Выбрать главу

Znowu przechyliła głowę.

— A jak pan sprawdza tę dokładność? — zainteresowała się.

Często pytali go o to w gildii, kiedy objawił już swój talent. Wtedy też nie umiał odpowiedzieć, ponieważ takie pytanie nie miało sensu. Buduje się zegar, żeby był dokładny. Malarz portrecista maluje obraz. Jeśli jest podobny do obiektu, to stanowi dokładny portret. Jeśli zbuduje się zegar poprawnie, to będzie dokładny. Nie trzeba go sprawdzać. Po prostu się wie.

— Wiedziałbym.

— Chcemy, żeby zbudował pan zegar, który jest bardzo dokładny.

— Jak dokładny?

— Dokładny.

— Ale każdą moją konstrukcję ograniczają własności materiałów. Owszem, opracowałem pewne techniki, lecz pozostały takie kwestie, jak wibracje ruchu ulicznego, drobne zmiany temperatury… Takie rzeczy.

Lady LeJean przyglądała się teraz rzędowi grubych zegarków napędzanych przez chochliki. Wzięła jeden do ręki i otworzyła kopertę. Wewnątrz były pedały i maleńkie siodełko, ale puste i smutne.

— Nie ma chochlików?

— Trzymam te zegarki jako ciekawostki historyczne — wyjaśnił Jeremy. — Mają dokładność ledwie kilku sekund na minutę, a na noc całkiem się zatrzymują. Mogą się przydać tylko komuś, kto sobie dokładność wyobraża jakoś „tak koło drugiej”.

Skrzywił się, wymawiając tę frazę. Miał uczucie, jakby przejechał paznokciami po tablicy.

— A co z inwarem? — zapytała lady LeJean, wciąż rozglądając się po zegarowym muzeum.

Jeremy był zaszokowany.

— Nie sądziłem, że ktoś poza gildią wie o istnieniu tego stopu. Jest bardzo kosztowny. Wart więcej złota, niż waży.

— Pieniądze nie stanowią problemu — oznajmiła lady LeJean. — Czy inwar pozwoli panu uzyskać całkowitą dokładność?

— Nie. Już teraz go używam. To prawda, że nie wpływa na niego temperatura, ale zawsze istnieją… bariery. Mniejsze i mniejsze zakłócenia stają się większymi i większymi problemami. To paradoks Xenona.

— Ach tak. To ten filozof z Efebu, który twierdził, że nie można trafić strzałą biegnącego człowieka.

— W teorii, ponieważ…

— Ale Xenon przedstawił cztery paradoksy, o ile wiem — rzekła lady LeJean. — Dotyczyły idei, że istnieje coś takiego jak najmniejsza możliwa jednostka czasu. Ale ona musi istnieć, nieprawdaż? Rozważmy teraźniejszość. Musi mieć pewną długość, ponieważ jeden jej koniec łączy się z przeszłością, a drugi z przyszłością. Gdyby nie miała długości, to nie mogłaby istnieć. Nie miałaby czasu, żeby w nim zaistnieć.

Jeremy się zakochał — całkiem nagle. Nie czuł takich emocji od dnia, kiedy zdjął tylną pokrywę z zegara w pokoju dziecinnym. Miał wtedy czternaście miesięcy.

— W takim razie mówi pani o… o słynnym tykaniu wszechświata — powiedział. — Ale żaden mechanik nie zdoła wykonać tak małych trybików…

— To zależy, co nazwiemy trybikiem. Czytał pan to?

Skinęła na jednego z trolli, który przyczłapał i rzucił na ladę podłużny pakunek.

Jeremy odwinął paczkę. Wewnątrz była niewielka książka.

— „Takie srogie bajeczki”?

— Proszę przeczytać opowieść o szklanym zegarze z Bad Schüschein.

— Bajki dla dzieci? — zdziwił się Jeremy. — Czego mogę się z nich nauczyć?

— Kto wie? Odwiedzimy pana znowu jutro — powiedziała lady LeJean. — Aby poznać pańskie plany. A oto niewielki dowód naszego zaufania.

Troll położył na ladzie duży skórzany mieszek, który brzęknął głębokim, mocnym brzękiem złota. Jeremy nie poświęcił mu szczególnej uwagi. Miał całkiem sporo złota. Nawet doświadczeni zegarmistrze przychodzili kupować jego zegary. Złoto było użyteczne, ponieważ dawało mu czas, by pracować nad kolejnymi zegarami. A one przynosiły więcej złota. Praktycznie biorąc, złoto było czymś, co zajmowało miejsce pomiędzy zegarami.

