Выбрать главу

Zaszokowany Lobsang skłonił się nisko.

— A w jakim celu odwiedziłeś nas w naszej bezczasowej dolinie? — zainteresował się opat.

— Powiedz opatowi! — rzucił Lu-tze.

— Ja… chciałbym poznać Piątą Niespodziankę — oświadczył Lobsang.

— …świątobliwy — podpowiedział Lu-tze.

— …świątobliwy — powtórzył Lobsang.

— Odwiedzasz nas tylko po to, by poznać kaprysy naszego sprytnego sprzątacza? — zdziwił się opat.

— Tak, ehm… świątobliwy.

— Ze wszystkich rzeczy, które mógłby robić Czas, ty chcesz zobaczyć sztuczkę starca? Ciaśtećko!

— Tak, świątobliwy.

Mnisi przyglądali się Lobsangowi. Jego szatę wciąż szarpał niewyczuwalny huragan, a gwiazdy migotały, kiedy chwytały światło.

Opat uśmiechnął się anielsko.

— Wszyscy byśmy tego chcieli — rzekł. — Żaden z nas, jak sądzę, nie miał okazji jej oglądać. Żaden z nas nigdy nie zdołał go skłonić, by o niej opowiedział. Żelazne Dojo ma swoje reguły. Wchodzą dwaj, ale tylko jeden może wyjść. To dojo nie służy do ćwiczeń. Ciem sonika! Rozumiesz?

— Przecież ja nie chcę… — zaczął Lobsang, lecz sprzątacz wbił mu łokieć pod żebra.

— Mówisz: „Tak, świątobliwy” — mruknął.

— Ale nie zamierzałem…

Tym razem cios trafił go w tył głowy.

— Nie ma czasu, żeby się cofać — oznajmił Lu-tze. — Jesteś spóźniony, cudzie natury. — Skinął opatowi. — Mój uczeń rozumie, świątobliwy.

— Twój uczeń, sprzątaczu?

— O tak, świątobliwy. Mój uczeń, dopóki nie powiem, że nim nie jest.

— Doprawdy? Ciaśtećko! A zatem może wejść. Ty również, Lu-tze.

— Ale ja tylko chciałem… — protestował Lobsang.

— Do środka! — huknął Lu-tze. — Czy chcesz okryć mnie wstydem? Czy ludzie mają uważać, że uczyłem cię na próżno?

Wnętrze Żelaznego Dojo okazało się istotnie mroczną kopułą z kolcami. Były ich dziesiątki tysięcy, cienkich jak igły i pokrywających wszystkie koszmarne ściany.

— Kto mógł zbudować coś takiego? — Lobsang spoglądał na lśniące ostrza sterczące nawet z sufitu.

— Uczy cnoty myślenia i dyscypliny. — Lu-tze zacisnął palce, aż strzeliły stawy. — Porywczość i szybkość mogą się okazać równie niebezpieczne dla atakowanego, co dla atakującego, o czym być może się przekonasz. Jeden warunek: wszyscy tutaj jesteśmy ludźmi. Zgoda?

— Oczywiście, sprzątaczu. Tutaj jesteśmy ludźmi.

— I zgodzimy się, że żadnych sztuczek?

— Żadnych sztuczek — potwierdził Lobsang. — Ale…

— Walczymy czy gadamy?

— Ale słuchaj, jeśli tylko jeden może wyjść, to znaczy, że muszę cię zabić!

— Albo na odwrót, oczywiście — odparł Lu-tze. — Takie są reguły, owszem. Możemy zaczynać?

— Ale ja tego nie wiedziałem!

— W życiu, jak i w trakcie szykowania owsianki na śniadanie, zawsze warto przeczytać instrukcję na pudełku. To jest Żelazne Dojo, cudzie natury! — odstąpił o krok i skłonił się nisko.

Lobsang wzruszył ramionami i także się ukłonił.

Lu-tze cofnął się jeszcze o kilka kroków. Na moment zamknął oczy, a następnie wykonał serię prostych gestów, by się rozruszać. Lobsang skrzywił się, słysząc trzeszczenie stawów.

Wokół rozległy się trzaski i chłopiec przez chwilę myślał, że ten dźwięk wydają kości sprzątacza. Ale to otwierały się maleńkie klapki w całej zakrzywionej ścianie. Słyszał szepty, kiedy ludzie przepychali się, by zająć jak najlepsze miejsca. Sądząc po szeptach, było tych ludzi bardzo wielu.

Rozłożył ręce na boki i uniósł się wolno w górę.

