— Ale przez niego chłopak teraz jest moim problemem. On zakłóca spokój.
Rinpo westchnął. Mistrz nowicjatu był dobrym i odpowiedzialnym człowiekiem, wiedział o tym, ale wiele czasu już minęło od dnia, kiedy wędrował poza doliną. Tacy ludzie jak Soto każdy dzień swego życia spędzali w świecie czasu. Uczyli się elastyczności, ponieważ jeśli ktoś tam był sztywny, to był martwy. Tacy ludzie jak Soto… Zaraz, to całkiem niezły pomysł…
Spojrzał na kraniec tarasu, gdzie dwóch służących zmiatało płatki kwiatów wiśni.
— Dostrzegam harmonijne rozwiązanie — rzekł.
— Tak?
— Chłopiec tak niezwykle utalentowany jak Ludd potrzebuje mistrza, a nie dyscypliny klasowej.
— Możliwe, ale…
Mistrz nowicjatu podążył wzrokiem za spojrzeniem Rinpo.
— Och… — powiedział.
I uśmiechnął się w sposób nie do końca miły. Uśmiech zawierał pewien element wyczekiwania, sugestię, że może różne kłopoty czekają kogoś, kto — jego zdaniem — dobrze na nie zasłużył.
— Pewne imię przychodzi mi na myśl… — powiedział Rinpo.
— Mnie również — zgodził się mistrz nowicjatu.
— Imię, które słyszałem zbyt często — ciągnął Rinpo.
— Przypuszczam, że albo on złamie chłopaka, albo chłopak jego złamie, albo, co zawsze możliwe, złamią się nawzajem…
— A zatem, w dialekcie świata, zawsze będziemy górą.
— Ale czy opat się zgodzi? — zastanowił się mistrz nowicjatu, szukając słabych punktów w tym świetnym planie. — Zawsze żywił pewien irytujący szacunek dla… sprzątacza.
— Opat jest człowiekiem łagodnym i dobrotliwym, ale w tej chwili cierpi na dolegliwości związane z zębami, a w dodatku nie chodzi zbyt sprawnie — odparł Rinpo. — A mamy trudny czas. Jestem pewien, że z przyjemnością przychyli się do naszej wspólnej rekomendacji. Cóż, praktycznie to przecież drobna sprawa dotycząca zwykłej, codziennej działalności.
I w ten sposób zdecydowała się przyszłość.
Nie byli złymi ludźmi. Od setek lat ciężko pracowali dla dobra doliny. Ale możliwe, że po pewnym czasie u takich ludzi pojawiają się pewne groźne przyzwyczajenia myślowe. Jedno z nich mówi, że o ile każde ważne przedsięwzięcie wymaga starannej organizacji, to właśnie organizacja wymaga zorganizowania, nie przedsięwzięcie. A inne — że spokój zawsze jest czymś pożądanym.
Tik
Na nocnej szafce stał rząd budzików. Jeremy ich nie potrzebował, ponieważ budził się, kiedy chciał. Stały tam w celu kontroli. Ustawiał je na siódmą, a potem budził się o 6.59 i sprawdzał, czy odzywają się na czas.
Wieczorem położył się wcześnie, z kubkiem wody i „Takimi srogimi bajeczkami”.
Nigdy nie interesowały go takie historie, w żadnym wieku, i nigdy nie zrozumiał kluczowych założeń. Nigdy nie przeczytał tekstu literackiego do końca. Pamiętał, że jako małego chłopca naprawdę zezłościł go wierszyk „Choć myszka bardzo się stara, nie może przegonić zegara” w poszarpanej książce dziecięcych rymowanek, ponieważ zegar na obrazku zupełnie nie pasował do epoki.
Próbował czytać „Takie srogie bajeczki”. Miały tytuły w stylu: Jak zła królowa tańczyła w rozpalonych do czerwoności trzewiczkach” albo „Staruszka w piekarniku”. I w żadnej z nich nie wspominano o żadnym zegarze dowolnego rodzaju. Autorzy chyba sobie postanowili umyślnie je pomijać.
