Выбрать главу

Kiwnęła głową.

— No więc myślę sobie: Jak się załatwia takie rzeczy w jakiś mifficzny sposób? ciągnęła pani Ogg. — Rozumiesz, formalnie wiedziałam, że wchodzimy na teren, gdzie książę za młodu pasie świnie, dopóki nie objawi się jego przeznaczenie, ale w okolicy nie ma ostatnio tylu wolnych posad przy pasaniu świń, a szturchanie wieprzków kijem nie jest tak świetną robotą, jak się powszechnie uważa. No to mówię mu: Słyszałam, że gildie w wielkich miastach z litości przyjmują do siebie podrzutków i całkiem dobrze o nich dbają, i że jest wielu ważnych łudzi, którzy w taki sposób zaczynali życie. To żaden wstyd, poza tym, gdyby przeznaczenie nie objawiło się zgodnie z planem, to przynajmniej chłopak zdobędzie porządny fach, a to zaroszę jakaś pociecha. Pasanie świń to tylko pasanie świń. Jakoś tak surowo na mnie popatrujesz, dziewczyno.

— Owszem. To była decyzja na zimno…

— Ktoś musi takie decyzje podejmować — rzekła ostro pani Ogg. — Poza tym żyję już trochę na świecie i zauważyłam, że jak kto ma w sobie dar, by błyszczeć, to będzie błyszczeć nawet przez sześć warstw brudu, a ci, co błysku nie mają, błyszczeć nie będą, choćby ich nie wiem jak polerować. Możesz uważać inaczej, ale to ja tam stałam.

Zbadała zapałką wnętrze główki fajki. Po chwili znów się odezwała:

— I to właściwie wszystko. Zostałabym, oczywiście, bo nie mieli tam nawet łóżeczka, ale ten mężczyzna odprowadził mnie na bok i powiedział, że dziękuje i pora już wracać. Niby czemu miałam się kłócić? Była tam miłość. Wyczuwałam ją w powietrzu. Ale nie powiem, że nie zastanawiam się niekiedy, jak się to wszystko skończyło.

Susan musiała przyznać, że są pewne różnice. Dwa różne żywoty istotnie wyryły na twarzach swe charakterystyczne ślady. Dwie jaźnie zrodziły się w odstępie sekund, a wiele we wszechświecie może się zmienić w ciągu sekundy.

Wyobraź sobie parę identycznych bliźniaków, powiedziała sobie. Ale wtedy mamy dwie różne jaźnie, zajmujące ciała, które przynajmniej na starcie są identyczne. Nie zaczynają jako dwie identyczne jaźnie.

— Jest taki sam jak ja — stwierdził Lobsang.

Susan zamrugała zdziwiona. Pochyliła się nad nieruchomym Jeremym.

— Powtórz jeszcze raz — rzuciła.

— Powiedziałem, że jest taki sam jak ja.

Susan zerknęła na lady LeJean.

— Tak, Susan, ja też to zauważyłam.

— Coście zauważyły? — zirytował się Lobsang. — Co przede mną ukrywacie?

— On porusza wargami, kiedy mówisz — wyjaśniła Susan. — Próbuje formułować te same słowa.

— Potrafi odczytywać moje myśli?

— To chyba bardziej skomplikowane.

Susan uszczypnęła bezwładną rękę Jeremy’ego. Lobsang skrzywił się i spojrzał na własną dłoń. Biała plama na skórze powoli odzyskiwała zwykły, różowy kolor.

— Nie tylko myśli — stwierdziła Susan. — Jeśli jesteś blisko, odczuwasz jego ból. Twoja mowa steruje jego wargami.

Lobsang popatrzył na Jeremy’ego niepewnie.

— Więc co się stanie — zapytał — kiedy on odzyska przytomność?

— Też się nad tym zastanawiam. Może nie powinno cię tu być.

— Ale to właśnie miejsce, gdzie być muszę!

— My przynajmniej nie powinniśmy tu zostawać — odezwała się lady LeJean. — Znam swoich pobratymców. Na pewno dyskutują nad tym, co robić. Tabliczki nie powstrzymają ich długo. A mnie się już skończyły czekoladki z miękkim nadzieniem.

— Co powinieneś zrobić, kiedy już znajdziesz się tam, gdzie powinieneś się znaleźć? — zapytała Susan.

Lobsang wyciągnął rękę i czubkiem palca dotknął dłoni Jeremy’ego.

Biel przesłoniła świat.

Susan zastanawiała się później, czy tak właśnie by wyglądało, gdyby człowiek trafił do serca gwiazdy. Nie byłoby żółtego światła, nie widziałby ognia, istniałaby tylko paląca biel wszystkich równocześnie przeciążonych zmysłów.

