Выбрать главу

— Możecie ją wnieść…? — zaczął Jeremy, ale wózek już się oddalał z wesołym brzękiem i dzwonieniem kruchych przesyłek.

Zaczęło padać. Jeremy przyjrzał się skrzyni. Była z pewnością zaadresowana do niego, równym, okrągłym pismem, a zaraz wyżej widniała pieczęć z dwugłowym nietoperzem Überwaldu. Nie znalazł żadnych innych oznaczeń, z wyjątkiem napisu na samym dole:

A potem skrzynia zaczęła kląć. Słowa dobiegały stłumione i w obcym języku, ale wszystkie przekleństwa mają pewną międzynarodową zawartość.

— Halo? — odezwał się Jeremy.

Skrzynia zakołysała się i wylądowała na boku przy akompaniamencie dodatkowych przekleństw.

Ze środka dobiegło łomotanie, głośniejsze przekleństwa i skrzynia znowu chwiejnie stanęła w pionie, z domniemaną górą w górze.

Kawałek deski się odsunął i na ulicę z brzękiem upadł łom. Głos, który niedawno przeklinał, powiedział:

— Jefli pan będzie łafkaw…

Jeremy wsunął łom w dogodnie wyglądającą szczelinę i pociągnął.

Skrzynia się rozpadła. Jeremy upuścił łom. Wewnątrz była… jakaś istota.

— Nie rozumiem — powiedziała, strzepując z siebie kawałki opakowania. — Ofiem niefczęfnych dni bez problemów, aż ci idioci pomylili fię na famym progu. — Skinął Jeremy’emu głową. — Dzień dobry jafnie panu. Jak fądzę, mam przyjemnofć z panem Jeremym?

— Tak, ale…

— Mam na imię Igor, fir. To moje referencje.

Ręka sugerująca katastrofę w tartaku, pokryta licznymi szwami, podała Jeremy’emu plik papierów. Odskoczył odruchowo, ale zaraz się zawstydził i wziął je.

— Myślę, że to jakieś nieporozumienie — oświadczył.

— Nie, żadne nieporozumienie — zapewnił Igor, spośród szczątków skrzyni wyciągając torbę. — Potrzebuje pan afyftenta. A jefli chodzi o afyftentów, nie można trafić lepiej niż z Igorem. Wfyfcy to wiedzą. Czy moglibyfmy zejfć z defczu, fir? Kolana mi rdzewieją.

— Ja wcale nie potrzebuję asys… — zaczął Jeremy, ale to przecież nie była prawda. Nie potrafił tylko utrzymać asystenta. Wszyscy odchodzili po tygodniu.

— Dzień dobry! — odezwał się wesoły głos.

Następny wózek stanął przed drzwiami. Ten lśnił higieniczną bielą, był pełen baniek z mlekiem i miał wymalowane na burcie „Ronald Socha, Mleczarz”. Jeremy z roztargnieniem spojrzał na promiennego pana Sochę trzymającego w obu dłoniach po butelce mleka.

— Pół kwarty, jak zwykle. I może drugie, skoro ma pan gościa?

— No… Tak, dziękuję.

— A jogurt, szefie, jest w tym tygodniu doskonały — dodał zachęcająco pan Socha.

— Nie, raczej nie, panie Socha.

— Potrzebne może jajka, śmietana, masło, maślanka albo ser?

— Właściwie nie, panie Socha.

— Wedle życzenia — rzekł niespeszony pan Socha. — W takim razie do jutra.

— No… tak — rzucił Jeremy, gdy wózek ruszył w dalszą drogę.

Pan Socha był przyjacielem, co w ograniczonym słowniku towarzyskim Jeremy’ego oznaczało kogoś, do kogo się odzywa raz czy dwa razy w tygodniu. Akceptował mleczarza, ponieważ zjawiał się regularnie i był punktualny — butelki z mlekiem trafiały przed drzwi z wybiciem siódmej.

— No to, tego… do widzenia — dodał jeszcze Jeremy.

Zwrócił się do Igora.

— Skąd wiedziałeś, że potrzebuję… — zaczął.

Ale dziwny przybysz zniknął już za drzwiami, a rozgorączkowany Jeremy dogonił go dopiero w warsztacie.

