Выбрать главу

— Ale mnie to przeszkadza!

— No cóż, w takim razie… Czyż nie jest napisane: Jeśli chcesz, żeby coś było zrobione jak należy, zrób to sam”?

— Teak, jest — zgodził się yeti.

Lu-tze odebrał Lobsangowi miecz. Trzymał go niepewnie, jak ktoś nieprzyzwyczajony do broni. Yeti przyklęknął uprzejmie.

— Wszystko zaktualizowane?

— Teak.

— Nie mogę uwierzyć, że naprawdę chcesz to zrobić! — jęknął Lobsang.

— To ciekawe — stwierdził Lu-tze. — Pani Cosmopilite mówi: „Zobaczyć znaczy uwierzyć”. Co dziwne, Wielki Wen powiedział: „Zobaczyłem. I wierzę”!

Zamachnął się mieczem i odciął yeti głowę.

Tik

Zabrzmiał dźwięk, jakby ktoś rozciął na pół główkę kapusty, a potem głowa potoczyła się do kosza przy wtórze oklasków tłumu i okrzyków „Nie ma co, dobra robota!”. Quirm był miłym, spokojnym i praworządnym miastem, a rada miejska zachowywała go w takim stanie z pomocą polityki karnej, łączącej maksimum odstraszania i minimum możliwości recydywy.

SPRUWACZ „RZEŹNIK” SMARTZ?

Zmarły Spruwacz roztarł szyję.

— Domagam się wznowienia procesu! — oznajmił.

TO MOŻE NIE BYĆ NAJLEPSZY MOMENT, ostrzegł Śmierć.

— Nie mogło to być morderstwo, ponieważ… — Dusza Spruwacza Smartza przeszukała widmowe kieszenie i znalazła upiorny kawałek papieru. Rozłożyła go i ciągnęła głosem kogoś, dla kogo słowo pisane to trudna droga pod górę. — Ponieważ równo-waga mojego umysłu była za-skłócona.

DOPRAWDY? — zdziwił się uprzejmie Śmierć. Przekonał się, że najlepiej pozwolić niedawno zmarłym zrzucić z barków całe brzemię.

— Tak, bo naprawdę, ale naprawdę chciałem go zabić, tak? A nie powiesz, że to normalny stan umysłu, tak? Zresztą był krasnoludem, więc nie powinienem odpowiadać jak za człowieka.

ROZUMIEM, ŻE TO BYŁ SIÓDMY KRASNOLUD, JAKIEGO ZABIŁEŚ.

— Jestem bardzo podatny na bycie za-skłóconym — wyjaśnił Spruwacz. — Tak po prawdzie to w tym wszystkim ja jestem ofiarą. Potrzebowałem tylko odrobiny zrozumienia i współczucia, kogoś, kto przez pięć minut spojrzy z mojego punktu widzenia…

JAKI BYŁ TWÓJ PUNKT WIDZENIA?

— Moim zdaniem wszystkim krasnoludom się należy, żeby je porządnie skopać. Ale zaraz, ty jesteś Śmierć! Tak?

TAK, ISTOTNIE.

— Jestem twoim fanem! Zawsze chciałem cię poznać, wiesz? Mam cię wytatuowanego na ramieniu, popatrz! Sam to załatwiłem!

Oszołomiony Spruwacz obejrzał się, słysząc stukanie kopyt. Młoda kobieta w czerni prowadziła ku nim wielkiego białego wierzchowca, kompletnie niezauważalna dla tłumu skupionego wokół straganów zjedzeniem, straganów z pamiątkami i gilotyny.

— Masz nawet parking z obsługą! — zachwycił się Spruwacz. — To właśnie nazywam stylem!

I nagle zniknął.

CO ZA DZIWNY OSOBNIK, stwierdził Śmierć. OCH, SUSAN, DZIĘKUJĘ, ŻE PRZYSZŁAŚ. KRĄG NASZYCH POSZUKIWAŃ SIĘ ZAWĘŻA.

— Naszych poszukiwań?

WŁAŚCIWIE TWOICH.

— Więc teraz są tylko moje?

JA MUSZĘ ZAJĄĆ SIĘ CZYMŚ INNYM.

— Czymś ważniejszym niż koniec świata?

KIEDY TO WŁAŚNIE Z POWODU KOŃCA ŚWIATA. REGUŁY MÓWIĄ, ŻE JEŹDŹCY POWINNI WYRUSZYĆ.

— Ta stara legenda? Ale przecież nie musisz tego robić!

TO JEDNA Z MOICH FUNKCJI. MUSZĘ PRZESTRZEGAĆ REGUŁ.

— Dlaczego? Oni przecież je łamią!

NAGINAJĄ. ZNALEŹLI SZCZELINĘ. JA NIE MAM TEGO RODZAJU WYOBRAŹNI.

