Była to dziwna chwila. Nie mogła trwać dłużej niż pół sekundy, a czułem, jakby trwała godzinę, tyle emocji odmalowało się na jej twarzy. Początkowo myślałem, że to przywidzenie, później nie miałem już tej pewności.
Była piękna. Z tyłu wyglądała młodziej. Kiedy się odwróciła i zobaczyłem jej oczy, przez chwilę pomyślałem, że ma sto lat. Śmieszne. Może trzydzieści, nie więcej. Miała ten rodzaj uderzającej, dojmującej urody, która zatyka dech w piersiach piętnaste — i szesnastolatkom, nie znającym jeszcze pocałunku. Ja byłem dużo starszy, ale doznałem tego samego uczucia.
A ona odwróciła się i zaczęła się oddalać.
— Hej! — krzyknąłem za nią. — A co z kawą?
Przyśpieszyła tylko kroku. W drzwiach hangaru już biegła.
— Zawsze tak działasz na kobiety?
Odwróciłem się i zobaczyłem Toma.
— Widziałeś to?
— Tak. Na czym polega twój sekret? Perfumy z tchórza? Masz rozpięty rozporek?
Roześmiał się i ja też, choć wcale nie było mi do śmiechu.
Nie chodziło tu bynajmniej o jakąś męską ambicję, naprawdę tym się nie przejmowałem, lecz jej reakcja była przesadna, zupełnie nie uzasadniona. Nie jestem Robertem Redfordem, ale nie mam też twarzy, którą można straszyć małe dziewczynki, i nie pachnę gorzej niż każdy inny człowiek, który łaził całą noc po błocie.
Zaniepokoiło mnie uczucie, że ona wcale nie jest zagubiona, tylko szuka czegoś zgubionego. I że to coś znalazła.
4. WEHIKUŁ CZASU
Relacja Louise Baltimore
Odkładałam wizytę na poczcie w celu zapoznania się z treścią kapsuły czasu, ale wiedziałam, że za długo zwlekać nie mogę, bo Wielki K. mi przypomni. Skończyłam więc paczkę Lucky Strike’ów i pojechałam metrem do Budynku Federalnego.
Fed, najstarszy budynek w mieście, to zabytek z czterdziestego piątego wieku. Wytrzymał więcej wybuchów jądrowych niż Kanał Hon-duraski. Cywilizacje rodzą się i umierają, wojny toczą się wokół i zatruwają powietrze, a Fed stoi, jak stał, ogromny i posępny. Ma kształt piramidy, ale słynny grób Cheopsa mógłby być jedną cegłą Feda.
Dzisiaj zresztą nikt by nie potrafił Feda zbudować. Jest z materiału, którego nikt nie umiałby wyprodukować. Nie mamy nawet pewności, czy to dzieło rąk ludzkich.
W tej budowli umieściliśmy skarbiec, który ktoś przed laty nazwał Urzędem Pocztowym, pewno dlatego że skarbiec jest zawalony przesyłkami nie doręczonymi przez lata, a nawet stulecia.
Poczta jest jednym z dziwnych efektów ubocznych podróży w czasie. Dowodzi raz jeszcze, że paradoksy są możliwe, jakkolwiek w ściśle ograniczonym zakresie. Dzisiaj zginęła dziewczyna, żeby zapobiec paradoksowi, ale te, na które wszechświat pozwala, dostajemy dosłownie do ręki.
W dniu moich narodzin moja matka wiedziała, że na poczcie czekają na mnie trzy przesyłki. Musiało to być dla niej pociesz eniem: wiedziała, że dożyję do ich otwarcia. Mam nadzieję, że przyniosło jej to ulgę, bo zmarła wydając mnie na świat.
Wiem, że było to pocieszające dla mnie. Data na pierwszej przesyłce stanowiła lepsze zabezpieczenie niż polisa na życie. Dożyję do tego, żeby ją otworzyć, i drugą też. Wszystkie trzy zostały znalezione około trzystu lat temu, niedaleko siebie.
Kapsuła czasu to blok bardzo twardego metalu wielkości mniej więcej cegły. Potrząśnięty grzechocze, bo w środku znajduje się drugi kawałek metalu, cienki i płaski. Na powierzchni tej cegły jest nazwisko i data. Dla… Nie otwierać przed…
Co jakiś czas znajdujemy te kapsuły. Zazwyczaj wyciągamy je z dna oceanu. Techniki datowania pozwalają ustalić, jak długo tam leżały; zwykle około stu tysięcy lat. Kiedy je znajdujemy, składamy w skarbcu w Budynku Federalnym, pod zabezpieczeniami tak surowymi, jakie tylko Wielki K. jest w stanie wymyślić. Nikt jeszcze nie śmiał żadnej otworzyć przed czasem. Nie wiem dokładnie, co by się zdarzyło, gdyby to zrobiono, i wolę się nie dowiedzieć. Podróż w czasie jest tak groźna, że w porównaniu z nią bombę jądrową można uznać za całkowicie bezpieczny prezent dla dzieci. No bo cóż się może stać w najgorszym razie z bronią nuklearną? Zginie kilka milionów ludzi, trywialna sprawa. W przypadku manipulacji czasem można zniszczyć cały wszechświat, tak twierdzi teoria. Jak na razie nikt się nie kwapił sprawdzać jej doświadczalnie.
