Выбрать главу

Handisides wciągnął to wszystko na swój psychiczny maszt, który przesłał modlitwę do nieba. Mnich zaczął się uśmiechać.

— Jednakże — podjął Lu-tze, podchodząc bliżej i zniżając głos — wkrótce zapewne znowu tu zajrzę. Tu się przyda porządne zamiatanie… I jeśli nie zastanę was, chłopcy, bardzo zapracowanych, w ciągu tygodnia ty i ja stoczymy… rozmowę.

Uśmiech znikł.

— Tak, sprzątaczu.

— I niech ktoś zmiecie pana Shoblanga.

— Tak, sprzątaczu.

— No to się dogadaliśmy. Ja i ten młody Lobsang już pójdziemy. Bardzo się przyczyniliście do jego edukacji.

Wziął za rękę niestawiającego oporu Lobsanga i poprowadził go wzdłuż długiego szeregu obracających się, szumiących prokrastynatorów. Całun błękitnego dymu wciąż wisiał pod wysokim sklepieniem.

— Zaiste jest napisane: „Mógłbyś mnie piórkiem powalić” — mruknął, kiedy wspinali się nachylonym korytarzem. — Zauważyłeś tę inwersję, zanim się zaczęła. Przerzuciłaby nas do przyszłego tygodnia. Co najmniej.

— Przepraszam, sprzątaczu.

— Przepraszasz? Nie masz za co przepraszać. Nie wiem, kim naprawdę jesteś, synu. Jesteś za szybki. Czujesz się tutaj jak kaczka w wodzie. Nie musisz uczyć się tego, na co inni poświęcają lata. Stary Shoblang, niech zreinkarnuje się w jakimś miłym i ciepłym miejscu, nawet on nie potrafił zrównoważyć obciążenia co do sekundy. Sekundy! Na całym nieszczęsnym świecie! — Zadrżał. — Udzielę ci wskazówki: nie zdradzaj się z tym. Ludzie czasem dziwnie reagują na takie rzeczy.

— Tak, sprzątaczu.

— I jeszcze jedno. — Lu-tze prowadził chłopca drogą do światła. — Co się właściwie stało akurat na moment przed wyrwaniem prokrastynatorów? Poczułeś coś?

— Nie wiem. Wydawało mi się, że… jakby przez chwilę wszystko było nie tak.

— Zdarzyło ci się już coś takiego?

— Nie-e… To było trochę podobne do tego, co czułem przy mandali.

— Cóż… nie rozmawiaj z nikim na ten temat. Większość tych ważniaków dzisiaj nie wie nawet, jak działają te wirniki. Nikt już się nimi nie przejmuje. Nikt nie zauważa czegoś, co funkcjonuje dobrze. Oczywiście, za dawnych czasów nie zostałbyś nawet mnichem, póki byś nie przepracował w hali sześciu miesięcy, smarując, czyszcząc i nosząc narzędzia. I tak było lepiej! Dzisiaj stale tylko mówią o nauce posłuszeństwa i kosmicznej harmonii. No więc kiedyś uczyłeś się ich w hali. Uczyłeś się, że jeśli nie odskoczysz, kiedy ktoś wrzaśnie „Zrzut!”, dostaniesz parę lat tam, gdzie zaboli. I że nie ma wspanialszej harmonii niż ta, kiedy wszystkie wirniki równo się obracają.

Korytarz doprowadził ich do głównego kompleksu budynków świątyni. Ludzie wciąż jeszcze biegali niespokojnie, kiedy obaj skierowali się do mandali.

— Jesteś pewien, że możesz znowu na nią popatrzeć? — upewnił się Lu-tze.

— Tak, sprzątaczu.

— No dobrze. Sam wiesz najlepiej.

Balkony nad salą pełne były mnichów, ale dzięki uprzejmemu, aczkolwiek stanowczemu użyciu miotły Lu-tze przedostał się do pierwszych rzędów. Starsi mnisi zebrali się na samym brzegu.

Zauważył go Rinpo.

— Ach, sprzątacz — powiedział. — Czyżby jakiś kurz cię zatrzymał?

— Wirniki się wyrwały i przeszły w nadobroty — mruknął Lu-tze.

— Tak, ale przecież otrzymałeś wezwanie opata — przypomniał z wyrzutem akolita.

— Był taki czas, kiedy każdy z nas popędziłby do hali, gdyby uderzyły gongi.

