Выбрать главу

— Ludzie nic nie zauważyli?

— W jaki sposób? Kiedy już to zrobiliśmy, to przecież zawsze tak było. Zdziwiłbyś się, jakie numery udało się nam przepchnąć. Na przykład…

— Jestem pewien, że ktoś by się zorientował.

Lu-tze rzucił chłopcu jedno ze swych ukośnych spojrzeń.

— Zabawne, że to mówisz. Sam się zawsze nad tym zastanawiałem. Ludzie często przecież powtarzają coś w stylu: „Gdzie się podział ten czas?” albo „Wydaje się, że to było wczoraj”. Cóż, musieliśmy to zrobić. Zresztą wszystko zagoiło się całkiem ładnie.

— No ale ludzie zajrzą do książek historycznych i zobaczą…

— Słowa, mój chłopcze. To wszystko. Zresztą ludzie majstrowali przy czasie, odkąd stali się ludźmi. Marnowali go, zabijali, oszczędzali, zajmowali. I wciąż to robią. Ludzkie głowy zostały stworzone do zabaw z czasem. Tak samo jak my to robimy, tyle że my jesteśmy lepiej przeszkoleni i posiadamy kilka dodatkowych umiejętności. I poświęciliśmy stulecia, żeby znów ustawić wszystko jak należy. Popatrz na prokrastynatory, nawet w spokojny dzień. Przesuwają czas, tam go rozciągną, tutaj skompresują… To poważne zadanie. I nie chcę patrzeć, jak wszystko się rozpada po raz drugi. Za drugim razem nie będzie już czego naprawiać.

Lu-tze zapatrzył się w dogorywający żar.

— To zabawne — rzekł. — Sam Wen miał pod koniec bardzo dziwne przemyślenia na temat czasu. Pamiętasz, mówiłem ci, że uważał czas za żywy. Twierdził w każdym razie, że zachowuje się jak żywa istota. Bardzo dziwny pomysł. Twierdził, że spotkał Czas i że była kobietą. Przynajmniej dla niego. Wszyscy uważają, że to bardzo skomplikowana metafora, a mnie może coś wtedy trafiło w głowę czy jak… Ale owego dnia spojrzałem na szklany zegar w chwili, kiedy eksplodował, i…

Wstał i chwycił miotłę.

— Lepiej ruszajmy, chłopcze. Jeszcze dwie, może trzy sekundy, a będziemy już w Bong Phut.

— Co chciałeś powiedzieć? — dopytywał się Lobsang, wstając.

— Nic. Zwykłe majaki starego człowieka. Myśli uciekają trochę, kiedy się przekroczy siedemset lat. Idziemy.

— Sprzątaczu…

— Tak, chłopcze?

— Dlaczego nosimy na plecach wirniki?

— Wszystko w swoim czasie, mój chłopcze. Mam nadzieję.

— Nosimy własny czas, prawda? Jeśli czas się zatrzyma, my nadal będziemy mogli się poruszać? Jak… nurkowie?

— Znakomicie.

— I…

— Jeszcze jedno pytanie?

— Czas to ona? Żaden z nauczycieli o tym nie wspominał i nie pamiętam nic takiego zapisanego w zwojach.

— Nie myśl o tym. Wen napisał… no, Sekretny Zwój, tak go nazywają. Trzymają go w zamkniętej komnacie. Tylko opaci i najstarsi mnisi mogą tam zaglądać.

Lobsang nie mógł się opanować.

— Więc w jaki sposób ty…? — zaczął.

— Chyba nie sądzisz, że tacy ludzie będą tam zamiatać, prawda? A strasznie się kurzy.

— I o czym tam napisał?

— Nie przeczytałem zbyt wiele. Jakoś miałem wrażenie, że nie wypada — odrzekł Lu-tze.

— Ty? Ale co przeczytałeś?

— To był wiersz miłosny. I to dobry…

Obraz Lu-tze się zamglił, kiedy sprzątacz rozkroił czas. Potem zbladł i zniknął. Na powierzchni śniegu pojawiła się linia śladów. Lobsang zwinął czas wokół siebie i ruszył za nim. I wtedy — całkiem znikąd — nadeszło wspomnienie: Wen miał rację.