Biel z wolna zmieniała się w mgłę. Pojawiły się ściany pokoju, ale mogła przez nie widzieć. Za nimi były inne, coraz dalsze pokoje, przejrzyste jak lód i widoczne tylko w rogach, które rozjaśniało białe światło. A w każdym stała inna Susan i przyglądała się jej.

Te pokoje ciągnęły się w nieskończoność.

Susan była osobą rozsądną. Wiedziała, że to poważna skaza jej charakteru. Coś takiego nie czyni człowieka sympatycznym ani — co wydawało jej się najbardziej niesprawiedliwe — nie gwarantuje, że ma rację. Ale daje stanowczość sądów, a w tej chwili bardzo stanowczo uznała, że to, co dzieje się wokół niej, w żadnym przyjętym sensie nie jest realne.

To nie problem. Realna nie jest też większość kwestii, które zajmują istoty ludzkie. Ale czasami umysł nawet najrozsądniejszej osoby napotyka coś tak wielkiego, tak złożonego, tak obcego wszelkim próbom zrozumienia, że umysł ów rezygnuje z prób i zaczyna sobie o tym opowiadać historie. Kiedy już zrozumie te historie, ma poczucie, że zrozumiał to ogromne i niepojęte coś. A to wszystko, Susan wiedziała dobrze, było historią opowiadaną sobie przez umysł.

Zabrzmiał dźwięk, jakby zamykały się żelazne wrota, jedne po drugich, coraz bliżej i szybciej…

Wszechświat podjął decyzję.

Inne szklane pokoje zniknęły. Ściany zamgliły się, powróciły kolory — z początku pastelowe, potem coraz ciemniejsze, gdy napływała z powrotem bezczasowa rzeczywistość.

Łóżko było puste. Lobsang zniknął. Ale powietrze wypełniło się odpryskami błękitnego światła, które falowały i wirowały jak wstążki na wietrze.

Susan przypomniała sobie o oddychaniu.

— Aha — powiedziała głośno. — Przeznaczenie.

Odwróciła się. Obszarpana lady LeJean wciąż wpatrywała się w puste łóżko.

— Jest tu jakieś inne wyjście?

— Jest winda na końcu korytarza, Susan. Ale co się stało z…?

— Nie Susan — poprawiła ją ostrym tonem. — Panna Susan. Susan jestem tylko dla swoich przyjaciół, a ty do nich nie należysz. Wcale ci nie ufam.

— Ja też sobie nie ufam — wyznała pokornie lady LeJean. — Czy to coś pomoże?

— Pokaż mi tę windę, co?

Okazało się, że to nic bardziej wyszukanego niż skrzynia rozmiarów niewielkiego pokoju, zawieszona pod stropem na pajęczynie lin i wielokrążków. Sądząc z wyglądu, zainstalowano ją całkiem niedawno, by transportować duże i ciężkie dzieła sztuki. Rozsuwane drzwi zajmowały większą część jednej ściany.

— W piwnicy są kabestany, którymi podciąga się ją w górę — tłumaczyła lady LeJean. — Droga w dół jest bezpiecznie spowalniana przez mechanizm, dzięki któremu opadająca winda pompuje wodę do cystern deszczówki na dachu. Tę wodę można potem przelać do wydrążonej przeciwwagi, żeby ułatwić transport w górę cięższych przedmiotów…

— Dziękuję — przerwała jej pospiesznie Susan. — Ale tym, czego obecnie naprawdę potrzebuję, żeby zjechać na dół, jest czas. — I mruknęła pod nosem: — Możesz pomóc?

Wstążki błękitnego światła obiegły ją jak chętne do zabawy szczeniaczki, a potem odpłynęły w stronę windy.

— Jednakże sądzę — dodała Susan — że Czas działa teraz na naszą korzyść.

Panna Mandarynkowa była zdumiona, jak szybko ciało się uczy.

Aż do teraz Audytorzy uczyli się poprzez liczenie. Wcześniej czy później wszystko sprowadzało się do liczb. Kto znał wszystkie liczby, wiedział wszystko. Często owo „później” nadchodziło dużo później, ale to nie miało znaczenia, gdyż dla Audytora czas jest tylko kolejną liczbą. Ale mózg, kilka funtów wilgotnej galarety, przeliczał liczby tak szybko, że w ogóle przestawały być liczbami. Panna Mandarynkowa nie mogła pojąć, że tak łatwo potrafi pokierować ręką, by chwycić w powietrzu piłkę, całkiem nieświadomie wyliczając przyszłe pozycje piłki i dłoni. Wydawało się, że zanim ona sama zdąży o czymkolwiek pomyśleć, zmysły działają i przedstawiają jej rozwiązania.