John Varley
Złoty wiek
Marokańczykom:
Mauńce’owi,
Rogerowi
oraz, pewnego dnia, Stefanowi
Od autora
Temat podróży w czasie ma w literaturze science fiction długą historię. Był wykorzystywany tak szeroko, że nie sprawiło mi kłopotu napisanie książki z tytułami rozdziałów, zapożyczonymi prawie wyłącznie z długiej listy utworów, które — na różne sposoby — są przodkami mojej powieści.
Chciałbym uznać swój dług wobec tych pisarzy, wymieniając tu ich nazwiska. Czytelnik zainteresowany możliwościami, jakie otwiera podróżowanie w czasie, powinien zapoznać się z tymi utworami:
Ray Bradbury, A Sound ofThunder (tytuł polski „Głos gromu”; przyp. tłum.)
Robert Heinlein, Ali You Zombies („Wszyscy wy zmartwychwstali”)
Garry Kilworth, Let’s Go to Golgotha („Pojedziemy na Golgotę”)
Herbert George Wells, The Time Machine („Wehikuł czasu”)
P. Schuyler Miller, As Neuer Was
Paul Anderson, Guardians of Time („Strażnicy czasu”)
William Tenn, Me, Myself, and I („Moje potrójne ja”)
Ray Cummings, The Shadow Girl
Paul Anderson, The Man Who Came Early („Człowiek, który przyszedł za wcześnie”)
Michael Moorcock, Behold the Man („…! ujrzeli człowieka”)
John Brunner, The Productions of Time
Brian W. Aldiss, Poor Little Warrior! („Nieszczęsny mały wojowniku!”)
Mack Reynolds, Compounded Interest
Robert Silverberg, When We Went to See theEnd of the World
Henry Kuttner, The Twonky („Twonk”)
L. Sprague de Camp, Lest Darkness Fall („Jankes w Rzymie”)
William Hope Hodgson, The Night Land
Arthur C. Clarke, Ali the Time in the World („Cały czas świata”)
Isaac Asimov, TheEnd of Eternity („Koniec wieczności”) Rozdział zatytułowany „Słynne ostatnie słowa” stanowi odwołanie do opowiadania Famous First Words („Słynne pierwsze słowa”) Harry’ego Harrisona. W tym przypadku pierwsze stały się ostatnimi.
A Night to Remember („Pamiętna noc”) to film Roya Bakera z roku 1958 o zatonięciu „Titanica”.
Tytuł „Milenium” nosi również znakomita powieść Bena Bovy’ego, opublikowana w roku 1976, która nie ma nic wspólnego z podróżami w czasie.
John Varley
Od tłumacza
Większość utworów wymienionych przez Johna Varleya została w Polsce przetłumaczona, ale… niektóre ukazały się kilkadziesiąt lat temu w czasopismach i nie funkcjonują w świadomości polskiego fandomu, w innych przypadkach polski tytuł nie pasowałby do treści rozdziału (przekład jest wyborem jednej z możliwości). Dlatego tłumacz pozwolił sobie na tytułowanie rozdziałów zgodnie ze swoim najlepszym rozeznaniem. Behold the Man to, oczywiście, „Ecce homo”, słowa Piłata okazującego tłumowi Chrystusa, obok „Quo vadis?” najbardziej znane spadkobiercom kultury chrześcijańskiej w brzmieniu łacińskim. Dlatego nie zatytułowałem tego rozdziału „I ujrzeli człowieka” ani „Spójrzcie na tego faceta”, czy „To jest ten gość, o którym wam mówiłem”, choć bez kontekstu kulturowego byłoby to formalnie możliwe.
Przed laty tłumaczyłem dla miesięcznika „Problemy” opowiadanie „Porwanie”, zawierające pomysł późniejszej powieści. Pisarze science fiction często wykorzystują udane opowiadania jako rozdziały powieści, po pierwsze dlatego, że dobre pomysły są na wagę złota, a po drugie, bo przyjemnie jest sprzedać tę samą rzecz powtórnie. Ku żalowi tłumacza Varley nie uległ tej pokusie i scenę porwania przerobił gruntownie, osadzając ją w szerszym kontekście powieści.
