Выбрать главу

Wojna źle się układała dla słabszej strony. Ich pozycje były źle wybrane, taktyka nieprzemyślana, strategia beznadziejna. Armia Czerwona posuwała się naprzód na całej szerokości frontu, rozczłonkowując uciekające resztki rozbitych batalionów Czarnych.

Na tym trawniku było miejsce tylko dla jednego mrowiska…

Śmierć odszukał Wojnę między źdźbłami trawy. Podziwiał jego dbałość o szczegóły. Wojna miał na sobie pełną zbroję, ale ludzkie głowy, które zwykle woził przytroczone do siodła, zastąpił głowami mrówek, razem z czułkami i całą resztą.

CZY ONE CIĘ ZAUWAŻAJĄ? JAK MYŚLISZ? — zapytał.

— Wątpię — odparł Wojna.

GDYBY JEDNAK WIDZIAŁY, Z PEWNOŚCIĄ BY TO DOCENIŁY.

— Ha! W tych czasach to jedyny przyzwoity teatr działań — stwierdził Wojna. — To mi się podoba u mrówek. Robale nigdy się nie uczą, nie?

ZGADZAM SIĘ, ŻE OSTATNIO BYŁO DOŚĆ SPOKOJNIE, przyznał Śmierć.

— Spokojnie?! — obruszył się Wojna. — Ha! Równie dobrze mógłbym zmienić imię na Akcję Policyjną albo Wynegocjowane Porozumienie. Pamiętasz, jak było za dawnych lat? Wojownicy toczyli pianę z ust! Wspaniałe czasy, co? — Pochylił się i klepnął Śmierć po plecach. — Ja się ścieram, a ty zbierasz, co?

To wygląda obiecująco, pomyślał Śmierć.

WSPOMNIAŁEŚ O DAWNYCH CZASACH… — zaczął ostrożnie. NA PEWNO PAMIĘTASZ TRADYCJE WYRUSZANIA…

Wojna spojrzał na niego pytająco.

— Zupełnie nic mi się nie kojarzy, staruszku.

POSŁAŁEM WEZWANIE.

— Jakoś sobie nie przypominam…

APOKALIPSA? — podpowiedział Śmierć. KONIEC ŚWIATA?

Wojna wciąż patrzył niepewnie.

— Coś stuka, stary kumplu, ale chyba nikogo nie ma w domu. A skoro o domu mowa… — Wojna ocenił wzrokiem drgające jeszcze pozostałości niedawnej rzezi. — Zjesz coś może?

Wokół nich las traw zaczął się zniżać i zmniejszać, aż stał się rzeczywiście tylko trawą na trawniku przed domem.

Dom był dawnym barakiem. Gdzie jeszcze mógłby mieszkać Wojna? Ale Śmierć zauważył bluszcz porastający dach. Przypomniał sobie czasy, kiedy Wojna nigdy nie dopuściłby do czegoś takiego — i mały robak niepokoju zaczął wgryzać się w jego umysł.

Wchodząc, Wojna odwiesił na wieszak swój hełm — a kiedyś by go nie zdejmował. Przy stołach wokół paleniska tłoczyliby się wojownicy, powietrze byłoby gęste od zapachu piwa i potu…

— Przyprowadziłem starego przyjaciela, kochanie — oznajmił.

Pani Wojnowa przygotowywała coś na nowoczesnej kuchence z czarnego żelaza, zainstalowanej — jak zauważył Śmierć — w dawnym palenisku; błyszczące rury sięgały na zewnątrz przez otwór w stropie. Powitała Śmierć skinieniem głowy, jakie żona zwykle przeznacza dla kogoś, kogo mąż — wbrew wcześniejszym ostrzeżeniom — przyprowadził z baru.

— Mamy królika — powiedziała. I dodała tonem kogoś, kto czuje się wykorzystywany, ale wie, że później ktoś inny za to zapłaci: — Jakoś go rozdzielę na trzy porcje.

Szeroka, rumiana twarz Wojny pokryła się zmarszczkami.

— Czy ja lubię królika?

— Tak, kochanie.

— Myślałem, że lubię wołowinę…

— Nie, kochanie. Po wołowinie masz wzdęcia.

— Aha. — Wojna westchnął. — Jest szansa na cebulę?

— Nie lubisz cebuli, kochanie.

— Nie?

— Z powodu kłopotów żołądkowych, kochanie.

— Aha.

Wojna uśmiechnął się z zakłopotaniem do Śmierci.

— Będzie królik — poinformował. — Ehm… Kochanie, czy ja wyruszam na apokalipsy?

Pani Wojnowa zdjęła pokrywkę z rondla i ze złością dźgnęła coś wewnątrz.

— Nie, kochanie — odparła stanowczo. — Zawsze potem wracasz przeziębiony.

— Myślałem, że… tak jakby lubiłem takie wyprawy…

— Nie, kochanie. Nie lubisz.

