza. Zawsze uczę się czegoś nowego. Taka już jestem.

— Och… w takim razie zjawię się w bardziej dogodnym… momencie.

— Dlaczego masz śnieg na…?

Ale, nie znikając właściwie, przybysz nie był już obecny.

Tik

Ktoś dobijał się do drzwi. Niania Ogg ostrożnie odstawiła swoją wieczorną szklaneczkę brandy i przez chwilę wpatrywała się w ścianę. Długie życie poświęcone granicznemu czarownictwu[4] wyostrzyło jej zmysły, z których posiadania większość nie zdaje sobie sprawy. Coś w jej głowie zaskoczyło z kliknięciem.

W kociołku nad paleniskiem właśnie zaczynała wrzeć woda przeznaczona do butelki, która ogrzewała jej łóżko.

Niania Ogg odłożyła fajkę, wstała i otworzyła drzwi na wiosenną noc.

— Tak sobie myślę, że przebyłeś długą drogę — powiedziała, nie okazując zdziwienia.

— To prawda, pani Ogg.

— Wszyscy, którzy mnie znają, mówią mi: Nianiu.

Śnieg na płaszczu przybysza topniał i ściekał na ziemię. W tej okolicy śnieg nie padał już od miesiąca.

— To pilna sprawa, jak sądzę? — spytała, gdy w pamięci rozwijały się wspomnienia.

— Rzeczywiście.

— I teraz masz powiedzieć: musi pani natychmiast iść ze mną.

— Bo musi pani natychmiast iść.

— No więc… owszem, tak, jestem całkiem niezłą akuszerką, choć sama to mówię. Setki przyjęłam na ten świat. Nawet trolle, a to nie jest zajęcie dla osób bez doświadczenia. Znam porody w przód i w tył, a bywało, że prawie na bok. Ale zawsze jestem gotowa, żeby nauczyć się czegoś nowego. — Skromnie spuściła wzrok. — Nie powiem, że jestem najlepsza — dodała. — Choć muszę przyznać, że nikt lepszy nie przychodzi mi na myśl.

— Musi pani ruszać natychmiast.

— Ach, muszę? Tak? — rzuciła niania Ogg.

— Tak!

Graniczna czarownica myśli szybko, ponieważ granice mogą szybko się przesuwać. I uczy się dostrzegać, kiedy tworzy się mitologia, a najlepsze, co można zrobić, to ustawić się na drodze i pędzić, by dotrzymać jej kroku.

— Wezmę tylko…

— Nie ma czasu.

— Przecież nie mogę tak po prostu wyjść…

— Już!

Niania sięgnęła za drzwi po swój porodowy tobołek, trzymany tam właśnie na takie okazje. Był pełen rzeczy, o których wiedziała, że się przydadzą, a zawierał też kilka takich, co do których modliła się, by nigdy nie były potrzebne.

— Gotowe — powiedziała.

I wyszła.

Tik

Kiedy znowu wkroczyła do swojej kuchni, woda właśnie się zagotowała. Niania zdjęła kociołek znad paleniska.

W szklaneczce obok fotela pozostała jeszcze kropelka brandy. Niania wysuszyła ją, po czym dopełniła z butelki po brzegi.

Sięgnęła po fajkę. Jeszcze ciepłą. Pociągnęła i tytoń się rozjarzył.

Potem wyjęła coś z tobołka, w tej chwili znacznie lżejszego, i ze szklaneczką w dłoni usiadła, by się temu przyjrzeć.

— No tak… — odezwała się w końcu. — To było… bardzo niezwykłe…

Tik

Śmierć patrzył, jak obraz się rozpływa. Kilka płatków śniegu, które wyfrunęły z lustra, stopniało już na podłodze, ale w powietrzu wciąż się unosił aromat fajkowego dymu.

ACH, ROZUMIEM. PORÓD W NIEZWYKŁYCH OKOLICZNOŚCIACH, ALE CZY NA TYM WŁAŚNIE POLEGA PROBLEM, CZY TEŻ TAKIE BĘDZIE ROZWIĄZANIE?

PIP, odparł Śmierć Szczurów.

ISTOTNIE, zgodził się Śmierć. CAŁKIEM MOŻLIWE, ŻE MASZ RACJE. WIEM, ŻE AKUSZERKA NIGDY MI NIE POWIE.

Śmierć Szczurów wyglądał na zdziwionego.

PIP?

Śmierć się uśmiechnął.

ŚMIERCI? PYTAJĄCEMU O ŻYCIE DZIECKA? NIE, NIE POWIE.

— Przepraszam — wtrącił kruk. — Ale jak to możliwe, że panna Ogg stała się panią Ogg? Brzmi to trochę jak te wiejskie obyczaje, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi.

CZAROWNICE SĄ MATRONIMICZNE, wyjaśnił Śmierć. O WIELE ŁATWIEJ IM ZMIENIAĆ MĘŻÓW NIŻ NAZWISKO.