— Tak, ale…

— BRRRRbrrrrbrrrr — odezwał się opat niesiony przez akolitę w chuście na plecach. Miał na głowie haftowaną spiczastą czapeczkę. — Lu-tze zawsze bardzo cenił praktyczne podejście BRRbrr. — Dmuchnął bąbelkami mleka w ucho akolity. — Cieszę się, że problem został rozwiązany, Lu-tze.

Sprzątacz pokłonił się, a opat zaczął lekko tłuc akolitę po głowie drewnianym misiem.

— Historia się powtarza, Lu-tze. Dum, dum BBBRRRR…

— Szklany zegar? — upewnił się Lu-tze.

Starsi mnisi aż syknęli.

— Skąd możesz o tym wiedzieć? — zdumiał się główny akolita. — Nie odtworzyliśmy jeszcze mandali.

— Napisane jest „Czuję to w mojej wodzie”. Poza tym to był jedyny przypadek, kiedy szpule tak oszalały. Wyrwały się wszystkie. Ześlizg czasowy. Ktoś znowu buduje szklany zegar.

— Przecież to niemożliwe — oświadczył akolita. — Usunęliśmy wszelkie ślady…

— Ha! Napisane jest: „Nie jestem zielony jak szczypiorek czy kapusta” — burknął Lu-tze. — Czegoś takiego nie da się zlikwidować! Przesącza się z powrotem. Opowieści. Sny. Rysunki naskalne. Cokolwiek…

Lobsang spojrzał w dół, na podłogę, gdzie była mandala. Mnisi tłoczyli się wokół kilku wysokich walców po drugiej stronie sali. Wyglądały jak prokrastynatory, ale obracał się powoli tylko jeden, całkiem mały. Pozostałe stały w bezruchu, ukazując masę symboli wyrzeźbionych na powierzchni od szczytu do podstawy.

Przechowywanie wzorów…

Myśl pojawiła się w jego głowie. To tam zapamiętuje się wzory mandali, by dało się je odtworzyć. Dzisiejsze wzory na tym małym walcu, przechowywanie długoterminowe na wielkich.

Poniżej mandala zafalowała; po powierzchni sunęły plamy kolorów i strzępy wzorów. Któryś z oddalonych mnichów krzyknął coś i mały walec znieruchomiał.

Toczące się ziarenka piasku zamarły.

— Tak wyglądała dwadzieścia minut temu — wyjaśnił Rinpo. — Widzicie tę niebieskobiałą kropkę, o tam? Potem się rozlała…

— Wiem, co widzę — przerwał mu posępnie Lu-tze. — Człowieku, byłem tu, kiedy to się stało poprzednio! Wasza świątobliwość, niech przepuszczą starą sekwencję szklanego zegara! Nie mamy zbyt wiele czasu!

— Naprawdę uważam, że… — zaczął akolita, ale przerwał mu cios gumowego klocka.

— Ciem nocnik ciem jeśli Lu-tze ma rację, to nie możemy tracić czasu, panowie. A jeśli się myli, to mamy rezerwę czasową, czyż nie? Nocnik już ciem zajaz!

— Dziękuję — powiedział sprzątacz. Złożył dłonie przy ustach. — Oi! Wy tam! Wałek drugi, czwarty bhing, około dziewiętnastego gupa! I z życiem!

— Z całym szacunkiem muszę zaprotestować, wasza świątobliwość — nie ustępował akolita. — Ćwiczyliśmy na takie właśnie sytuacje zagrożenia…

— Tak, znam procedury ćwiczebne na wypadek zagrożenia — oświadczył Lu-tze. — I zawsze w nich czegoś brakuje.

— To śmieszne! Podejmujemy wszelkie starania…

— Zawsze opuszczacie to nieszczęsne zagrożenie. — Lu-tze odwrócił się twarzą do oczekujących robotników. — Gotowe? Dobrze! Rzućcie to na podłogę, ale już! Inaczej będę zmuszony tam zejść! A nie chcę być zmuszany do zejścia!

Ludzie przy walcach wzięli się do pracy. Nowy wzór zastąpił ten pod balkonem. Linie i kolory znajdowały się w innych miejscach, ale niebieskobiały krążek zajmował środek.

— Macie — rzekł Lu-tze. — To było dziesięć dni przed uderzeniem zegara.

Mnisi zamilkli.

Lu-tze uśmiechnął się ponuro.

— A dziesięć dni później…

— Czas się zatrzymał — dokończył Lobsang.

— Można i tak to ująć — zgodził się Lu-tze. Poczerwieniał.