W kapsule czasu znajduje się tekst. Czasami bardzo dziwny. Moja pierwsza kapsuła nosiła dzisiejszą datę, co do godziny, minuty i sekundy. Druga miała datę niezbyt odległą od pierwszej. Co do trzeciej…
Byłam swego rodzaju znakomitością, bo czekały na mnie trzy przesyłki. Nikt jeszcze nie otrzymał trzech przesyłek. Nie polecałabym tego jednak osobom o słabych nerwach. Moja trzecia kapsuła spędzała ludziom sen z powiek od trzystu lat. Mnie też. Była to jedyna znaleziona kapsuła bez określonej daty. Na jej powierzchni znajdował się tekst: DLA LOUISE BALTIMORE. NIE OTWIERAĆ PRZED DNIEM OSTATNIM.
Co to, do cholery, jest dzień ostatni? Było to zarówno dość jasne, jak i przejmująco zagadkowe.
Musiałam przyjąć, że rozpoznam ten dzień, kiedy nadejdzie.
— Słuchaj, ty skurwysynu.
— Tak, słyszę cię. Dam ci to, oczywiście, na sygnał dźwiękowy.
— Oczywiście — powiedziałam. — Kiedy to dokładnie będzie?
— Za dwie, trzy minuty.
Jestem pewna, że Wielki K. dał mi tę „dokładną” odpowiedź, żeby się ze mną podrażnić. Czy oprócz wszystkiego, co mnie w życiu drażni, potrzebna mi jest jeszcze maszyna, która mi gra na nosie?
Widocznie tak. Próbowałam zmusić go do traktowania mnie po ludzku, ale się nie udało, za to znienawidziłam go jeszcze bardziej.
W ogóle nie jestem wielką miłośniczką maszynerii.
Cegła leżała po drugiej stronie sali na przezroczystym stole. Wydawało się, że mogłabym podejść i złapać ją, ale wiedziałam, że to pozory. Zostałabym unieruchomiona trzy razy, zanim zbliżyłabym się na odległość dwudziestu metrów, i zabita, gdybym podeszła na pięć metrów. Kiedy Wielki K. mówi, że na sygnał, to znaczy, że na sygnał.
Było ze mną w Urzędzie Pocztowym kilka osób. Niektóre znałam. Pewnie przyszli dotrzymać mi towarzystwa. Był też Hildyjohn-stown, „dziennikarz” w filcowym kapeluszu, ze zniszczoną przepustką prasową zatkniętą za wstążkę. Wydaje gazetę w nakładzie około tysiąca egzemplarzy, które odbija na powielaczu. Ostatnie tchnienie dumnej ongiś profesji. Kogo to dzisiaj obchodzi? Każda wiadomość jest z definicji złą wiadomością.
Byłam ciekawa, czy zdobędzie materiał. Czasami w przesłaniu jest powiedziane, że można je przekazać innym. Czasami, że trzeba je zachować dla siebie. Czasami nie jest powiedziane nic i trzeba decydować samemu. Czas pokaże, czy się miało rację.
Na sygnał Wielki K. spowodował otwarcie cegły, która wydała przy tym nieokreślony dźwięk. Przyznam, że byłam z lekka podenerwowana, kiedy szłam przez salę i przystawiałam sobie krzesło.
Wzięłam tabliczkę i przeczytałam tekst. Byl pisany moją ręką. Spodziewałam się tego, tak jest prawie zawsze. Tekst brzmiał:
Przy placu Jacka Londona są dobre restauracje. Jedź autostradą na północ za znakami.
Rada zrezygnuje, jeżeli nie dociśniesz jej odpowiednio mocno.
Powiedz im, że ta misja jest sprawą życia i śmierci. Nie wiem, czy tak jest, ale tak im powiedz.
Nie dawaj mu, jeżeli nie będziesz mieć ochoty.
Powiedz mu o dziecku. To tylko pustak.
Było to napisane dwudziestowiecznym amerykańskim angielskim. Przeczytałam tekst cztery razy, żeby się upewnić, że wszystko zapamiętałam, i z każdą sekundą szczęki zaciskały mi się coraz bardziej. Wreszcie wstałam i odsunęłam się od stołu.