Lech Jęczmyk
PROLOG
Relacja Louise Baltimore
UC-10 nie miał najmniejszej szansy. Był to dobry samolot, mimo że w tym czasie otaczała go jeszcze aura kontrowersji po wypadkach w Paryżu i Chicago. Jednak kiedy płatowiec traci taki kawał skrzydła, nie jest już maszyną do latania, tylko aluminiową skałą. Tak właśnie spadła dziesiątka: obracając się wokół własnej osi, prosto w dół.
Boeing 747, jak mówiłam niedawno Wilburowi Wrightowi, to obok Albatrosa D-3 i Fokkera Areospatiale HST jedna z najbardziej niezawodnych konstrukcji, jakie kiedykolwiek zaprojektowano. I rzeczywiście, ten wyszedł ze zderzenia w lepszym stanie niż DC-10, choć był raniony śmiertelnie. Ten wspaniały stary wieloryb zdołał wyrównać i utrzymać wysokość. Kto wie, co mógłby jeszcze zrobić, gdyby nie wyrosła mu na drodze góra? Nawet wtedy zachował zadziwiającą odporność, odwracając się do góry brzuchem — manewr, jakiego nikt w zakładach Boeinga nie przewidział w parametrach konstrukcyjnych. Dowodem na to mógł być stan pasażerów: przeszło trzystu zachowało wszystkie kończyny. Gdyby nie pożar, mogłyby zachować się i twarze. Bez wątpienia w ostatnich sekundach było to niezwykłe widowisko. Czy naprawdę wolelibyście umrzeć w łóżku? Może. Pewnie każdy sposób umierania jest równie dobry.
1. GŁOS GROMU
Relacja Bida Smitha
Telefon zadzwonił tuż przed pierwszą w nocy dziesiątego grudnia.
Mógłbym na tym poprzestać, powiedzieć, że telefon zadzwonił i tyle, ale to nie przekazałoby skali wydarzenfia.
Wydałem kiedyś siedemset dolarów na budzik. Kiedy go kupowałem, nie był jeszcze budzikiem, a kiedy go skończyłem składać, był czymś znacznie więcej. Sercem urządzenia była syrena alarmowa z drugiej wojny światowej. Uzupełniłem coś tu i ówdzie i skończywszy robotę mogłem współzawodniczyć z trzęsieniem ziemi w San Francisco, jeżeli chodzi o wyciągnięcie ludzi z łóżek. Później podłączyłem do tej piekielnej maszyny swój drugi telefon.
Założyłem sobie drugi telefon, kiedy stwierdziłem, że podskakuję, ilekroć zadzwoni pierwszy. Numer nowego telefonu znało tylko sześć osób z biura, co skutecznie rozwiązywało problem. Przestałem dostawać drgawek na dźwięk dzwonka i nigdy już nie obudził mnie ktoś, kto przyszedł powiedzieć, że ogłoszono alarm, a ja nie podnosiłem słuchawki i do wypadku pojechał za mnie kto inny.
Zwykle śpię jak zabity. Zawsze tak było, matka musiała mnie zrzucać z łóżka, żebym poszedł do szkoły. Nawet w marynarce, kiedy wszyscy wokół mnie nie mogli zasnąć myśląc o tym, co będzie się działo rano na pokładzie startowym, ja chrapałem w najlepsze i musiał mnie budzić dyżurny.
Trochę też popijam.
Wiecie, jak to jest. Z początku tylko na przyjęciach. Potem dwa głębsze do poduszki. Po rozwodzie zacząłem pić sam, bo po raz pierwszy w życiu miałem kłopoty z zaśnięciem. Zdaję sobie sprawę, że to jeden z sygnałów, ale do alkoholizmu stąd jeszcze daleka droga.
Faktem jest jednak, że zacząłem spóźniać się do pracy. Musiałem coś z tym zrobić, zanim zrobią to moi przełożeni. Tom Stanley polecał mi poradnię, aleja uważam, że mój budzikjest równie dobry. Każdy problem można rozwiązać, jak się mu dobrze przyjrzeć i potem zrobić to, co trzeba.