Tik

Istniało wiele miejsc podobnych do tego składu. Zawsze się takie znajdą w każdym starym mieście, niezależnie od tego, jak cenny jest grunt pod zabudowę. Czasami przestrzeń po prostu się gubi.

Ktoś buduje warsztat, potem ktoś inny obok. Wyrastają kolejne, przy nich magazyny, szopy, prowizoryczne przybudówki pełzną ku sobie, stykają się i łączą. Przestrzenie między zewnętrznymi ścianami zostają zadaszone papą. Kawałki terenu o dziwacznych kształtach są kolonizowane metodą przybicia kawałka ściany i wycięcia drzwi. Dawne otwory drzwiowe znikają, zamaskowane stosami drewna albo nowymi półkami na narzędzia. Starzy ludzie, którzy wiedzieli, gdzie co jest, odchodzą i umierają, tak jak muchy znaczące punktami grube pajęczyny kurzu na brudnych szybach. Młodzi z hałaśliwego świata warczących tokarek, warsztatów malarskich i zagraconych blatów roboczych nie mają czasu na badanie okolicy.

I tak powstają miejsca podobne do tego — niewielki skład z brudnym świetlikiem w dachu. Aż czterech właścicieli warsztatów było przekonanych, że jest własnością któregoś z pozostałej trójki. W rzeczywistości każdy z nich był posiadaczem jednej ściany, a nikt nie pamiętał, kto położył dach. Ze wszystkich czterech stron ludzie i krasnoludy gięli żelazo, cięli deski, splatali powrozy i dokręcali śruby. Tu jednak panowała cisza znana tylko szczurom.

Powietrze drgnęło po raz pierwszy od lat. Kłębki kurzu potoczyły się po podłodze. Jakieś pyłki błysnęły, wirując w świetle, które przeciskało się do wnętrza przez dach. W obszarze dookoła, niewidocznie i subtelnie, poruszyła się materia. Pochodziła z kanapek robotników, z brudu w ściekach, z gołębich piórek — tu atom, tam molekuła… Wszystkie sunęły ku centrum pustej przestrzeni.

Tu zawirowały. I w końcu powstała z nich — po przejściu przez kilka dziwnych, pradawnych i strasznych form — lady LeJean.

Zachwiała się, ale zdołała utrzymać równowagę.

Inni Audytorzy również się pojawili i wydawało się, że tak naprawdę nigdy nie byli tu nieobecni. Martwa szarość światła po prostu nabierała kształtów; wynurzali się jak statki z mgły. Człowiek wpatruje się w mgłę i nagle jej część staje się kadłubem, który był tam przez cały czas, a teraz można już tylko pędzić do szalup…

— Nie mogę dalej tego robić — odezwała się lady LeJean. — To zbyt bolesne.

Jeden powiedział: Ach… Czy możesz nam opowiedzieć, jaki jest ból? Często się zastanawialiśmy.

— Nie… Chyba nie potrafię. To… sprawa ciała. Nie jest przyjemny. Od tej chwili będę zachowywać ciało.

Jeden powiedział: To może być niebezpieczne.

Lady LeJean wzruszyła ramionami.

— Już o tym mówiliśmy. To tylko kwestia wyglądu. I zaskakujące, że o wiele łatwiej kontaktować się z ludźmi w takiej postaci.

Jeden powiedział: Wzruszyłaś ramionami. I mówisz ustami. Otworem dla pożywienia i powietrza.

— Tak. To niezwykłe, prawda?

Ciało lady LeJean znalazło starą skrzynkę, podciągnęło ją i usiadło. Prawie wcale nie musiała myśleć o poruszeniach mięśni.

Jeden powiedział: Chyba nie jesz, co?

— Jak dotąd nie.

Jeden powiedział: Jak dotąd ? To prowadzi do całej ohydnej tematyki… cielesnych otworów.

Jeden powiedział: I jak się nauczyłaś rozruszać ramionami?

— To przychodzi wraz z ciałem — wyjaśniła. — Nigdy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, prawda? Większość czynności ciało wykonuje automatycznie. Stanie w pozycji pionowej nie wymaga żadnego wysiłku. Wszystko to jest za każdym razem łatwiejsze.