— Myślałem, że się umówiliśmy: żadnych sztuczek — przypomniał Lu-tze.

— Tak, sprzątaczu — zgodził się zawieszony w powietrzu Lobsang. — Ale potem pomyślałem: nigdy nie zapominaj o Pierwszej Zasadzie.

— Aha! Dobrze! Czegoś się jednak nauczyłeś.

Lobsang podpłynął bliżej.

— Nie mógłbyś uwierzyć we wszystko, co widziałem od naszego ostatniego spotkania — powiedział. — Słowa nie zdołają tego opisać. Widziałem światy zagnieżdżone w światach, jak te lalki, które rzeźbią w Überwaldzie. Słyszałem muzykę lat. Wiem więcej, niż kiedykolwiek zdołam zrozumieć. Ale nie znam Piątej Niespodzianki. To sztuczka, zagadka… próba.

— Wszystko jest próbą — oświadczył Lu-tze.

— Pokaż mi więc Piątą Niespodziankę, a obiecuję, że nie zrobię ci krzywdy.

— Obiecujesz, że nie zrobisz mi krzywdy?

— Obiecuję, że nie zrobię ci krzywdy — powtórzył Lobsang z powagą.

— Świetnie. Wystarczyło zapytać. — Lu-tze uśmiechnął się szeroko.

— Co? Przecież już pytałem i nie chciałeś odpowiedzieć!

— Wystarczyło zapytać w odpowiedniej chwili, cudzie natury.

— A czy teraz jest odpowiednia chwila?

— Zostało napisane: „Nie masz chwili nad teraźniejszą” — rzekł Lu-tze. — Zatem… oto Piąta Niespodzianka!

Sięgnął pod szatę.

Lobsang podpłynął bliżej.

Sprzątacz wyjął tanią maskę karnawałową. Nic szczególnego — para fałszywych okularów nad dużym różowym nosem zakończonym czarnym wąsem.

Przyłożył maskę do twarzy i raz czy dwa poruszył uszami.

— Buu! — powiedział.

— Co? — zdumiał się Lobsang.

— Buu! — powtórzył Lu-tze. — Nigdy nie twierdziłem, że to jakaś wymyślna niespodzianka, prawda?

Raz jeszcze poruszył uszami, a potem brwiami.

— Niezłe, prawda? — zapytał uśmiechnięty.

Lobsang roześmiał się. Lu-tze uśmiechnął się szerzej. Wtedy Lobsang roześmiał się głośniej i opadł na matę.

Ciosy spadły znikąd. Trafiły go w brzuch, w tył głowy, w kark, wybiły spod niego nogi. Wylądował na brzuchu, a Lu-tze przyciskał go do maty w Dosiadzie Ryby. Jedynym sposobem wyrwania się z niego było wywichnięcie własnych ramion.

Ukryci widzowie wydali z siebie coś w rodzaju chóralnego westchnienia.

— Deja-fu!

— Co? — wykrztusił w matę Lobsang. — Mówiłeś, że żaden z mnichów nie zna deja-fu!

— Bo nigdy ich nie nauczyłem. Obiecałeś, że nie zrobisz mi krzywdy? No cóż, bardzo serdecznie ci dziękuję! Poddajesz się?

— Nie powiedziałeś mi, że ty je znasz!

Kolana Lu-tze, wbite w tajemne punkty na ciele, zmieniały mięśnie Lobsanga w bezużyteczne bryły mięsa.

— Może i jestem stary, ale nie jestem głupi! — zawołał sprzątacz. — Nie sądzisz chyba, że zdradziłbym komuś taką sztuczkę!

— To nieuczciwe…

Lu-tze pochylił się, aż jego usta zbliżyły się na cal do ucha chłopca.

— Na pudełku nie było nigdzie napisu „uczciwie”, mój chłopcze. Ale wiesz przecież, że możesz wygrać. Możesz zmienić mnie w pył, tak po prostu. Jak zdołałbym powstrzymać Czas?

— Nie mogę tego zrobić!

— Chodzi ci o to, że nie chcesz. Obaj to wiemy. Poddajesz się?

Lobsang czuł, jak rozmaite części jego ciała usiłują się wyłączyć. Ramiona płonęły. Mogę wyrwać się z ciała, pomyślał. Tak. Mogę jedną myślą zmienić go w pył. I przegram. Wyjdę stąd, on będzie martwy, a ja i tak przegram.

— Nie masz się czym przejmować, mój chłopcze — powiedział spokojny już Lu-tze. — Po prostu zapomniałeś o Zasadzie Dziewiętnastej. Poddajesz się?