Выбрать главу

— Tak — potwierdziła Susan.

— Przecież ja byłem podrzutkiem!

— On też.

— Chcę go zobaczyć. Zaraz.

— To może nie być najlepszy pomysł — ostrzegła Susan.

— Twoja opinia w tej kwestii mnie nie interesuje. Dziękuję uprzejmie. — Lobsang zwrócił się do lady LeJean. — Tym przejściem?

— Tak. Ale on śpi. Wydaje mi się, że zegar wzburzył mu umysł, a poza tym został trafiony podczas walki. Mówi przez sen.

— Co mówi?

— Ostatnie, co usłyszałam, zanim poszłam was szukać, to: „Jesteśmy całkiem blisko. Dowolne przejście będzie dobre”. — Lady LeJean popatrzyła na jedno, potem na drugie. — Czy powiedziałam coś niewłaściwego?

Susan przesłoniła dłonią oczy. No tak…

— Ja to powiedziałem — stwierdził Lobsang. — Zaraz jak tylko weszliśmy tu po schodach. — Obejrzał się na Susan. — Bliźniaki, tak? Słyszałem o takich przypadkach! Co pomyśli jeden, to i drugi pomyśli?

Susan westchnęła. Czasami, pomyślała, naprawdę jestem tchórzem.

— Coś w tym rodzaju, rzeczywiście — powiedziała.

— Chcę go zobaczyć, nawet jeśli on nie może mnie widzieć!

Niech to, mruknęła bezgłośnie Susan i pospieszyła za Lobsangiem. Audytorka sunęła za nimi, wyraźnie zaniepokojona.

Jeremy leżał na łóżku, chociaż w bezczasowym świecie nie było bardziej miękkie od czegokolwiek innego. Lobsang zatrzymał się i patrzył.

— Wygląda… całkiem jak ja — powiedział.

— O tak — zgodziła się Susan.

— Może trochę chudszy.

— Możliwe, rzeczywiście.

— Ma inną… inne linie na twarzy.

— Mieliście inne życie.

— Skąd wiedziałaś o nim i o mnie?

— Mój dziadek przejawia… zainteresowanie takimi przypadkami. Trochę też odkryłam sama.

— Dlaczego ktoś miałby się nami interesować? Nie jesteśmy wyjątkowi.

— Dość trudno będzie to wytłumaczyć. — Susan obejrzała się na lady LeJean. — Czy jesteśmy tu bezpieczni?

— Są zaniepokojeni tymi tabliczkami. Wolą się trzymać z daleka. A ja… tak to nazwijmy… zaopiekowałam się tymi, którzy szli za wami.

— Więc lepiej niech pan siądzie, panie Lobsang — zaproponowała Susan. — To może pomóc, kiedy opowiem o sobie.

— Tak?

— Moim dziadkiem jest Śmierć.

— Dziwne stwierdzenie. Śmierć jest końcem życia. Nie jest… osobą…

— Uważaj, kiedy do ciebie mówię…

Wiatr dmuchnął przez salę; światło się zmieniło. Cienie uformowały się na twarzy Susan. Słaby błękitny blask otoczył jej sylwetkę.

Po chwili blask zgasł. Cienie zniknęły.

— Jest proces nazywany śmiercią i jest osoba nazywana Śmiercią — tłumaczyła Susan. — Tak to działa. A ja jestem wnuczką Śmierci. Nie za szybko tłumaczę?

— Eee… nie, chociaż do przed chwilą wyglądałaś zupełnie jak człowiek.

— Moi rodzice byli ludźmi. Istnieje więcej niż jeden rodzaj genetyki… Ty też wyglądasz jak człowiek. Ta forma jest bardzo popularna w tej okolicy. Byłbyś zdziwiony.

— Tylko że ja jestem człowiekiem.

Susan uśmiechnęła się lekko. U kogoś nie tak całkowicie panującego nad sobą jak ona ten uśmiech mógłby się wydać odrobinę nerwowy.

— Tak — zgodziła się. — Ale i nie.

— Nie?

— Weźmy Wojnę, na przykład — podjęła, zmieniając temat. — Potężny mężczyzna, rubaszny śmiech, ma skłonność do puszczania wiatrów po jedzeniu. Tak ludzki jak jego sąsiad, mógłbyś powiedzieć. Ale jego sąsiadem jest Śmierć. Także wygląda jak człowiek. A dlaczego? Bo ludzie wymyślili ideę… idei, a oni myślą w ludzkich kształtach…

— Mogłabyś wrócić do tego „ale i nie”?

