— On jej odrąbał głowę!
— Nie krzycz! — syknęła Susan. — I własną głowę trzymaj nisko!
— Ale on…
— Ona chyba już o tym wie. Poza tym to nie ona, ale „to”. To drugie też.
— Co się tam dzieje?
Susan cofnęła się w cień.
— Nie jestem całkiem pewna. Ale wydaje mi się, że próbowali zbudować sobie ludzkie ciała. Zresztą całkiem dobre kopie. I teraz… zachowują się po ludzku.
— Nazywasz to ludzkim zachowaniem?
Spojrzała na Lobsanga ze smutkiem.
— Niewiele wychodzisz z domu, prawda? Mój dziadek powtarza, że kiedy inteligentna istota przyjmuje ludzki kształt, zaczyna myśleć jak człowiek. Forma określa funkcję.
— To miało być działanie istoty inteligentnej? — oburzył się Lobsang, wciąż zaszokowany.
— Nie tylko rzadko wychodzisz, ale też nie czytujesz książek historycznych. — Susan westchnęła. — Słyszałeś o przekleństwie wilkołaków?
— Czy być wilkołakiem samo w sobie nie jest dostatecznym przekleństwem?
— One tak nie uważają. Ale kiedy pozostają zbyt długo w wilczej postaci, stają się wilkami. Wilk to bardzo silna… forma. Rozumiesz? Chociaż umysł pozostaje ludzki, wilk przeciska się tam przez nos, uszy i łapy. Wiesz coś o czarownicach?
— Tak… ukradliśmy którejś miotłę, żeby się tu dostać — wyznał Lobsang.
— Naprawdę? No to mieliście szczęście, że nastąpił koniec świata — uznała Susan. — W każdym razie najlepsze czarownice znają taką sztuczkę, którą nazywają Pożyczaniem. Potrafią wejść do umysłu zwierzęcia. Bardzo użyteczne. Ale kłopot polega na tym, że trzeba wiedzieć, kiedy się wycofać. Bądź kaczką za długo, a kaczką już zostaniesz. Bystrą kaczką, zapewne, mającą trochę dziwaczne wspomnienia, ale jednak kaczką.
— Poeta Hoha śnił kiedyś, że jest motylem, a potem obudził się i powiedział: „Czy jestem człowiekiem, który śnił, że jest motylem, czy może motylem, który śni, że jest człowiekiem?” — rzekł Lobsang, próbując nadążyć.
— Naprawdę? — spytała z ożywieniem Susan. — I czym był?
— Kto to wie…
— A jak pisał swoje wiersze?
— Pędzelkiem, oczywiście.
— Nie trzepotał, wykonując bogate w informację figury w powietrzu albo składając jajeczka na liściach kapusty?
— Nikt nigdy o tym nie wspominał.
— W takim razie prawdopodobnie był człowiekiem — uznała Susan. — Interesujące, ale nie posuwa nas do przodu. Można tylko powiedzieć, iż Audytorzy śnią, że są ludźmi. A ich sen jest realny. Oni nie mają wyobraźni. Całkiem jak mój dziadek. Potrafią stworzyć doskonałą kopię czegokolwiek, ale nie umieją zbudować niczego nowego. Czyli, moim zdaniem, w tej chwili próbują odkryć, co naprawdę oznacza być człowiekiem.
— To znaczy?
— Że nie kontrolujesz wszystkiego w takim stopniu, jak ci się wydaje. — Raz jeszcze przyjrzała się tłumowi na placu. — Czy wiesz cokolwiek o osobie, która zbudowała zegar?
— Ja? Nie… No, prawie…
— Więc jak się tu znalazłeś?
— Lu-tze sądził, że właśnie tutaj budowany jest zegar.
— Naprawdę? Nieźle to odgadł. Trafiłeś nawet do właściwego domu.
— Ja, tego… To ja znalazłem dom. On… znaczy, wiedziałem, że tam właśnie powinienem być. Głupio brzmi, prawda?
— O tak. Z dzwoneczkami i fruwającymi ptaszkami. Ale to może być prawda. Ja też zawsze wiem, gdzie być powinnam. A gdzie powinieneś być teraz?
— Chwileczkę… — mruknął Lobsang. — Kim ty właściwie jesteś? Czas się zatrzymał, świat opanowały… różne bajki i potwory, ale po ulicach chodzi nauczycielka?
— Najlepsza osoba, jaką można wybrać — zapewniła Susan. — My nie lubimy głupot. Zresztą mówiłam ci już, że odziedziczyłam pewne zdolności.