— Możemy także uzyskać dla pana duże ilości inwaru — mówiła dalej. — Będzie częścią pańskiego honorarium, choć zgadzam się, że nawet inwar nie nadaje się do pańskich celów. Panie Jeremy, oboje wiemy, że pańskim wynagrodzeniem za stworzenie pierwszego naprawdę dokładnego zegara będzie szansa na stworzenie pierwszego naprawdę dokładnego zegara. Tak?

Uśmiechnął się nerwowo.

— To by było… cudowne, gdyby okazało się możliwe — przyznał. — Naprawdę, to… byłby koniec zegarmistrzostwa.

— Tak — zgodziła się lady LeJean. — Nikt już więcej nie musiałby budować zegarów.

Tik

To biurko jest uporządkowane.

Leży na nim stos książek i linijka.

W tej chwili jest tam również zegar zrobiony z tektury.

Panna Susan sięgnęła po niego.

Inne nauczycielki w szkole znane były jako Stephanie czy Joan, ale ona dla swoich uczniów zawsze była surową panną Susan. „Surowa” to określenie, które zdawało się całkowicie opisywać pannę Susan; w swojej klasie upierała się przy tej „pannie” tak samo, jak król upiera się przy „waszej wysokości”, i właściwie z tych samych powodów.

Ubierała się na czarno, czego dyrektorka nie aprobowała, ale nic nie mogła poradzić, ponieważ — no cóż — czerń jest kolorem poważnym. Panna Susan była młoda, ale roztaczała wkoło aurę nieokreślonego wieku. Włosy — tak jasne, że aż białe, z jednym czarnym pasmem — zaczesywała w ciasny kok. Tego dyrektorka również nie aprobowała; kok sugerował Archaiczny Wizerunek Nauczania, jak twierdziła z pewnością siebie kogoś, kto potrafi wymawiać wielkie litery. Ale nie śmiała wyrażać dezaprobaty co do sposobu, w jaki panna Susan się porusza, albowiem panna Susan poruszała się jak tygrys.

Prawdę mówiąc, niezwykle trudno wyrażało się dezaprobatę dla panny Susan w jej obecności, ponieważ wtedy rzucała człowiekowi Spojrzenie. Absolutnie nie było groźne, raczej spokojne i obojętne. Ale człowiek nie chciałby znowu go zobaczyć.

Spojrzenie działało też w klasie. Weźmy na przykład pracę domową, kolejną Archaiczną Praktykę, której dyrektorka była bezskutecznie Przeciwna. Nigdy żaden pies nie zjadł pracy domowej żadnego z uczniów panny Susan, ponieważ było w pannie Susan coś, co towarzyszyło im nawet w domu. Dlatego pies raczej przynosił im pióro i patrzył błagalnie, by skończyli odrabiać zadania. Panna Susan posiadała też chyba bezbłędny instynkt pozwalający jej wykrywać lenistwo i pracowitość. Wbrew instrukcjom dyrektorki nie pozwalała dzieciom robić tego, co lubią. Pozwalała im robić to, co sama lubiła. Okazywało się to o wiele ciekawsze dla wszystkich zainteresowanych.

Panna Susan podniosła tekturowy zegar.

— Kto mi powie, co to jest? — zapytała.

W górę podniósł się las rąk.

— Proszę, Mirando.

— To jest zegar, panno Susan.

Panna Susan się uśmiechnęła. Starannie ominęła wzrokiem rękę, którą wymachiwał w górze Vincent, wydający przy tym rozgorączkowane odgłosy „ooo, ooo, ooo, ooo”, i wybrała chłopca siedzącego za nim.

— Prawie dobrze — stwierdziła. — Słucham, Samuelu.

— To jest tektura zrobiona tak, żeby wyglądała jak zegar — powiedział chłopiec.

— Zgadza się. Zawsze starajcie się zobaczyć to, co jest naprawdę. Otóż powinnam teraz nauczyć was odczytywać z tego godziny…

Skrzywiła się z niechęcią i odrzuciła tekturowy zegar.

— Spróbujemy innego sposobu? — zapytała i pstryknęła palcami.

— Tak! — zawołała klasa chórem, po czym westchnęła: — Aach… — kiedy zniknęły ściany, podłoga i sufit, a ławki zawisły wysoko nad miastem.