Выбрать главу

— Nie… wydaje… mi… się — stwierdziła Susan.

Lu-tze skinął głową.

— Myślę, że to dopiero…

Promienie zielonego światła przeskoczyły od wirnika do wirnika i zawisły pod stropem sztywne jak stal. Zapalały się i gasły pomiędzy kolumnami, wypełniając powietrze hukiem piorunów. Fale przełączeń sunęły tam i z powrotem po całej grocie.

Tempo narastało. Trzaski piorunów stały się jednym ciągłym grzmotem przytłaczającego hałasu. Promienie rozjaśniały się i poszerzały, aż całe wnętrze jaskini wypełniło się jaskrawym światłem.

Które zgasło. Huk ucichł tak nagle, że cisza aż zadźwięczała.

Wolno podnieśli się na nogi.

— Co to było? — zapytała Unity.

— Myślę, że dokonał pewnych zmian — odparł Lu-tze.

Wirniki milczały. Było gorąco. Para i dym unosiły się pod sklepieniem.

Potem, reagując na rutynę wiecznej ludzkiej walki z czasem, prokrastynatory zaczęły przejmować obciążenie.

Stało się to delikatnie, jakby dmuchnął zefirek. Wirniki podejmowały pracę, od najmniejszego do największego, by w końcu spokojnie wykonywać swe łagodne, ociężałe piruety.

— Idealnie — ocenił Lu-tze. — Przyznaję, że chłopak jest prawie tak dobry, jak ja byłem.

— Tylko prawie? — spytała Susan, ścierając z twarzy masło.

— No cóż, jest w części człowiekiem — mruknął sprzątacz.

Wrócili do platformy… pustej. Susan wcale to nie zdziwiło. Jest teraz słaby, oczywiście. Oczywiście, coś takiego każdego może zmęczyć. Oczywiście, musi odpocząć. Oczywiście.

— Nie ma go — oznajmiła spokojnie.

— Kto wie… — rzekł Lu-tze. — Czyż bowiem nie jest napisane: „Nigdy nie wiadomo, co się trafi”?

Jaskinię wypełniał teraz uspokajający łoskot prokrastynatorów. Lu-tze wyczuwał w powietrzu strumienie czasu. To orzeźwiało, jak zapach morza. Powinienem spędzać tu więcej czasu, pomyślał.

— On rozbił historię, a potem ją naprawił — odezwała się Susan. — Przyczyna i lekarstwo… To przecież nie ma sensu!

— Nie tylko w czterech wymiarach — zauważyła Unity. — W osiemnastu. Wszystko jest całkiem wyczyszczone.

— Teraz, jeśli wolno, chciałbym zasugerować, byście, drogie panie, opuściły tę halę tylnym wyjściem — rzekł Lu-tze. — Za chwilę wpadną tu ludzie i wszyscy będą bardzo rozgorączkowani. Lepiej żeby was nie zastali.

— A ty co zrobisz? — zainteresowała się Susan.

— Skłamię — wyjaśnił z zadowoleniem sprzątacz. — Zadziwiające, jak często jest to skuteczne.

…ik

Susan i Unity przeszły przez drzwiczki w skale. Ścieżka za nimi prowadziła przez gaje rododendronów do wyjścia z doliny. Słońce dotykało horyzontu, było ciepło, choć niedaleko rozciągały się zaśnieżone zbocza.

U ujścia doliny woda ze strumienia spadała z urwiska tak wysokiego, że docierała na dół jako coś podobnego do deszczu. Susan podciągnęła się na głaz i usiadła, by tutaj zaczekać.

— Daleko stąd do Ankh-Morpork — stwierdziła Unity.

— Ktoś nas podwiezie — zapewniła Susan.

Na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy.

— Gwiazdy są bardzo ładne — zauważyła Unity.

— Tak myślisz?

— Uczę się tego. Ludzie uznają je za ładne.

— Chodzi o to, rozumiesz, że są takie chwile, kiedy patrzysz na wszechświat i myślisz: „A co ze mną?”. I możesz usłyszeć, jak wszechświat odpowiada: „No a co z tobą?”.

Unity zastanowiła się nad tym przez moment.

— No a co z tobą? — spytała.

Susan westchnęła.

— No właśnie. — Westchnęła znowu. — Nie można myśleć o jednej osobie, kiedy ratuje się świat. Trzeba być zimnym, wyrachowanym draniem.

— To zabrzmiało, jakbyś kogoś cytowała. Kto to powiedział?