Śmierć słuchał tego zafascynowany. Nigdy jeszcze nie spotkał się z pomysłem, by własną pamięć trzymać w głowie kogoś innego.

— A może chciałbym się napić piwa? — spróbował jeszcze Wojna.

— Nie lubisz piwa, kochanie.

— Nie?

— Nie, źle się po nim czujesz.

— Aha. Ehm… A co sądzę o brandy?

— Nie lubisz brandy, kochanie. Lubisz swoją specjalną owsiankę z witaminami.

— A tak. — Wojna westchnął żałośnie. — Zapomniałem, że ją lubię. — Spojrzał zażenowany na Śmierć. — Jest całkiem dobra — zapewnił.

CZY MOGLIBYŚMY ZAMIENIĆ SŁOWO? — zapytał Śmierć. SAMI?

Wojna się zdziwił.

— Czy lubię zamie…

SAMI, JEŚLI MOŻNA! — huknął Śmierć.

Pani Wojnowa obejrzała się i rzuciła Śmierci pogardliwe spojrzenie.

— Rozumiem, doskonale rozumiem — oświadczyła z wyższością. — Ale nie próbuj nawet mówić nic, co wywoła u niego nadkwasotę. Tyle tylko chcę powiedzieć.

Pani Wojnowa była kiedyś walkirią, przypomniał sobie Śmierć. Kolejny dowód na to, że na polu bitwy należy zachowywać najwyższą ostrożność.

— Perspektywa małżeństwa nigdy cię nie kusiła, staruszku? — zapytał Wojna.

NIE, ABSOLUTNIE. W ŻADNYM RAZIE.

— Dlaczego nie?

Śmierć zakłopotał się trochę. To jakby pytać mur z cegieł, co myśli o dentystyce. Takie pytanie nie miało sensu, więc je zignorował.

ODWIEDZIŁEM DWÓCH POZOSTAŁYCH. GŁODU TO NIE OBCHODZI, A ZARAZA SIE BOI.

— My dwaj przeciwko Audytorom? — spytał Wojna.

RACJA JEST PO NASZEJ STRONIE.

— Jako Wojna — odparł Wojna — nie chciałbym ci opowiadać, co spotyka bardzo małe armie, które mają Rację po swojej stronie.

WIDZIAŁEM, JAK WALCZYSZ.

— Moja stara prawica nie jest już taka jak dawniej…

JESTEŚ NIEŚMIERTELNY. NIE JESTEŚ CHORY, oświadczył Śmierć, ale dostrzegł w oczach Wojny to smętne, trochę udręczone spojrzenie i wiedział, że wszystko to może się skończyć tylko w jeden sposób.

Być człowiekiem to się zmieniać, uświadomił sobie. A Jeźdźcy byli… jeźdźcami. Ludzie wymyślili sobie ich w pewnych kształtach, pewnych formach. I tak jak bogów, Wiedźmikołaja czy Wróżkę Zębuszkę, kształt ich odmienił. Nigdy nie staną się ludźmi, ale zarazili się pewnymi aspektami człowieczeństwa niczym jakąś chorobą.

Ponieważ w rzeczywistości nic, ale to nic nie może mieć jednego i tylko jednego aspektu. Ludzie wyobrazili sobie istotę nazywaną Głodem, ale kiedy dali jej już ręce, nogi i oczy, w rezultacie musiała także mieć mózg. To oznaczało, że myśli. A mózg nie może bez przerwy myśleć tylko o plagach szarańczy.

Zachowania emergentne, znowu… Zawsze pojawiają się komplikacje. Wszystko się zmienia.

DZIĘKI WSZYSTKIM MOCOM, pomyślał Śmierć na głos, ŻE JA POZOSTAJĘ CAŁKOWICIE NIEZMIENIONY I DOKŁADNIE TAKI SAM JAK ZAWSZE.

A potem była już pierwsza.

Tik

Młotek znieruchomiał w połowie drogi. Pan Biały podszedł i chwycił go w powietrzu.

— Doprawdy, lady Myrio — rzekł. — Myślałaś, że cię nie obserwujemy? Ty, Igorze, przygotuj zegar!

Igor przyjrzał mu się, potem zerknął na lady LeJean.

— Przyjmuję rozkazy tylko od pana Jeremy’ego. Dziękuję uprzejmie.

— Świat się skończy, jeśli uruchomicie ten zegar! — zawołała lady LeJean.

— Cóż za głupi pomysł — oświadczył pan Biały. — Śmiejemy się z niego.

— Hahaha — odezwali się posłusznie pozostali Audytorzy.

— Nie potrzebuję lekarstwa! — krzyczał Jeremy, odpychając doktora Hopkinsa. — I nie potrzebuję ludzi, którzy mi mówią, co mam robić! Zamknąć się wszyscy!