Dopiero w „Szklanym zegarze z Bad Schüschein” występował zegar. W pewnym sensie. I był… dziwny. Niegodziwy człowiek — czytelnicy wiedzieli, że jest niegodziwy, ponieważ było to napisane czarno na białym — zbudował zegar ze szkła, w którym uwięził Czas, ale nie udało mu się, ponieważ jednej części zegara — sprężyny — nie mógł zrobić ze szkła i ta sprężyna pękła od naprężenia. Czas wyrwała się na wolność, a ów człowiek w jednej sekundzie postarzał się o dziesięć tysięcy lat, rozsypał się w pył i — co Jeremy’ego wcale nie zdziwiło — nikt go już więcej nie widział. Opowieść kończyła się morałem: „Wielkie przedsięwzięcia zależą od drobnych szczegółów”. Jeremy nie rozumiał, czemu nie równie dobrym: „Nieładnie jest więzić nieistniejące kobiety w zegarach” albo „Udałoby się ze szklaną sprężyną”.
Ale nawet dla niedoświadczonego oka Jeremy’ego w całej tej historii coś wyraźnie nie pasowało. Wydawało się, że autor usiłuje jakoś wytłumaczyć coś, co zobaczył albo usłyszał i nie zrozumiał. W dodatku — ha! — choć akcja rozgrywała się przed setkami lat, kiedy nawet w Überwaldzie istniały tylko naturalne zegary z kukułkami, ilustrator narysował wąski zegar szafkowy — taki typ nie istniał jeszcze piętnaście lat temu. Głupota pewnych osób była doprawdy przerażająca. Można by się śmiać, gdyby nie było to takie tragiczne.
Jeremy odłożył książkę i przez resztę wieczoru zajął się drobnym projektem dla gildii. Płacili mu hojnie, pod warunkiem że nigdy nie zjawi się tam osobiście.
Następnie odłożył pracę na nocną szafkę, obok budzików. Zdmuchnął świecę. Zasnął. I śnił.
Szklany zegar tykał. Stał na środku drewnianej podłogi warsztatu, otoczony srebrzystym blaskiem. Jeremy obszedł go dookoła, a może to zegar zawirował łagodnie wokół niego.
Był wyższy niż człowiek. W przezroczystej obudowie połyskiwały niczym gwiazdy czerwone i niebieskie światełka. Powietrze pachniało kwasem.
Po chwili Jeremy zanurkował do wnętrza obiektu, krystalicznego obiektu, sunąc przez warstwy szkła i kwarcu. Przesuwały się obok, ich gładkie powierzchnie zmieniały się w ściany wysokie na setki mil, on zaś wciąż spadał między blokami, które stawały się szorstkie, ziarniste…
…pełne dziur. Błękitne i czerwone światło jaśniało również tutaj i przelewało się wokół.
Dopiero teraz zabrzmiał dźwięk. Dochodził z ciemności przed nim — powolny, śmiesznie znajomy rytm, puls wzmocniony milion razy…
…ts-zumm… ts-zumm…
…każde uderzenie powolniejsze niż góry i większe niż światy, ciemne i krwistoczerwone. Usłyszał jeszcze kilka, po czym wyhamował i zaczął wznosić się z powrotem przez padające światło, aż jasność z przodu stała się pokojem.
Musiał wszystko zapamiętać! Było takie oczywiste, kiedy już to zobaczył! Takie proste! Takie łatwe! Widział każdą część, widział, jak się ze sobą łączą, jak są wykonane.
A potem obraz zaczął się rozwiewać.
Oczywiście, to przecież tylko sen. Powiedział tak sobie i to go pocieszyło. Ale musiał przyznać, że z tym konkretnym snem zadał sobie sporo trudu. Na przykład kubek herbaty parował na blacie obok, a głosy za drzwiami…
Słyszał pukanie. Zastanowił się, czy sen dobiegnie końca, kiedy drzwi się otworzą, a potem drzwi zniknęły, a stukanie trwało nadal. Dobiegało z dołu.
Była 6.47. Jeremy zerknął na budziki, by się upewnić, że chodzą prawidłowo, potem narzucił szlafrok i zbiegł po schodach. Uchylił frontowe drzwi. Nikogo za nimi nie było.
— Nie… Tutaj niżej, szefie.
Ktoś niżej okazał się krasnoludem.
— Niejaki Clockson? — zapytał.
— Tak.
Przez szczelinę zostały wciśnięte jakieś papiery.
— Podpisać tam, gdzie jest napisane „Tu podpisać”. Dziękuję. Dobra, chłopcy…
Za nim dwa trolle przechyliły ręczny wózek. Duża drewniana skrzynia huknęła o bruk.
— Co to jest? — zapytał Jeremy.
— Przesyłka ekspresowa — wyjaśnił krasnolud i odebrał papiery. — Aż z Überwaldu. Musiała kogoś nieźle szarpnąć. Patrz pan na te wszystkie stemple i nalepki.