Выбрать главу

Na otwartej przestrzeni dostrzegał więcej niepokojących zjawisk. Lady LeJean nie poruszała się normalnie — całkiem jakby musiała kontrolować swe ciało, zamiast pozwolić mu sterować sobą samodzielnie, tak jak to robią ludzie. Nawet zombi po pewnym czasie opanowują tę umiejętność. Efekt był dyskretny, ale Igory mają dobry wzrok — poruszała się jak ktoś nieprzyzwyczajony do noszenia skóry.

Zwierzyna skręciła w wąską uliczkę i Igor przez chwilę miał nadzieję, że jest w okolicy ktoś z Gildii Złodziei. Bardzo chciałby zobaczyć, co się stanie, gdy któryś z nich stuknie ją w czaszkę, co było zwyczajowym wstępem do negocjacji. Wczoraj jeden spróbował tego z Igorem, najpierw się zdziwił, słysząc metaliczny brzęk, a zaraz potem zupełnie osłupiał, kiedy ofiara chwyciła go za rękę i złamała ją z anatomiczną precyzją.

Tymczasem lady LeJean skręciła w zaułek między dwoma budynkami.

Igor się zawahał. Pozwolić, by światło dnia wyraźnie pokazało jego sylwetkę w wylocie zaułka, to pierwszy punkt w tutejszej liście przyczyn zgonu. Ale z drugiej strony nie robił przecież nic złego, prawda? A ona nie wyglądała na uzbrojoną.

Z zaułka nie dobiegał odgłos kroków… Igor odczekał chwilę, po czym wysunął głowę za róg.

Nie było śladu po lady LeJean. Nie było też żadnej drogi wyjścia — widział przed sobą zasypany śmieciami ślepy zaułek.

Był za to rozpływający się w powietrzu szary kształt, który zniknął, zanim Igor mu się przyjrzał. Jakby szata z kapturem, szara jak mgła. Zlała się z półmrokiem i przepadła.

Zmieniła kierunek marszu, a potem zmieniła się… w coś innego.

Igor poczuł, że mrowią go dłonie.

Pojedyncze Igory miewają swoje szczególne specjalności, wszystkie jednak są znakomitymi chirurgami i bardzo nie lubią, kiedy ktoś się marnuje. W górach, gdzie zwykle zatrudnia się drwali i górników, mieszkający w pobliżu Igor uważany jest za prawdziwy dar losu. Zawsze istnieje ryzyko, że odskoczy siekiera albo ostrze piły nagle oszaleje. Człowiek cieszył się, że ma niedaleko Igora, który zawsze chętnie podawał pomocną dłoń — a nawet całe ramię, jeśli się miało szczęście.

I choć Igory hojnie szafowały swymi umiejętnościami w służbie dla społeczeństwa, jeszcze bardziej dbały o to, by wykorzystywać je między sobą. Znakomity wzrok, para mocnych płuc, potężny system trawienny… Straszna byłaby myśl, że takie cudowne dzieło stanie się pokarmem dla robaków. Pilnowały więc, by się nie stało. Lepiej niech wszystko zostanie w rodzinie.

Igor naprawdę miał ręce po dziadku. A w tej chwili zaciskały się w pięści, całkiem samodzielnie.

Tik

Bardzo mały kociołek grzał się na ogniu z drewnianych wiórów i suszonego nawozu jaków.

— To było… dawno temu — zaczął Lu-tze. — Dokładnie kiedy nie ma znaczenia z powodu tego, co się stało. Prawdę mówiąc, pytanie o to, kiedy dokładnie, też nie ma już sensu. Odpowiedź zależy od tego, gdzie się znajdziesz. W pewnych miejscach było to setki lat temu. W innych… może jeszcze się nie zdarzyło. No więc żył w Überwaldzie pewien człowiek. Wynalazł zegar. Zadziwiający zegar. Zegar, który odmierzał tykanie wszechświata. Wiesz, co to takiego?

— Nie.

— Ja też nie. Opat zna się na takich rzeczach. Niech pomyślę… No dobrze. Wyobraź sobie najkrótszy moment czasu. Naprawdę malutki. Tak malutki, że sekunda jest przy nim jak miliard lat. Masz? No więc kosmiczne tyknięcie kwantowe… tak opat je nazywa… to tyknięcie kwantowe jest jeszcze o wiele krótsze. To czas potrzebny do przejścia od teraz do wtedy. Czas, jakiego potrzebuje atom, żeby pomyśleć o zadrżeniu. To…

— To czas, którego potrzebuje najmniejsze możliwe wydarzenie, jakie może się zdarzyć, aby się zdarzyć? — zapytał Lobsang.

— No właśnie. Bardzo dobrze. — Lu-tze odetchnął głęboko. — To również czas potrzebny do tego, by cały wszechświat uległ zniszczeniu w przeszłości i został odbudowany na nowo. Nie patrz tak na mnie… Tak twierdzi opat.