To tak jak z Jasonem i bitwą o Komórkę z Materiałami Piśmiennymi. Człowiek szybko się przekonywał, że „Nikomu nie wolno otwierać drzwiczek do Komórki z Materiałami Piśmiennymi” jest zakazem, którego siedmiolatek zwyczajnie nie potrafi zrozumieć. Trzeba się zastanowić i wyrazić to w terminach bardziej bezpośrednich, na przykład „Nikomu, Jasonie, choćby nie wiem co, nie, nawet gdyby mu się zdawało, że słyszy wołanie o pomoc, nikomu… uważasz, co mówię, Jasonie?… nie wolno otwierać drzwiczek do Komórki z Materiałami Piśmiennymi ani przypadkiem upaść na klamkę tak, że same się otworzą, ani grozić, że ukradnie pluszowego misia Richendy, jeśli ona nie otworzy drzwiczek do Komórki z Materiałami Piśmiennymi, ani stać w pobliżu, kiedy tajemniczy wiatr dmuchnie znikąd i te drzwiczki się otworzą całkiem same z siebie, słowo, naprawdę same, ani w żaden sposób otwierać, powodować otwarcie, prosić kogoś, żeby otworzył, podskakiwać na obluzowanej desce podłogi, żeby się otworzyły, ani w żaden inny sposób nie próbować zyskać dostępu do Komórki z Materiałami Piśmiennymi, Jasonie!”.

— Szczelinę… — powtórzyła Susan.

TAK.

— To może ty też mógłbyś znaleźć?

JESTEM POSĘPNYM ŻNIWIARZEM. NIE WYDAJE MI SIĘ, BY LUDZIE ŻYCZYLI SOBIE U MNIE… KREATYWNOŚCI. RACZEJ ŻYCZĄ SOBIE, ŻEBYM WYKONAŁ ZADANIE POWIERZONE MI W TAKIM CZASIE PRZEZ TRADYCJĘ I PRAKTYKĘ.

— To znaczy po prostu… wyruszył?

TAK.

— Dokąd?

WSZĘDZIE, JAK PRZYPUSZCZAM. A TYMCZASEM BĘDZIE CI TO POTRZEBNE.

Śmierć wręczył jej życiomierz.

Był to jeden z tych specjalnych, trochę większy niż zwyczajne. Wyglądał jak klepsydra, ale migoczące kształty, przesypujące się przez zwężenie, były sekundami.

— Wiesz, że nie lubię… no, tych działań z kosą — powiedziała. — To nie… Hej, on jest naprawdę ciężki!

TO LU-TZE, MNICH HISTORII. MA OSIEMSET LAT. MA TEŻ UCZNIA. DOWIEDZIAŁEM SIĘ O TYM, ALE NIE WYCZUWAM GO, NIE MOGĘ GO ZOBACZYĆ. ON JEST TYM, KTÓREGO SZUKASZ. PIMPUŚ ZABIERZE CIĘ DO MNICHA, A WTEDY ZNAJDZIESZ DZIECKO.

— I co wtedy?

PRZYPUSZCZAM, ŻE PRZYDA MU SIĘ KTOŚ DO POMOCY. KIEDY JUŻ GO ZNAJDZIESZ, ODEŚLIJ PLMPUSIA. BĘDZIE MI POTRZEBNY.

Susan poruszyła wargami, kiedy wspomnienie zderzyło się z myślą.

— Żeby wyruszyć? — spytała. — Naprawdę mówisz o Apokalipsie? Poważnie? Nikt już nie wierzy w takie rzeczy!

Ja wierzę.

Susan otworzyła usta.

— Naprawdę chcesz to zrobić? Wiedząc to wszystko, co wiesz?

Śmierć poklepał Pimpusia po pysku.

TAK, OŚWIADCZYŁ.

Susan spojrzała na dziadka z ukosa.

— Czekaj… To jakaś sztuczka, co? Planujesz coś i nie masz zamiaru tego zdradzić nawet mnie. Tak? Przecież tak naprawdę nie chcesz czekać, aż świat się skończy, i świętować tego. Tak?

WYRUSZYMY.

— Nie!

NIE BĘDZIESZ MÓWIĆ RZEKOM, BY NIE PŁYNĘŁY. NIE BĘDZIESZ MÓWIĆ SŁOŃCU, BY NIE ŚWIECIŁO. NLE BĘDZIESZ MI MÓWIĆ, CO POWINIENEM, A CZEGO NIE POWINIENEM ROBIĆ.

— Ale to takie… — Wyraz twarzy Susan zmienił się nagle i Śmierć drgnął. — Myślałam, że ci zależy!

WEŹ TO TAKŻE.

Nie chcąc właściwie, odebrała od dziadka mniejszy życiomierz.

Z TOBĄ MOŻE ZECHCE ROZMAWIAĆ.

— A kim jest?

TO AKUSZERKA, wyjaśnił Śmierć. A TERAZ… ODSZUKAJ SYNA.

Zniknął.

Susan przyjrzała się dwóm życiomierzom, które trzymała w dłoniach. Znowu ci to zrobił! — wrzeszczała na siebie. Nie musisz go słuchać, możesz zostawić wszystko, wrócić do klasy i znowu być normalna, ale wiesz, że tego nie zrobisz, i on też wie…

PIP?

Śmierć Szczurów siedział między uszami Pimpusia, ściskając pasmo białej grzywy i demonstrując ogólny wygląd kogoś, kto nie może się już doczekać wyjazdu. Susan uniosła rękę, żeby go strącić, ale się powstrzymała. Zamiast tego wcisnęła mu w łapki ciężkie życiomierze.

— Przydaj się na coś — mruknęła, chwytając za uzdę. — Czemu ja to robię?