— O tak, bardzo tu ładnie — stwierdził Igor, który rozglądał się z miną konesera. — To chyba mikrotokarka Turnball Mk3, prawda? Widziałem taką w ich katalogu. Bardzo, bardzo ład…

— Nikogo nie prosiłem o asystenta — oświadczył Jeremy. — Kto cię przysłał?

— To my Igory, fir.

— Tak, to już wiem. Ale nie…

— Nie, fir. „To my Igory”, fir. Organizacja, fir.

— Jaka organizacja?

— Biuro zatrudnienia, fir. Widzi pan, chodzi o to… Częfto Igor znajdzie fię między jednym a drugim panem, choć bez żadnej fwojej winy, rozumie pan. Z drugiej ftrony…

— …Masz dwa kciuki — szepnął Jeremy, który właśnie to zauważył i nie mógł się powstrzymać. — Dwa na każdej dłoni!

— A tak, fir, to bardzo poręczne. — Igor nawet nie spojrzał. — Z drugiej ftrony nie brakuje ofób chcących zatrudnić Igora. No więc moja ciotka Igorina prowadzi ekfkluzywną agencję…

— Tylko dla Igorów?

— Och, jeft naf całkiem fporo, fir. Jeftefmy wielką rodziną.

Igor wręczył Jeremy’emu wizytówkę.

Jeremy przeczytał:

To my Igory

„Podamy rękę, gdy trzeba”

Stary Rathaus Bad Schüschein

s-maiclass="underline" Takjafniepanie Überwald

Jeremy patrzył na adres semaforowy. Jego typowa ignorancja dotycząca wszystkiego, co nie ma związku z zegarami, tutaj się nie stosowała. Zainteresował się transkontynentalnym systemem semaforowym, kiedy usłyszał, że wykorzystuje liczne mechanizmy zegarowe, by przyspieszyć przepływ wiadomości. Czyli można wysłać list sekarem, żeby wynająć Igora? No, to przynajmniej wyjaśniało tempo.

— Rathaus — powiedział. — To oznacza coś w rodzaju budynku rady miejskiej, tak?

— Normalnie tak, fir… Normalnie — zapewnił uspokajająco Igor.

— Naprawdę macie w Überwaldzie adresy semaforowe?

— O tak. Jeftefmy gotowi, by uchwycić przyfłofć obiema rękami.

— I czterema kciukami?

— Tak, fir. Potrafimy chwytać jak nikt.

— I wysłałeś się tutaj pocztą?

— Oczywifcie, fir. My, Igory, jestefmy przyzwyczajeni do niewygód.

Jeremy spojrzał na dokumenty, które Igor mu wręczył, i jego uwagę zwróciło nazwisko.

Papier na samym wierzchu był podpisany. Przynajmniej w pewnym sensie. Była na nim wiadomość wypisana dużymi, kanciastymi literami, równymi jak w druku, a pod spodem nazwisko.

BĘDZIE PRZYDATNY

LEJEAN

Przypomniał sobie.

— Ach, lady LeJean za tym stoi… To ona cię do mnie przysłała?

— W iftocie, fir.

Wyczuwając, że Igor oczekuje od niego czegoś więcej, Jeremy zaczął ostentacyjnie przeglądać resztę papierów, które okazały się referencjami. Niektóre spisano czymś, co — mógł mieć taką nadzieję — było zaschniętym brunatnym atramentem, jedną za pomocą kredki, a kilka było przypalonych na brzegach. Wszystkie zaś okazały się do przesady pochwalne. Po chwili jednak wśród sygnatariuszy dało się zauważyć pewną tendencję.

— Tu się podpisał Szalony Doktor Scoop.

— Och, on się włafciwie nie nazywał Falony, fir. To był raczej taki przydomek.

— To znaczy, że był szalony?

— Kto to wie, fir — odparł filozoficznie Igor.

— A Obłąkany Baron Haha? Jako Powód Rezygnacji wpisano, że został zmiażdżony przez płonący wiatrak.

— Wzięto go za kogof innego, fir.

— Naprawdę?

— Tak, fir. Jak rozumiem, tłum uznał go omyłkowo za Wrzefczącego Doktora Berferka.

— Aha. No tak. — Jeremy zerknął w papiery. — Dla którego również pracowałeś, jak widzę.

— Tak, fir.

— I który zmarł od zakażenia krwi?

— Tak, fir. Fpowodowanego brudnymi widłami.