Wrócił do biurka i wysunął szufladę. Leżała w niej gruba księga oprawna w noc. Na okładce, gdzie tego typu księga mogłaby w innych okolicznościach nosić napis „Nasz ślub” albo „Album fotograficzny ACME”, litery głosiły: „Wspomnienia”.

Śmierć ostrożnie przewracał grube karty. Niektóre wspomnienia wyrwały się przy okazji, tworząc w powietrzu ulotne wizje, zanim kartka opadła, a one odlatywały i rozpływały się w odległych, ciemnych zakamarkach pokoju. Były tam również skrawki dźwięków, śmiechu, płaczu, krzyków i z jakiegoś powodu krótki wybuch melodii granej na cymbałkach, która sprawiła, że znieruchomiał na chwilę.

Nieśmiertelny ma wiele do zapamiętania. Czasami lepiej umieścić to w miejscu, gdzie będzie bezpieczne.

W powietrzu nad biurkiem zawisło jedno pradawne wspomnienie, pożółkłe i spękane na brzegach. Ukazywało pięć postaci, cztery na koniach, jedną w rydwanie, wszystkie najwyraźniej wyjeżdżające z burzy. Konie były rozciągnięte w galopie. Wokół wiele dymu, płomieni i ogólnego rozgardiaszu.

ACH, DAWNE CZASY, mruknął Śmierć, ZANIM NASTAŁA TA MODA NA KARIERY SOLOWE.

PIP? zainteresował się Śmierć Szczurów.

O TAK, przyznał Śmierć. KIEDYŚ BYŁO NAS PIĘCIU. PIĘCIU JEŹDŹCÓW. ALE WIESZ, JAK TO BYWA. ZAWSZE WYBUCHNIE KŁÓTNIA. TWÓRCZE NIEPOROZUMIENIA, ZDEMOLOWANE POKOJE, TAKIE RZECZY. Westchnął. I SŁOWA, KTÓRE MOŻE NIE POWINNY ZOSTAĆ WYPOWIEDZIANE.

Przewrócił jeszcze kilka kartek i westchnął znowu. Jeśli ktoś potrzebuje sprzymierzeńca, a jest Śmiercią, to na kim może w pełni polegać?

Zamyślony spojrzał na kubek z pluszowym misiem.

Oczywiście, zawsze jest rodzina. Tak. Obiecał, że więcej tego nie zrobi, ale jakoś nigdy nie mógł zrozumieć, o co chodzi z tymi obietnicami.

Wstał i wrócił do lustra. Nie zostało już zbyt wiele czasu. Obiekty w lustrze były bliżej, niż się wydawało.

Zabrzmiał dźwięk, jakby coś się ślizgało, potem moment przeraźliwej ciszy i trzask, jakby na podłogę upadł worek kręgli.

Śmierć Szczurów drgnął. Kruk wystartował natychmiast.

POMÓŻCIE MI WSTAĆ, PROSZĘ, odezwał się głos z mroku. A POTEM WYCZYŚĆCIE TO NIESZCZĘSNE MASŁO.

Tik

To biurko było niczym pole pełne galaktyk.

Obiekty się skrzyły. Były tu skomplikowane koła i spirale jaśniejące na tle czerni…

Jeremy zawsze lubił ten moment, kiedy zegar leżał przed nim w częściach — każde kółko zębate i sprężyna starannie ułożone na czarnym aksamicie. To było tak, jakby patrzył na Czas rozłożony, pod kontrolą, każdy jego element zrozumiały…

Chciałby, żeby jego życie też tak wyglądało. Przyjemnie byłoby zredukować je do niewielkich fragmentów, rozłożyć na blacie, oczyścić i nasmarować, a potem złożyć, żeby zazębiały się i wirowały w doskonałym zgodnym rytmie. Ale czasami się zdawało, że życie Jeremy’ego zostało zmontowane przez niezbyt sprawnego rzemieślnika, który pozwolił, by pewna liczba niewielkich, lecz ważnych elementów zrobiła „ping!” w ciemne kątki pomieszczenia.

Chciałby bardziej lubić ludzi, ale jakoś nigdy sobie z nimi nie radził. Nie wiedział, co ma mówić. Gdyby życie było przyjęciem, to on nie znalazłby się nawet w kuchni. Zazdrościł tym, którzy docierali aż do kuchni. W kuchni prawdopodobnie byłyby resztki przekąsek, a także butelka czy dwie taniego wina, które ktoś przyniósł ze sobą, zapewne całkiem niezłego, jeśli tylko wyłowić z niego potopione niedopałki papierosów. W kuchni mogłaby nawet trafić się jakaś dziewczyna, choć Jeremy dobrze znał granice swojej wyobraźni.

вернуться

4

Graniczna czarownica to taka, która pracuje na obrzeżach, w tych chwilach, kiedy zastosowanie mają warunki brzegowe — pomiędzy życiem a śmiercią, dobrem i złem lub — co najbardziej niebezpieczne — pomiędzy dzisiaj i jutro.