— Na przykład życia poza czasem?
— To jedna z nich.
— Dziwna zdolność u nauczycielki.
— Ale przydaje się przy ocenianiu klasówek — odparła spokojnie Susan.
— Czy ty w ogóle jesteś człowiekiem?
— Ha! W takim samym stopniu co ty! Ale nie będę udawać, że nie mam w rodzinnej szafie kilku szkieletów.
Powiedziała to dziwnym tonem…
— To nie było tylko takie powiedzonko, prawda? — zapytał obojętnie Lobsang.
— Nie, właściwie nie — przyznała. — A ten mechanizm, który nosisz na plecach… Co będzie, kiedy przestanie się kręcić?
— Skończy mi się czas, oczywiście.
— Aha. Czyli fakt, że zwolnił i zatrzymał się mniej więcej wtedy, kiedy ten Audytor ćwiczył używanie topora, nie jest taki istotny?
— Nie kręci się?
Lobsang w panice usiłował dosięgnąć dłonią karku i aż się obrócił z wysiłku.
— Wygląda na to, że też masz ukryty talent. — Susan z uśmiechem oparła się o mur.
— Proszę cię! Nakręć mnie znowu!
— No dobrze. Jesteś…
— To nie było zabawne nawet za pierwszym razem.
— Nie szkodzi, nie mam wielkiego poczucia humoru.
Chwyciła go za ręce, kiedy mocował się z uprzężą prokrastynatora.
— Nie jest ci to potrzebne, rozumiesz? — powiedziała. — To tylko martwy ciężar! Uwierz mi! Nie rezygnuj! Tworzysz własny czas! I nie zastanawiaj się, w jaki sposób!
Popatrzył na nią ze zgrozą.
— Co się dzieje?
— Już dobrze, wszystko w porządku — uspokajała go cierpliwie Susan. — Takie odkrycia zawsze powodują wstrząs. Kiedy mnie to spotkało, nie miałam przy sobie nikogo, więc i tak możesz się uważać za szczęściarza.
— A co cię spotkało?
— Odkryłam, kim jest mój dziadek. Nie pytaj. A teraz skoncentruj się, pomyśl, gdzie powinieneś być.
— Hm… no… — Lobsang się rozejrzał. — Chyba gdzieś w tamtym kierunku.
— Nawet mi się nie śni, żeby spytać, skąd wiesz — rzekła Susan. — Poza tym w ten sposób oddalimy się od tego tłumu. — Uśmiechnęła się. — Spójrz na to od jaśniejszej strony — powiedziała. — Jesteśmy młodzi, mamy do dyspozycji cały czas świata… — Oparła ciężki klucz na ramieniu. — Idziemy poszaleć?
Gdyby istniało coś takiego jak czas, minęłoby kilka minut od odejścia Susan i Lobsanga. Mała figurka, wysokości około sześciu cali, wkroczyła do warsztatu. Za nią zjawił się kruk, który przysiadł na krawędzi drzwi i z wyraźną podejrzliwością obserwował jaśniejący zegar.
— Jak dla mnie wygląda na niebezpieczny — stwierdził.
PIP? — odparł Śmierć Szczurów, podchodząc bliżej.
— Nie, nie próbuj nawet być bohaterem — poprosił Miodrzekł.
Szczur podszedł do podstawy zegara, przyjrzał mu się z miną mówiącą „Im są więksi, tym boleśniejszy bywa upadek”, po czym uderzył kosą.
A w każdym razie próbował. Błysnęło, kiedy ostrze dotknęło szafki. Przez moment Śmierć Szczurów był kolistą, czarno-białą smugą wokół zegara… i zniknął.
— Mówiłem… — Kruk przygładził dziobem pióra. — Pewnie czujesz się teraz Panem Głuptasem, co?
— …i wtedy pomyślałem: jaka praca naprawdę wymaga kogoś z moimi zdolnościami? — opowiadał Ronnie. — Dla mnie czas to po prostu jeszcze jeden kierunek. Aż wpadłem na myśl, że przecież wszyscy chcą pić świeże mleko, prawda? I wszyscy by chcieli, żeby je im dostarczać wcześnie rano.
— Na pewno lepsze to od mycia okien — przyznał Lu-tze.
— Tym się zająłem, dopiero kiedy wymyślili okna — rzekł Ronnie. — Przedtem to było dorywcze ogrodnictwo. Jeszcze trochę zjełczałego masła jaka?