— Twoją matką jest Czas.

— Nikt nie wie, kim była moja matka!

— Mogłabym zaprowadzić cię do akuszerki. Twój ojciec znalazł najlepszą. Ona przyjęła cię na świat. Twoją matką jest Czas.

Lobsang słuchał z otwartymi ustami.

— Mnie było łatwiej — mówiła Susan. — Kiedy byłam całkiem mała, rodzice pozwalali mi odwiedzać dziadka. Sądziłam wtedy, że wszyscy dziadkowie noszą długie czarne szaty i jeżdżą na białych koniach. Ale potem uznali, że może to nie jest najlepsze otoczenie dla dziecka. Martwili się, co ze mnie wyrośnie. — Zaśmiała się, ale bez śladu wesołości. — Odebrałam bardzo niezwykłą edukację, wiesz? Matematyka, logika i tak dalej. I nagle, kiedy byłam trochę młodsza od ciebie, w moim pokoju zjawił się szczur i wszystko, co wiedziałam, okazało się błędne.

— Jestem człowiekiem! Zachowuję się jak człowiek! Wiedziałbym, gdyby…

— Musiałeś jakoś żyć w tym świecie. Inaczej jak mógłbyś się nauczyć być człowiekiem?

— A mój brat? Co z nim?

Zaraz się zacznie, pomyślała.

— Nie jest twoim bratem — oświadczyła. — Trochę skłamałam. Przepraszam.

— Ale mówiłaś…

— Musiałam cię jakoś przygotować. Niestety, ta wiedza musi docierać małymi kroczkami. On nie jest twoim bratem. On jest tobą.

— W takim razie kim ja jestem?

Susan westchnęła.

— Tobą. Obaj… on i ty… jesteście tobą.

— No więc byłam tam i ona tam była opowiadała pani Ogg i dziecko wyszło bez żadnych problemów, tyle że dla nowej mamy to zawsze trudny moment, a potem… — zamilkła na chwilę, wyglądając przez okna pamięci — potem, tak jakby… jakby wrażenie, że świat się zająknął i trzymałam to dziecko, a kiedy spojrzałam w dół, byłam tam ja przyjmująca, to dziecko, więc popatrzyłam na mnie i popatrzyłam na mnie, i pamiętam, że powiedziałam: „Ależ piękne zamieszanie, pani Ogg”, a ona, która była mną, odrzekła: „Nigdy nie wymówiła pani prawdziwszych słów, pani Ogg”, no a później wszystko zrobiło się dziwne i zostałam tam tylko jedna, ale trzymałam dwójkę dzieci.

— Bliźniaki — podpowiedziała Susan.

— Możesz ich nazwać bliźniakami, pewno, kto ci broni. A zawsze myślałam, że bliźniaki to dwie małe duszyczki urodzone naraz, nie jedna urodzona dwukrotnie.

Susan czekała. Pani Ogg sprawiała wrażenie, jakby była w nastroju do snucia opowieści.

— No to patrzę na tego mężczyznę i pytam: „Co teraz?”, a on mi na to: „Czy to jest pani interes?”. Mówię mu, że może być wściekle pewny, że to mój interes, i może mi spojrzeć prosto w oczy, a ja i tak każdemu powiem, co myślę. Ale tak naprawdę to myślałam: Ma pani poważne kłopoty, pani Ogg, bo wszystko zrobiło się mifficzne.

— Mityczne — poprawiła ją Susan, nauczycielka.

— No tak. Z dodatkowym miffem. A przy takim mifficznym czymś można się wpakować w ciężkie kłopoty. Ale on się tylko uśmiechnął i powiedział, że chłopak ma się wychowywać jak zwykły człowiek, dopóki nie osiągnie swoich lat, no to pomyślałam: Zgadza się, mifficznie jak nie wiem co. Zrozumiałam, że on nie ma pojęcia, co dalej robić, i że wszystko spada na mnie.

Pani Ogg pyknęła z fajki, a jej oczy zamigotały zza chmury dymu.

— Nie wiem, jakie masz doświadczenie w takich sprawach, dziewczyno, ale czasem, kiedy ci ważni i potężni snują wielkie plany, nie zawsze pamiętają o drobnych szczegółach. Zgadza się?

Tak; ja jestem takim drobnym szczegółem, pomyślała Susan. Pewnego dnia Śmierci wpadła do czaszki myśl, żeby adoptować dziecko pozbawione matki, a ja jestem drobnym szczegółem.