— Czy to się dzieje, kiedy rozmawiamy?

— Miliony razy. Gazyliony razy, prawdopodobnie.

— To znaczy ile?

— To jedno z tych słów, których używa opat. Oznacza większą liczbę, niż możesz sobie wyobrazić w ciągu yonku.

— Co to jest yonk?

— To bardzo długi czas.

— I my tego nie czujemy? Wszechświat ulega zniszczeniu, a my tego nie odczuwamy?

— Mówią, że nie. Za pierwszym razem, kiedy mi to wytłumaczyli, trochę się zdenerwowałem, ale wszystko dzieje się za szybko, żebyśmy cokolwiek zauważyli.

Przez dłuższą chwilę Lobsang wpatrywał się w biel śniegu.

— No dobrze — powiedział w końcu. — Mów dalej.

— Ktoś w Überwaldzie zbudował taki zegar ze szkła. Napędzany błyskawicą, o ile dobrze pamiętam. I jakoś zszedł do poziomu, kiedy zegar mógł tykać w tempie wszechświata.

— Czemu to zrobił?

— No wiesz… Mieszkał w wielkim starym zamku na skale w Überwaldzie. Tacy ludzie nie potrzebują innych powodów niż „bo mogę”. Mają koszmarny sen, a potem usiłują go zrealizować.

— Ale przecież nie da się zbudować takiego zegara, ponieważ znajduje się on wewnątrz wszechświata, więc… byłby niszczony i odbudowany tak samo jak wszechświat, prawda?

Lu-tze wyglądał, jakby był pod wrażeniem. I powiedział to.

— Jestem pod wrażeniem — oświadczył.

— To jakby otwierać skrzynię łomem, który jest wewnątrz.

— Opat sądzi jednak, że część zegara znalazła się na zewnątrz.

— Nie można zbudować czegoś na zewnątrz…

— Wytłumacz to człowiekowi, który pracował nad tym problemem przez dziewięć kolejnych żywotów — odparł Lu-tze. — Chcesz poznać resztę tej historii?

— Tak, sprzątaczu.

— No więc… W tamtych czasach brakowało nam ludzi, ale był sobie pewien młody sprzątacz…

— Ty — domyślił się Lobsang. — To będziesz ty, prawda?

— Tak, tak — przyznał kwaśno Lu-tze. — Wysłano mnie do Überwaldu. W tamtych czasach historia nie odchylała się jeszcze zbytnio i wiedzieliśmy, że coś poważnego ma się zdarzyć w okolicach Bad Schüschein. Szukałem chyba całe tygodnie. Wiesz, ile tam jest samotnych zamków nad wąwozami? Ruszyć się nie można przez te samotne zamki.

— I dlatego nie dotarłeś do tego właściwego na czas? Pamiętam, co mówiłeś opatowi.

— Byłem już w dolinie, kiedy błyskawica uderzyła w wieżę. Wiesz, że jest napisane: „Wielkie wydarzenia zawsze rzucają cienie”. Ale nie potrafiłem wykryć, gdzie to się dzieje, a potem było już za późno. Półmilowy sprint pod górę, szybszy niż błyskawica… Nikt by nie zdążył. Prawie mi się udało. Przechodziłem już przez drzwi, kiedy wszystko poszło w demony.

— Czyli nie ma powodów, byś się winił…

— Owszem, ale wiesz, jak to jest… Człowiek myśli: Gdybym tylko wstał trochę wcześniej, gdybym poszedł inną drogą…

— I zegar uderzył — przypomniał Lobsang.

— Nie. Stanął. Mówiłem ci, że jego część znajdowała się poza wszechświatem. Nie chciała płynąć z prądem. Próbowała odliczać tykanie, a nie poruszać się wraz z nim.

— Ale przecież wszechświat jest ogromny! Nie można go zatrzymać jakimś mechanizmem!

Lu-tze pstryknął niedopałkiem papierosa w ognisko.

— Opat twierdzi, że rozmiar nie ma znaczenia. Zrozum, przez dziewięć żywotów dochodził do tego, co wie, zatem to nie nasza wina, że nie możemy zrozumieć. Prawda? Historia się rozpadła. Była jedynym, co mogło ustąpić. Bardzo niezwykłe zdarzenie. Wszędzie zostały po nim pęknięcia. Te… nie mogę sobie przypomnieć słowa… te mocowania, które mówią kawałkom przeszłości, do jakich kawałków teraźniejszości należą, trzepotały pozrywane. Niektóre zaginęły bezpowrotnie. — Lu-tze spoglądał w gasnące płomienie. — Pozszywaliśmy to jakoś — dodał. — Tam i z powrotem, przez całą historię. Zapełniliśmy dziury fragmentami zabranymi z innych miejsc. W tej chwili to taka łatanina.