— Pewien absolutny idiota. — Susan spróbowała pomyśleć o innych sprawach. — Nie pozbyliśmy się wszystkich — dodała. — Gdzieś tam w dole jeszcze są Audytorzy.

— To nie ma znaczenia — stwierdziła Unity chłodno. — Popatrz na słońce.

— I co?

— Zachodzi.

— I…?

— To znaczy, że czas płynie przez świat. Ciało daje się we znaki, Susan. Już wkrótce moi… moi byli koledzy, oszołomieni i uciekający, poczują zmęczenie. Będą musieli zasnąć.

— To rozumiem, lecz…

— Jestem obłąkana. Wiem o tym. Ale za pierwszym razem, kiedy mi się to zdarzyło, napotkałam grozę, jakiej nie potrafię ująć w słowa. Czy możesz sobie wyobrazić to uczucie? Dla intelektu mającego już miliony lat, w ciele będącym małpą na grzbiecie szczura, który wyrósł z jaszczurki? Czy wyobrażasz sobie, co wypełza z mrocznych zakątków pozbawionych kontroli?

— Co próbujesz mi powiedzieć?

— Oni umrą w swoich snach.

Susan próbowała to sobie wyobrazić. Miliony lat myślenia precyzyjnych, logicznych myśli, a potem nagle człowieczeństwo za jednym zamachem zrzuca na kogoś całą swą mroczną przeszłość. Prawie współczuła Audytorom. Prawie…

— Ale ty nie umarłaś — zauważyła.

— Nie. Wydaje mi się, że muszę być… inna. To straszna rzecz, kiedy jest się innym, Susan. Czy miałaś romantyczne nadzieje w związku z tym chłopcem?

Pytanie padło znikąd i nie było przed nim obrony. Twarz Unity zdradzała jedynie coś w rodzaju nerwowej troski.

— Nie — zapewniła Susan.

Na nieszczęście Unity nie opanowała chyba pewnych subtelności ludzkiej konwersacji — na przykład kiedy ton głosu oznacza: „Zostaw tę sprawę natychmiast albo niech wielkie szczury pożerają cię dniem i nocą”.

— Muszę się przyznać do dziwnych uczuć wobec niego… tej jego jaźni, która była zegarmistrzem. Czasami, kiedy się uśmiechał, był normalny. Chciałam mu pomóc, bo wydawał się taki zamknięty w sobie i smutny.

— Nie musisz się do tego przyznawać — burknęła Susan. — A w ogóle to skąd znasz słowo „romantyczny”? — dodała.

— Znalazłam kilka tomów poezji. — Unity naprawdę wyglądała na zakłopotaną.

— Naprawdę? Nigdy nie ufałam poezjom — odparła Susan.

Wielkie, ogromne, bardzo głodne szczury.

— Przekonałam się, że jest niezwykle interesująca. Jak to możliwe, że zapisane słowa mają taką moc? Nie ma wątpliwości, że bycie człowiekiem jest niesamowicie trudne i nie da się opanować w czasie jednego życia — oświadczyła ze smutkiem Unity.

Susan poczuła wyrzuty sumienia. Przecież to nie Unity wina. Ludzie uczą się pewnych rzeczy, dorastając. Rzeczy, które nigdzie nie są zapisane. A Unity nigdy nie dorastała.

— Co masz zamiar teraz robić? — spytała.

— Mam takie dość ludzkie pragnienie — odparła Unity.

— Cóż, jeśli mogę jakoś pomóc…

Była to — jak zrozumiała później — jedna z fraz podobnych do „Co słychać?”. Ludzie powinni zdawać sobie sprawę z faktu, że nie jest to prawdziwe pytanie. Ale Unity tego także się nie nauczyła.

— Dziękuję. Istotnie, możesz pomóc.

— Ehm, świetnie, o ile…

— Chciałabym umrzeć.

Od zachodzącego słońca zbliżało się paru jeźdźców.

Tik

Niewielkie ogniska płonęły wśród gruzów, rozjaśniając noc. Większość domów została całkowicie zniszczona, chociaż, jak uważał Soto, słowo „poszatkowana” byłoby bardziej odpowiednie.

Siedział na poboczu ulicy, trzymając przed sobą żebraczą miseczkę, i obserwował wszystko uważnie. Istniały oczywiście o wiele bardziej interesujące metody, gwarantujące, że mnich historii nie zostanie zauważony. On jednak stosował technikę żebraczej miseczki, odkąd Lu-tze pokazał mu, że ludzie nigdy nie widzą kogoś, kto chce, żeby dali mu pieniądze.